Łukaszenka postanowił represjonować także białoruską gramatykę
Po białorusku nie można wyrazić niczego wielkiego. Język białoruski to język ubogi. Na świecie istnieją tylko dwa wielkie języki - rosyjski i angielski". Te słowa wypowiedział Aleksander Łukaszenka, który ani angielskiego, ani żadnego innego zachodniego języka nie zna, jego rosyjski zaś jest przedmiotem dowcipów moskiewskich satyryków. Językiem białoruskim prezydent posługuje się tylko wtedy, gdy jest to absolutnie niezbędne - na przykład podczas zaprzysiężeń na kolejne kadencje. Na co dzień mówi tzw. trasianką, gwarową odmianą zbiałorutenizowanej ruszczyzny. Nic dziwnego, że niemałe emocje budzi w Mińsku jego najnowszy pomysł. Łukaszenka postanowił zostać wielkim językoznawcą, zlecając ministrowi oświaty opracowanie nowych reguł pisowni. Szef resortu uspokaja, że chodzi nie tyle o reformę, ile o poprawki, których celem ma być "odnowienie i ujednolicenie zasad ortografii i interpunkcji", bo ostatnia reforma odbyła się w 1957 r. Niepokoju nie ukrywa jednak Aleh Trusau, przewodniczący Towarzystwa Mowy Białoruskiej (TBM), które broniło praw Białorusinów do własnego języka w przedwojennej Polsce, a dziś broni go na Białorusi. Trusau zwraca uwagę, że opracowanie nowych zasad języka zlecono resortowi oświaty, a nie Instytutowi Językoznawstwa Akademii Nauk. - Takiego czegoś nie było nawet za bolszewików. Wtedy wszystkie reformy przeprowadzała akademia - mówi przewodniczący TBM. - Nie spodziewam się niczego dobrego. Policzek dla inteligencji Mimo oficjalnego równouprawnienia rosyjskiego i białoruskiego trwa rusyfikacja Białorusi. Po białorusku ukazuje się tylko jeden ogólnokrajowy dziennik, a w języku tym uczy się tylko 20 proc. uczniów. Od nowego roku szkolnego po rosyjsku zaczęto wykładać nawet historię i geografię Białorusi. Mogłoby się więc wydawać, że planowane poprawki to kwestia formalna. Łukaszenka będzie mógł sobie przypisać kolejne osiągnięcie, a w praktyce reformy nikt nie zauważy. Wital Taras, opozycyjny publicysta, nie ma wątpliwości: "Administracyjna reforma języka to kolejne splunięcie w twarz białoruskiej inteligencji: nauczycielom, wykładowcom, naukowcom, pisarzom, dziennikarzom". Inni obserwatorzy ostrzegają, że konsekwencje wprowadzenia "poprawek" mogą być znacznie groźniejsze. Jest bowiem pewne, że wraz z zatwierdzeniem nowych zasad ortografii pojawi się dokument oficjalnie nadający im status jedynych obowiązujących. Właśnie w ten sposób władze mogą wydać wyrok na "taraszkiewicę" - symbol białoruskojęzycznych przeciwników reżimu. "Taraszkiewica" to pierwsza współczesna gramatyka białoruska opracowana i wydana w 1918 r. w Wilnie. Nazwano ją tak na cześć jej twórcy Bronisława Taraszkiewicza, profesora literatury klasycznej, tłumacza i posła na polski Sejm. Za działalność komunistyczną dwukrotnie trafiał do więzienia (tam przetłumaczył na białoruski "Iliadę" i "Pana Tadeusza"), a w 1933 r. został wymieniony przez polskie władze na dramaturga Franciszka Alechnowicza - też działacza białoruskiego, ale odbywającego wyrok na Sołowkach. Obaj niedługo cieszyli się życiem. Nie wiadomo, czy w 1944 r. Alechnowicza zastrzeliło AK za jego artykuły do białoruskich gazet w okupowanym przez Niemców Wilnie, czy sowieccy agenci za autobiograficzną książkę "7 lat w szponach GPU", w której na długo przed Sołżenicynem opisał koszmar Gułagu. Taraszkiewicz zamieszkał w Moskwie, gdzie w 1937 r. został aresztowany i rozstrzelany. Pozostała po nim gramatyka, której używano do 1933 r. Wówczas, zgodnie z wytycznymi z Kremla, w ramach tworzenia jednego narodu radzieckiego języki narodów ZSRR zaczęto sztucznie zbliżać do rosyjskiego. Właśnie wtedy "ałowak" (ołówek) zaczął się nazywać "karandasz". Z pisowni zniknęły białoruskie zmiękczenia, zapisywane w cyrylicy znakiem miękkim. Ze "światła" zrobiło się "swiatło", a z "adradżeńnia" (odrodzenia) - "adradżennie". Ta sowiecka gramatyka i ortografia - z przerwą na czas okupacji niemieckiej - jest używana z drobnymi zmianami do dziś. "Taraszkiewica" przetrwała na emigracji, a