Najwyższe zyski, najmniejsze ryzko wpadki, czyli jak manipulować indeksami, to tylko na warszawskiej giełdzie
Od dzisiaj będziesz sprzedawał także nasze akcje" - usłyszał od dwóch mężczyzn szef niewielkiego biura maklerskiego na Manhattanie, którzy dla podkreślenia wagi prośby wsadzili mu lufę pistoletu między żebra. Ta historia stała się początkiem artykułu "Mafia na Wall Street" opublikowanego 16 grudnia 1996 r. w amerykańskim tygodniku "BusinessWeek" przez Gary'ego Weissa. Weiss opisał, jak pięć włoskich rodzin mafijnych (Bonanno, Colombo, Gambino, Luchese i Genovese), zwabionych perspektywą dużych zysków, postanowiło zarabiać także na giełdzie. Oczywiście, w sposób niezgodny z prawem. Mafiosi czerpali największe zyski z manipulowania kursami akcji oraz zastraszania właścicieli nie należących do nich domów maklerskich, tak aby te kontrolowane przez mafię mogły mieć wyższe marże. Próbowali się także dobrać do pieniędzy funduszy emerytalnych ulokowanych w akcjach, przekupując zarządzających funduszami, aby przepłacali za akcje kupowanych od mafii firm. Po opublikowaniu wspomnianego tekstu policja aresztowała 120 osób (w tym 57 maklerów działających na zlecenie mafii). Była to największa akcja policyjna w sprawie przestępstw giełdowych w historii USA. Stworzenie takiego układu przestępczego było możliwe, chociaż w USA przestępstwa giełdowe należą do najbardziej ściganych przez władze. W Polsce przestępstw giełdowych nie ściga się prawie wcale. Choć występują nie rzadziej niż w USA w okresie prosperity tego procederu. Podejrzany Kwiatkowski Można odnieść wrażenie, że polski wymiar sprawiedliwości od powstania Giełdy Papierów Wartościowych ignoruje giełdową przestępczość. Chociaż liczba transakcji giełdowych w ostatnich czterech latach zwiększyła się prawie czterokrotnie (z 11,3 tys. w 2002 r. do 39,6 tys. w 2006 r.), to liczba zawiadomień, które Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (KPWiG) wysłała do prokuratury, spadła z 61 w 2002 r. do 45 w 2005 r. Najwyższy wyrok, który został wydany w Polsce za przestępstwa giełdowe, to 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Nic więc dziwnego, że wykorzystywanie informacji poufnych czy manipulowanie kursami akcji zdarza się warszawskim parkiecie. Na przykład: w poniedziałek 25 września kurs NFI Kwiatkowski wzrósł o prawie 50 proc., do 7,2 zł za akcję. Już po zakończeniu notowania podano, że Roman i Grażyna Karkosikowie zawarli umowę kupna udziałów w spółce kontrolującej NFI Kwiatkowski. Karkosikowie przejęli w ten sposób kontrolę nad 87,45 proc. akcji "Kwiatkowskiego". Następnego dania kurs akcji tej spółki wynosił już 16,61 zł. (wzrósł o ponad 100 proc.!). Ktoś wiedział o tej transakcji wcześniej i w ciągu jednego dnia zarobił kilkanaście milionów złotych. Nic nie wskazuje na to, aby został złapany i oddał ukradzione pieniądze. Nic się nie stało "Myślę, że nie stało się nic" - ten cytat z jednej z piosenek Roberta Gawlińskiego jest mottem działania polskiego wymiaru sprawiedliwości w sprawie przestępstw giełdowych. - Kiedy ostatnio prowadziłem szkolenie dla przedstawicieli organów ścigania, zapytałem ich, co by zrobili, gdyby mieli akcje firmy, której są pracownikami, i pracując w księgowości, zobaczyliby, że w tym roku firma na pewno poniesie stratę, a informacja o tej stracie jeszcze nie została przekazana inwestorom. Większość