Nowy premier uważa, że Japonii należy się miejsce w klubie światowych mocarstw
Junichiro Koizumi, najbardziej ekstrawagancki premier Japonii, powiedział Ameryce sayonara, śpiewając przeboje Elvisa Presleya. Na pożegnanie znowu naraził się Chińczykom i Koreańczykom, odwiedzając świątynię Yasukuni w Tokio. Jego następca, 52-letni Shinzo Abe, polityk z przydomkiem "książę jastrzębi", do Yasukuni na razie się nie wybiera. Stosunki z USA, głównym sojusznikiem, oraz z Chinami wyrastającymi na regionalną i globalną potęgę zakreślają niezmiennie polityczny horyzont Japonii, która 26 września poznała swego 28. po wojnie premiera. Shinzo Abe do listy medialnych atutów może dodać przywilej późnego urodzenia (kilkanaście lat po wojnie), niosący wolność od historycznych kompleksów. Najmłodszy japoński premier otrzymuje też w spadku kraj ze zdrowszą gospodarką i mniej sklerotyczną polityką. Stagnacja, którą zastał w 2001 r. poprzedni szef rządu, zamieniła się w stabilny wzrost, w ubiegłym roku sięgający 3,2 proc. Za czasów Junichiro Koizumiego, dla którego priorytetem były reformy rynku pracy, w finansach, w zarządzaniu wielkimi korporacjami, japońska gospodarka stała się bardziej elastyczna i otwarta na świat, a polityka bliższa społeczeństwu. Koniec karła Koizumi przeorał japoński pejzaż głębiej, niż można się było spodziewać po pięciu i pół roku rządów polityka, którego długo uważano za "medialną bańkę" i któremu zarzucano, że bardziej dba o ondulowanie burzy siwych włosów niż o sprawy kraju. Koizumi zmienił spojrzenie na miejsce Japonii na globalnej scenie. Wielokrotnie powtarzając, że druga potęga gospodarcza świata powinna ostatecznie wyjść z roli politycznego karła i stać się "normalnym krajem", z prawem do posiadania armii, odebrał aurę zakazanego owocu dyskusjom nad rewizją pacyfistycznej konstytucji, pisanej w 1947 r. amerykańską ręką. "Minęło 61 lat od zakończenia II wojny światowej. Musimy stworzyć nową konstytucję, pisaną naszymi rękami. Nadszedł czas, by samemu o niej zadecydować" - te słowa wygłosił niedawno Shinzo Abe. Nowy szef rządu nie ukrywa, że zamierza przyspieszyć prace nad nową konstytucją, by wyrwać kraj z "pacyfistycznego odrętwienia". Zapowiada bardziej asertywną politykę na arenie międzynarodowej, w tym szerszy udział japońskich żołnierzy w misjach pokojowych, od Libanu i rejonu Morza Śródziemnego poczynając. Takie deklaracje znajdują chętnych słuchaczy na japońskich wyspach. Brzmią też naturalnie w ustach polityka, o którym mówi się w Tokio, że jest konserwatystą od urodzenia. Jego dziadek ze strony matki, Nobusuke Kishi, minister w rządzie zbrodniarza wojennego Hideki Tojo, sądzony po wojnie wyszedł na wolność bez wyroku i wrócił do polityki. W latach 1957-1960 jako premier Japonii zacieśnił sojusz z USA, ukrywając niechęć do pacyfistycznej konstytucji. Shintaro Abe, ojciec obecnego premiera, kontynuował ten kurs jako minister spraw zagranicznych. Shinzo Abe, który w polityce naprawdę zaistniał dopiero w ostatnich kilku latach jako nieugięty i zręczny negocjator z Koreą Północną, pozostaje na razie zagadką. Przez długi czas prezentował nacjonalistyczne poglądy na japońską historię, zajmował twarde stanowisko w kwestii stosunków z Chinami, nie stronił też od wizyt w kontrowersyjnej świątyni Yasukuni, gdzie obok 2,5 mln bohaterów japońskich wojen figurują nazwiska 14 zbrodniarzy wojennych klasy A. "Spośród około 700 członków parlamentu japońskiego Abe jest najbardziej prawicowym, najzacieklejszym nacjonalistą. Myślę, że to najniebezpieczniejszy polityk w Japonii" - twierdzi liberalny komentator polityczny Minoru Morita. Niewielu w Tokio podziela dziś tę opinię. Czasy "nieśmiałej Japonii" na scenie międzynarodowej definitywnie przeminęły. Shinzo Abe chce zacieśniać sojusz z Ameryką, ale o prawdziwym umocnieniu pozycji swego kraju w świecie nie może marzyć bez ułożenia stosunków z Chinami, którym samurajskie gesty Koi-zumiego poważnie zaszkodziły. Waszyngton, długo zachowujący milczenie w kwestii antagonizmu Tokio - Pekin, daje dzisiaj do zrozumienia, że dalszy wzrost napięcia na tej linii zmusi USA do podjęcia "drażliwej decyzji". "Jako sojusznik Japonii Stany Zjednoczone pierwszy raz mogą stanąć przed koniecznością wyboru między Tokio i Pekinem, uwikłanymi w coraz zacieklejszą rywalizację" - ostrzegł niedawno Michael Green, były wieloletni koordynator azjatyckiej polityki Białego Domu. Piękny kraj W książce "W stronę pięknego kraju" Shinzo Abe pisze o Japonii, której należy się miejsce wśród mocarstw, wolnej od powojennych ograniczeń i dumnej z patriotyzmu - "podstawowej cechy wielkich narodów". Zadeklarował jednak, że jako premier nie będzie składał wizyt w świątyni Yasukuni. "Japonia wyrządziła ludności wielu krajów wielkie cierpienia i pozostawiła blizny" - przyznał, wyrażając chęć spotkania z najwyższymi politykami Chin i Korei Południowej, prawdopodobnie podczas listopadowego szczytu APEC w Hanoi. Twardy nacjonalista i elastyczny pragmatyk? To może być klucz do japońskiej normalności.
|
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.