na Białoruś wróciła wraz z literaturą drugiego obiegu. Od końca lat 80. stała się wizytówką świadomej narodowo inteligencji. Kupując w Mińsku gazetę, nie trzeba było jej czytać, by zrozumieć, jakiej jest orientacji. Jeżeli było w niej dwa razy więcej miękkich znaków niż w rządowej "Zwiaździe", można było śmiało założyć, że jest to pismo opozycyjne lub przynajmniej niezależne. Opozycyjny miękki znak W pierwszej połowie lat 90. nikt nie robił z tego powodu problemów. Po prostu państwowe instytucje i gazety używały jednej ortografii, a prasa i literatura niezależna - drugiej. Kiedy jednak w 1994 r. do władzy doszedł Łukaszenka, gramatykę Taraszkiewicza zaczął traktować tak jak opozycję. Przekonała się o tym redakcja "Naszej Niwy", kultowego pisma narodowej inteligencji. Za konsekwentne posługiwanie się "taraszkiewicą" i jej propagowanie pismo usiłowano zamknąć, ale redakcja uparła się, że pisze zgodnie z regułami tzw. pisowni klasycznej. To był 1998 r. i Najwyższy Sąd Gospodarczy, który rozpatrywał sprawę, postanowił wysłuchać opinii ekspertów. Sprecyzowanie, co to takiego "pisownia klasyczna" i "język ogólnie przyjęty", w którym zdaniem Ministerstwa Informacji, na Białorusi wolno pisać, okazało się tak skomplikowane, że sprawę w końcu umorzono. - Wtedy władze nie miały jeszcze mechanizmu umożliwiającego sprawne załatwianie takich spraw. Teraz już będą mieć. Wszyscy staną przed dylematem: albo piszesz jak my, albo nie piszesz wcale. Pierwsze wyjście to tragedia dla naszej kultury i języka. Drugie - dobijanie resztek wolnego słowa - mówi "Wprost" miński dziennikarz, korespondent jednej z zagranicznych rozgłośni nadających na Białorusi. Podobna perspektywa do pewnego stopnia dotyczy również jego firmy. Emitujące programy z Polski Radio Racja, a także Radio Swaboda z siedzibą w Pradze mają swoje strony internetowe redagowane oczywiście według gramatyki Taraszkiewicza. Obie stacje nadają w trybie on-line. Nie będzie można zabronić im emisji pod pretekstem niestosowania się do obowiązujących norm, ale będzie można uniemożliwić lub przynajmniej utrudnić dostęp do nich. Kilka tygodni temu niezależne Białoruskie Zrzeszenie Dziennikarzy poinformowało, że Białoruś ma już najnowocześniejszy sprzęt przeznaczony do monitorowania i kontrolowania Internetu. Zakupiono go w Chinach, państwie, które może się pochwalić sukcesami na światową skalę w tej dziedzinie. Koniec marzeń Dlaczego "karta lingwistyczna" jest rozgrywana właśnie teraz? Aleksander Milinkiewicz, lider zjednoczonej opozycji, powiedział: "Reżim najbardziej obawia się młodzieży". A białoruska młodzież znowu podnosi głowę. Nie jest sekretem, że ta "świadoma" (to jedna z obelg w ustach Łukaszenki) młodzież uświadomiła się lub uświadamia również dzięki alternatywnej muzyce. Białoruskiego często uczy się z tekstów piosenek. Muzycy, których koncerty są przerywane z powodu braku prądu, alarmów bombowych, norm BHP, zakazów strażaków czy telefonów "z góry", umieją jak nikt inny przekazać polityczne treści w przystępny i atrakcyjny dla młodych ludzi sposób. Od 20 lat robi to Lawon Wolski, frontman legendarnej formacji NRM. Marzeniami o wolnej Białorusi zaraził już dwa pokolenia Białorusinów. Bo NRM to właśnie Niepodległa Republika Marzenie. Teraz walczyć z takimi jak on też będzie łatwiej. Wystarczy spojrzeć, według której ortografii będą napisane tytuły utworów na okładce płyty. Co potem? Zakazy występów, grzywny, konfiskata instrumentów? Prawdopodobnie poprawki pisowni zmniejszą liczbę chętnych do nauki po białorusku. Żeby zdawać kolejne egzaminy, trzeba się będzie podszkolić w nowej ortografii i interpunkcji. A nie lepiej machnąć ręką i uczyć się po rosyjsku? - pomyśli niejeden. Chociaż jedną ze zmian można zapamiętać bez kłopotu. W nowej redakcji białoruskiej ortografii słowo "prezydent" będzie pisane jako "Prezydent". Wyłącznie wielką literą. Aleksander Łukaszenka zmienił już godło, flagę i hymn Białorusi. Teraz postanowił postawić kropkę nad "i". Swoją, ma się rozumieć. |
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.