z nich odpowiedziała, że natychmiast sprzedałaby akcje. Tymczasem takie działanie jest przestępstwem - opowiada Robert Wąchała, szef byłego Działu Informacji i Analiz Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (KPWiG została we wrześniu 2006 r. wcielona do KNF). - Przestępstwa giełdowe należą do najbardziej opłacalnych - potwierdza "Wprost" Janusz Kaczmarek, prokurator krajowy. Dopiero rok temu Prokuratura Krajowa dostrzegła problem przestępczości związanej z giełdą. - Niezależnie od warszawskiego wydziału, zajmującego się przestępstwami na rynku kapitałowym, zamierzamy od przyszłego roku utworzyć specjalną komórkę w Prokuraturze Krajowej - informuje Kaczmarek. Zaległości do nadrobienia są ogromne. Dopiero od tego roku, 17 lat po zmianie systemu gospodarczego, na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego będzie wykładany przedmiot, na którym przyszli prawnicy będą się uczyć zasad funkcjonowania giełdy i prawa rynku kapitałowego. W Polsce tylko co piąte zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa na giełdzie skończyło się skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. Na razie nie wiadomo, co zrobić z sędziami, którzy mają orzekać w sprawach przestępstw na rynku kapitałowym, skoro takie postępowania zdarzają się bardzo rzadko. Do wyrokowania w sprawach przestępstw giełdowych jest potrzebna niezwykle specjalistyczna wiedza będąca udziałem tylko nielicznych. Skutek jest taki, że sędziowie całkowicie zdają się na opinię biegłego, często podpisując się pod wyrokiem, którego nie rozumieją, albo na wszelki wypadek uniewinniają oskarżonego. Dziki wschód "No i panie, kto za to płaci? Pan płaci... pani płaci... my płacimy... Społeczeństwo!" - wywód inżyniera Mamonia pasuje tu jak ulał, bowiem przestępstwa giełdowe od czasu reformy emerytalnej przestały być tylko problemem miliona Polaków, którzy mają otwarte rachunki w domach maklerskich. Dziś sponsorami "dzikiego Wschodu" jest przede wszystkim 12,2 mln osób, których składki na emeryturę są inwestowane na giełdzie przez OFE (OFE inwestują na GPW średnio jedną trzecią aktywów, czyli około 25 mld zł). - Ludzie nie rozumieją, że plaga przestępstw giełdowych może dla nich w przyszłości oznaczać mniejsze emerytury. Panuje przeświadczenie, że jeśli ktoś nie zabrał pieniędzy, napadając z bronią w ręku, to jest nieszkodliwy - uważa Jarosław Dominiak, prezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. Budżet KPWiG (obecnie w ramach Komisji Nadzoru Finansowego) od lat utrzymuje się na tym samym poziomie (jest korygowany wyłącznie o wskaźnik inflacji), chociaż obroty giełdy i liczba notowanych spółek rosną. W 2005 r. budżet wynosił 22,57 mln zł, z czego tylko około 10 proc. wydano na walkę z przestępcami giełdowymi. A więc kilkakrotnie mniej, niż zarobił przestępca na wykorzystaniu wspomnianej informacji dotyczącej NFI Kwiatkowski. Aż 90 proc. tych pieniędzy jest wydawanych na działalność komisji nie związaną z wykrywaniem przestępstw, taką jak zatwierdzanie prospektów emisyjnych czy wydawanie licencji na prowadzenie działalności maklerskiej. De facto ze 180 osób pracujących w KPWiG jedynie kilkanaście zajmuje się tropieniem przestępców giełdowych. I tylko te kilkanaście osób czuwa nad bezpieczeństwem pieniędzy 13,2 mln Polaków. Dla porównania: w amerykańskiej Securities and Exchange Commission