Elvis Presley swój pierwszy hit nagrał jako prezent dla mamy. Zakochany w nim Krzysztof Krawczyk nagrał ostatnią płytę w prezencie na swoje 60. urodziny. W tym wypadku sukces będzie ciut mniejszy, ale Krawczykowi wolno. Śpiewał już wszystko: kicze tak kiczowate, że aż urzekające, folk, country, rock and rolla, pop wszelaki. W jego repertuarze brakuje tylko metalu i hip-hopu, ale to młody wokalista, wszystko przed nim. Dwie ostatnie płyty adresowane były do bywalców modnych klubów i dyskotek, więc z tej perspektywy "Tacy samotni" to krok wstecz. Zmienił się nawet nie tyle sposób śpiewania - to ciągle jeszcze Krawczyk stonowany, wycofany, Krawczyk w półgłosie - ale aranżacja przywodzi raczej na myśl Budkę Suflera (choćby piosenka tytułowa) niż Smolika. To płyta szalenie osobista, prywatna, jak koncert dla grupki znajomych, bez popisów i szpanerstwa. Nieco to smętne, tęskne, przepełnione żalem za niewykorzystanymi szansami, ale i radością, że coś się jednak w życiu udało. Ot, płyta w sam raz dla ludzi w połowie życia, bo odchudzony Krawczyk wygląda na takiego, co i drugą sześćdziesiątkę spokojnie pociągnie. Estetyka "Takich samotnych" nie porywa, archaiczne to cokolwiek i banalne, ale nikt w Polsce (no, może poza senatorem Cugowskim) nie śpiewa tak jak Krawczyk. Na mnie to wystarczy, ja to kupuję.
Robert Mazurek
Krzysztof Krawczyk, "Tacy samotni", Sony/BMG
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.