W Irian Jaya wojny wybuchają jeszcze z powodu porwania kobiety lub kradzieży świni
Jeszcze przed kilkunastu laty notowano tu oficjalnie wypadki ludożerstwa. A i teraz nie bardzo wiadomo, co dzieje się w górach Irian Jaya, w gęstych dżunglach i w bagnistej krainie Asmatów. Moją podróż do tego kraju uważam za wyprawę życia. Miałem już za sobą kontakty z australijskimi Aborygenami, z Pigmejami w Kongo, z Inuitami w północnej Kanadzie, z Indianami w Amazonii, z koczującymi Czukczami - ale dopiero w zachodniej Nowej Gwinei spotkałem ludzi z innej, bardzo odległej epoki. Naga egzotyka Nazwę Irian Jaya narzucili Indonezyjczycy krótko po przejęciu Irianu Zachodniego od Holendrów. Kraj obszarowo większy od Polski, zamieszkały jest przez Papuasów, krewnych australijskich Aborygenów. I nie ma etnicznie żadnego związku z Azją. Irian zagarnięty został prawem kaduka w 1969 r. przez Dżakartę. Papuasi coraz energiczniej upominają się o prawo do samostanowienia. W związku z ciągłymi niepokojami, ta kraina jest trudno dostępna dla turystów. By się tam dostać, nie wystarcza wiza indonezyjska - trzeba mieć dodatkowe zezwolenie. Jayapura ma już charakter azjatyckiego miasta - zatłoczone, pełne slumsów, brudne. Ale wystarczy krok w stronę interioru, aby się znaleźć w świecie ludzi nagich, w świecie głębokiej egzotyki podszytej grozą, wypełnionej opowieściami o ludożercach, o ciągłych walkach międzyplemiennych czy dziwach przyrody. Jayapura jest przyczółkiem transmigracji, przemieszczania ludności z przepełnionych wysp archipelagu indonezyjskiego. Stanowi ciało obce w kraju Papuasów. Kraj jest izolowany, pozbawiony dróg, nie ma bazy turystycznej. Sam dotarłem samolotem z Jayapury tylko do doliny Baliem, w środku wyspy, do miasta Wamena i okolicznych wiosek. Mało jest zresztą amatorów forsowania łańcucha dzikich gór Pegunungan Jayawijaya i penetrowania dżungli i bagien w kraju Asmatów. Rockefeller u kanibali Młody francuski dziennikarz Patrice Franceschi odważył się przed kilku laty na ryzykowną wyprawę w góry. Było to mozolne wspinanie się metr po metrze. Wroga natura, fatalny klimat, agresywne owady, no i - przede wszystkim - nieznani, zagadkowi ludzie. Ci, co nadal polerują kamienie na ostrza swoich siekier. A także ludożercy. Franceschi twierdzi, że spotkani przez niego Unasi są nadal kanibalami, a - jak pisze - ,,starego, dobrego zwyczaju nie ukrywają - jeżeli można im wierzyć, mięso ludzkie przypomina świninę, ale jest o wiele lepsze". Byli i inni śmiałkowie zapuszczający się w zakamarki iriańskich gór, dżungli i trzęsawisk. Michael Rockefeller, syn gubernatora Nowego Jorku, zaginął tu bez śladu w roku 1961. Życie tracili też misjonarze. Z wypraw nie powróciło wielu badaczy. Uporem i odwagą odznaczył się Jerzy Kostrzewa, który zdobył najwyższy szczyt wyspy - Piramidę Carstensza (4884 m), pokonując przy okazji z determinacją i pomysłowością biurokrację papuaską oraz amerykańską (góra znajduje się na ściśle strzeżonym terytorium największej w świecie kopalni miedzi, złota i srebra Freeport, autonomicznym obszarze Stanów Zjednoczonych). Kraina 250 języków W przewodniku po Irian Jaya mówi się o 16 tys. gatunków roślin, rajskich ptakach i ogromnych motylach, kangurach drzewnych i pająkach pożerających ptaki. Naukowcy z Conservation International odkryli niedawno w górach Foja nieznane lub niezwykle rzadko spotykane okazy gwinejskiej fauny. Są to m.in. nowy gatunek rododendrona o kwiatach średnicy 15 cm oraz metrowej długości prakolczatka, największy ze znanych stekowców, są unikatowe ptaki altanniki złotoczube. Równie niezwykli są ludzie zamieszkujący tę krainę. Piękna dolina w sercu Irian Jaya, gdzie znajduje się miasteczko Wamena, odkryta została krótko przed II wojną światową. Moje z kolei "odkrycie" nastąpiło kilkadziesiąt lat później. Do Wameny przyleciałem samolotem z Jayapury i tu po raz pierwszy zobaczyłem ludzi chodzących nago. W ciągu kilku dni pobytu w Wamenie mogłem odwiedzić okoliczne wioski, zamieszkałe przez ludzi z plemienia Dani. Po zachodniej stronie wyspy żyje dziś prawdopodobnie ponad 2 mln ludzi. Skupieni są oni w kilkudziesięciu plemionach o odmiennych obyczajach, posługują się 250 językami. Ich siedziby znajdują się w trudno dostępnych górach, w dżungli (ustępującej tylko Amazonii), na trzęsawiskach, a niekiedy na wierzchołkach drzew. Co pewien czas pokazują się w strefie zasięgu cywilizacji grupy ludzi zupełnie dotąd nieznanych - wychodzą nagle z tropikalnego lasu i przeważnie do niego w popłochu uciekają. Zagroda w wiosce Jiwika, do której trafiłem, to skupiona wokół sporego podwórka osada złożona z kilkunastu chałup, gdzie dominują: dom mężczyzn, dom kobiet, kuchnia. Jest jeszcze dom świń, wciśnięty między inne zabudowania. Całość otacza niewysoki płot z drewna i traw. Za każde zrobione zdjęcie płaciłem papierosami. Clue wizyty w wiosce stanowiła wyciągnięta skądś mumia człowieka. Wyjaśniono, że to przodek mieszkańców - zakonserwowany były wódz (uwędzony przed 200-300 laty). Święte świnie Przewędrowałem terytorium plemienia Dani, jeszcze niedawno znanego z wojowniczości i wrogiego dystansu do białych. Trochę wyżej zetknąłem się też z przedstawicielami plemienia Lani. Krajobrazy były tam fantastyczne, wioseczki z okrągłymi chatkami, ludzie - jak wszędzie - nadzy. W moim polu widzenia był ciągle ów szczegół "garderoby", a właściwie cała garderoba w postaci koteki, osłony chroniącej męski członek. Koteka wykonana z tykwy miała rozmaity kształt i wielkość. Pierwsze wrażenie na widok owej ozdoby: bezwstydność! Z czasem jednak zawahałem się: może to raczej dowód wstydliwości? Coraz mniej jest tu ludzi nagich. Już wielu nosi spodnie i koszule. W głębi wyspy zdarzają się nawet wojny plemienne, wybuchające z powodu porwania kobiety lub kradzieży świni. Tutaj podobno już się to rzadko zdarza i jest z reguły jest inscenizowane. |
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.