łapaniem przestępców giełdowych zajmuje się kilkuset śledczych. Zbrodnie bez kary Ile jest warta informacja poufna? Adwokat z kancelarii obsługującej fuzje dwóch spółek giełdowych na kilka dni przed podaniem do publicznej wiadomości takiej informacji zainwestował w akcje jednej z nich 500 tys. zł. Po ogłoszeniu 28 lutego 2006 r. fuzji kurs akcji spółki skoczył o 100 proc., zwiększając stan konta adwokata o 500 tys. zł. Tym razem reakcja KPWiG była szybka. Komisja wykorzystała przysługujące jej od niedawna prawo blokady rachunku inwestora, którego podejrzewa o popełnienie przestępstwa. Niestety, prokuratura nie zdążyła w ciągu trzech miesięcy skierować sprawy do sądu i blokada musiała zostać odwołana. Adwokat zapewne korzysta teraz z pieniędzy, które mógł uzyskać w wyniku przestępstwa. W czasie rutynowej kontroli transakcji giełdowych przez śledczych z KPWiG ich podejrzenia zwróciły zawsze trafione zakupy dokonywane na kilkanaście minut przed zwyżkami cen akcji. Po sprawdzeniu okazało się, że "szczęśliwe" konto w biurze maklerskim (obsługiwane przez Internet) jest zarejestrowane na 60-letnią mieszkankę jednej z mazurskich wsi. Śledczy uznali, że właścicielka konta jest najprawdopodobniej "słupem" i sprawdzili numer IP komputera, z którego składane były zlecenia. Okazało się, że jest to komputer pracownika działu analiz jednego z największych warszawskich banków. Szybko wyszło na jaw, że mieszkanka mazurskiej wsi to teściowa analityka. Z bilingów analityka wynikało, że na kilka minut przed zawarciem transakcji dzwoniono do niego z tego samego numeru. Numer należał do maklera z dużego domu maklerskiego, który zajmował się realizacją zleceń kupna i sprzedaży akcji. Jeżeli dostawał duże zlecenie kupna, które mogło w istotny sposób podnieść cenę, dzwonił do kolegi, który szybko składał zlecenie kupna na rachunek teściowej. Przez kilkanaście miesięcy zarobili w ten sposób prawie milion złotych. Przyłapani na takim procederze w USA mieliby do wyboru: oddanie pieniędzy i kilka lat więzienia (układ z prokuraturą) lub proces, przepadek mienia i wieloletnie więzienie. W Polsce jest szansa, że wyrok skazujący zapadnie w 2014 r. Od momentu skierowania przez KPWiG zawiadomienia do prokuratury do wydania wyroku w pierwszej instancji mija nawet osiem lat. Lewe prawo Trudno się oprzeć wrażeniu, że w Polsce wręcz celowo stworzono system przyzwalający na przestępstwa "białych kołnierzyków". O ile fałszerstwo pieniędzy jest zagrożone karą aż 25 lat więzienia, gdyż okradani są zwykli obywatele, maleje zaufanie do pieniądza i gospodarki, napędzana jest inflacja itd., to w wypadku przestępstw giełdowych najwyższy wymiar kary wynosi pięć lat więzienia i 5 mln zł grzywny. Wywodzący się ze współczującej lewicy przeciwnicy wysokich kar argumentują, że najważniejsza jest nieuchronność kary, a nie jej wysokość. - Nie można wniosków z badań na pospolitych przestępcach przekładać na przestępstwa "białych kołnierzyków" - uważa prof. Michał Romanowski z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. O ile dla kogoś, kto atakuje nożem ludzi dla kilkuset złotych, perspektywa spędzenia kilkunastu lat w więzieniu jest "do zaakceptowania", o tyle dla zamożnego, wykształconego, młodego człowieka jest to coś niewyobrażalnego. Przestępcy giełdowi specjalizują się w kalkulowaniu stosunku zysku do ryzyka. Jeżeli na jednej