"Na szczytach panuje cisza" to bite trzy godziny, podczas których prawie nic się nie dzieje. Akcja toczy się niemrawo, jak w kiepskiej telenoweli. Mimo to pozbawiony dramatycznych wzlotów i upadków spektakl Krystiana Lupy nie jest ani nudnawy, ani przydługi. Reżyser daje widzowi czas na wejście w świat bohaterów i na oswojenie się z jego fasadowością. Dlatego chętnie szafuje ciszą bardziej wymowną, niż wypowiadane przez postaci banały. Przedstawienie Lupy, według dramatu Thomasa Bernharda, to studium geniuszu, pozbawionego genialności. Grany przez Władysława Kowalskiego Moritz Meister to pisarzyna grafoman, nieustannie utwierdzany w przekonaniu o własnej wielkości przez snobistycznych krytyków. Właśnie kończy pisać tetralogię, którą uważa za dzieło wszechczasów. Świetną kreację stworzyła Maja Komorowska, grająca żonę Moritza. Jej Anna to kobieta, która dla męża zrezygnowała z własnej kariery i teraz na użytek publiczki próbuje stworzyć fasadę szczęścia. Wszystko jest tu pozorne - i geniusz Moritza, i udane małżeństwo zbudowane na poświęceniu jednego z partnerów. Lupa kończy spektakl zdaniem: "No to mamy arcydzieło". I choć arcydziełem on nie jest, to mamy ciętą i podszytą autoironią satyrę na artystę.
Iga Nyc
"Na szczytach panuje cisza" reż. Krystian Lupa, Warszawa, Teatr Dramatyczny, premiera 23 września
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.