szali kładą wielomilionowe zyski, a na drugiej w najgorszym wypadku wspomniane 1,5 roku w zawieszeniu, to zyski przeważają nad potencjalnymi stratami i przemawiają za podjęciem ryzyka. Dotychczas jedyną osobą z władz firm giełdowych, ukaraną w Polsce przez KPWiG (100 tys. zł grzywny) za wykorzystywanie informacji poufnych, pozostaje Henryk Owczarek, prezes firmy Suwary (producenta trójkątów ostrzegawczych). Owczarek wpadł tylko dlatego, że wiedząc, że firma ogłosi dobre wyniki za czwarty kwartał 2004 r., kupił akcje swojej spółki za 420 tys. zł na własne konto. Wysokie kary za przestępstwa giełdowe mają jeszcze jedno uzasadnienie. W USA stosuje się je, aby złamać solidarność przestępców, tym bardziej że często jest to jedyny sposób, by udowodnić im winę. Przestępstwa takie jak na przykład wykorzystywanie informacji poufnej to często przestępstwa doskonałe. Wystarczy, że osoba z kierownictwa firmy poinformuje swojego kolegę o dobrych wynikach spółki przed ich ogłoszeniem, a ten kupi akcje firmy. O ile nie ustalali tego na piśmie albo w obecności osób trzecich i obaj będą twierdzili, że nie przekazywali sobie takich informacji, to nie będzie można ich skazać (zgodnie z zasadą domniemania niewinności i rozstrzygania wątpliwości na korzyść oskarżonych). Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd w każdym corocznym sprawozdaniu podkreśla, że powodem, dla którego w USA najwięcej na świecie obywateli trzyma pieniądze na giełdzie, jest przekonanie, że większość graczy giełdowych gra fair, a ci, którzy tego nie robią, są łapani i surowo karani. Dzięki temu obywatele mogą szybciej niż w banku pomnożyć oszczędności, a przedsiębiorstwa mają dostęp do taniego źródła finansowania. O tym, jak amerykański wymiar sprawiedliwości jest wyczulony na kwestię uczciwości na giełdzie, świadczy sprawa miliarderki i gwiazdy telewizyjnej Marthy Stewart. W 2003 r. skierowano przeciwko niej akt oskarżenia do sądu. Śledczy ustalili, że Stewart sprzedała 27 grudnia 2002 r. akcje firmy farmaceutycznej ImClone, dzień przed ogłoszeniem przez tę firmę informacji, że jej najnowszy lek nie został zatwierdzony przez Urząd ds. Żywności i Leków. Zdaniem prokuratorów, mogła się o tym dowiedzieć od szefa ImClone Samuela Waksala, który był jej dobrym przyjacielem. Miliarderka, zdaniem prokuratorów, miała się połasić na 27 tys. USD. Anglosaski system prawny kładzie także nacisk na to, by przestępcy byli przekonani, że przestępstwo jest nieopłacalne. Brytyjski makler Nick Leason, który ryzykownymi transakcjami na giełdzie doprowadził w 1995 r. do bankructwa bank Barrings, po odsiedzeniu sześciu lat w więzieniu rozpoczął serię wykładów na ten temat na całym świecie. Pieniądze z dobrze płatnych spotkań nie sprawią, że stanie się bogatym człowiekiem. Kuratelę nad jego finansami sprawuje sędzia, który zabiera mu wszystko, co mogłoby sprawić, by żył na poziomie przekraczającym przeciętną w Wielkiej Brytanii. Z pieniędzy, które zarabia Leason, są spłacane straty, które wyrządził udziałowcom banku. Straty te wynoszą ponad miliard dolarów, więc do końca życia będzie musiał być pod sądową kuratelą. Dopóki takich zasad nie będzie w Polsce, dopóty inwestorzy giełdowi będą dzielili się na "frajerów", czyli uczciwych, i tych, którym wszystko przychodzi bez trudu. Fot: Z. Furman |
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.