Trojka Francji, Niemiec i Rosji wypiera trójkąt weimarski
W polityce europejskiej modne są trójkąty. Sporą popularnością w stolicach Francji, Niemiec i Rosji cieszą się szczyty przywódców tych państw. Z inicjatywy prezydenta Borysa Jelcyna spotkania "trojki" odbywają się regularnie od 1998 r. Ostatnio Jacques Chirac, Angela Merkel i Władimir Putin obradowali na zamku w Compi?gne, we Francji. Swój trójkąt ma też Polska: w ramach trójkąta weimarskiego politycy z Berlina i Paryża widują się ze swoimi odpowiednikami z Warszawy. Ale czy takie trójkąty są korzystne dla Europy? Josef Joffe, jeden z czołowych niemieckich publicystów, komentując w 1998 r. na łamach tygodnika "Time" pierwsze spotkanie "trojki", pisał, że "próba Jelcyna, by stworzyć oś siły, jest czystym anachronizmem". Jego zdaniem, spotkanie było jedynie okazją do podpisania mało istotnych umów o współpracy Niemiec i Francji z Rosją oraz do zrobienia sobie wspólnych zdjęć. Joffe drwił z opinii innych komentatorów, którzy uważali, że "trojka" mogłaby dążyć do budowania europejskiej potęgi wspólnie z Rosją w opozycji do Stanów Zjednoczonych. Wielka trojka Niemiecki publicysta nie miał racji. W 2003 r., już pięć lat po pierwszym spotkaniu "trojki", liderzy Francji, Niemiec i Rosji solidarnie wystąpili przeciwko USA przy okazji konfliktu na Bliskim Wschodzie. A i tematy, które od początku nurtowały przywódców "trojki", wcale nie były błahe. Gdy Jacques Chirac, Helmut Kohl i Borys Jelcyn po raz pierwszy spotkali się w tym gronie w miejscowości Bor, 50 kilometrów od Moskwy, ich rozmowa dotyczyła Iraku, wspólnej budowy samolotu transportowego i utworzenia nowoczesnej sieci komunikacyjnej, która łączyłaby stolice Francji, Niemiec, Polski i Rosji. Gdy porównujemy tamte tematy ze sprawami, o których niedawno rozmawiali Chirac, Putin i Merkel w Compi?gne, to widać, jak wiele je łączy. Ostatnie rozmowy "trojki" dotyczyły problemów na Bliskim Wschodzie - Iranu i Libanu, inwestycji w przemysł lotniczy (Rosjanie chcieliby mieć wpływ na decyzję europejskiego koncernu EADS) oraz polityki energetycznej. Rosyjska prasa doniosła, że prezydent Putin ujawnił plan udostępnienia firmom europejskim złóż gazu pod Morzem Barentsa, do których wykorzystania pierwotnie miały mieć prawo przedsiębiorstwa amerykańskie. Spotkania "trojki" są robione z coraz większym rozmachem, a ich uczestnikom dają niezłe rezultaty. Przy okazji wrześniowego szczytu Francuzi podpisali z Rosjanami kontrakty warte 8 mld euro. Zupełnie inaczej sprawy się mają z "naszym" trójkątem. Agonia trójkąta Trójkąt weimarski powstał w sierpniu 1991 r., kiedy odbyły się wspólne konsultacje ministrów spraw zagranicznych Niemiec, Polski i Francji. Warszawie, która obawiała się coraz intensywniejszych kontaktów Niemiec i Francji z Rosją, zależało na znalezieniu sposobu, który przyspieszyłyby polski "powrót do Europy". Spotkania trójstronne zaczęły być kontynuowane na szczeblu premierów i prezydentów, ale trójkąt nigdy nie stał się niczym więcej niż forum służącym wymianie poglądów. Polska przystąpiłaby do NATO i Unii Europejskiej, nawet gdyby nie było trójkąta. By ożywić trójkąt weimarski, Francja, Niemcy i Polska musiałyby chcieć razem zmieniać oblicze unii i kształtować przyszłość Europy. Tymczasem w Paryżu i Berlinie przybyszów z Polski ciągle traktuje się jak biednych kuzynów. Pod tym względem absolutne rekordy bije niemiecka prasa. Na jej łamach regularnie ukazują się artykuły, w których nasz kraj jest przedstawiany jako sfera ubóstwa i chaosu, jako państwo wojujących krzyżami fanatyków, złodziei i chuliganów, gdzie w dodatku prześladuje się zagranicznych korespondentów. Są jednak też inne, bardziej uzasadnione przyczyny tego, że Paryż i Berlin nie uznają Warszawy za godnego partnera. Chociaż na mapie Europy Polska wygląda imponująco, to nie jesteśmy krajem gęsto zaludnionym, a nasza gospodarka nie należy do przodujących. Polska armia zdobywa cenne doświadczenie w Iraku, Afganistanie i innych częściach świata, ale dobre siły zbrojne mają też Włosi i Hiszpanie, a o wiele lepsze - Brytyjczycy. Poza tym nasze interesy, w przeciwieństwie do Niemiec i Francji, postrzegamy raczej w skali regionalnej niż globalnej. Trzeba także pamiętać, że na ożywienie trójkąta weimarskiego musieliby się zgodzić pozostali członkowie UE. W ubiegłych latach w wielu europejskich stolicach mieliśmy często do czynienia z negatywnymi reakcjami nie tylko na szczyty liderów Francji, Niemiec i Rosji, ale także Francji, Niemiec, Belgii i Luksemburga lub Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Friedbert Pfl?ger, bliski współpracownik obecnej kanclerz Niemiec, jakiś czas temu trafnie zauważył, że "trójkąty, czworokąty i osie rodzą tylko nieufność". W naszym regionie nie moglibyśmy liczyć na zrozumienie dla powstania niemiecko-francusko-polskiej "awangardy", narzucającej pozostałym członkom unii nowe formy integracji. Chociaż z perspektywy stolic Francji i Niemiec jesteśmy niewielkim krajem, to w Pradze, Bratysławie, Budapeszcie i Wilnie nasze państwo jawi się jako całkiem spore, co czasem budzi obawy. Jeszcze nie tak dawno temu Polska zaniepokoiła swych sąsiadów walką o utrzymanie nicejskiego systemu głosowania, gdyż nie potrafiliśmy dowieść, że tocząc batalię o Niceę, zabiegamy w UE o jak najlepsze warunki dla całego regionu. Jest zatem całkiem prawdopodobne, że gdyby doszło do ożywienia trójkąta weimarskiego, nasze stosunki z państwami regionu uległyby pogorszeniu. Podjęcie przez Polskę próby aktywizacji trójkąta byłoby grą o stawkę o wiele wyższą niż obrona Nicei - byłoby podjęciem walki o przywództwo w Europie. Nasi najbliżsi sąsiedzi odebraliby takie działanie jako zmierzające do uzyskania przez Polskę dominującej roli w Europie Środkowej. Tymczasem z Czechami, ze Słowacją, z Węgrami i państwami bałtyckimi łączy nas bardzo wiele. Wspólnie doświadczyliśmy tragedii komunizmu. Mamy obawy co do dalszego rozwoju Rosji. Martwimy się o losy Ukrainy, Białorusi i Bałkanów. Wszyscy potrzebujemy ogromnego wsparcia unii, by rozbudować infrastrukturę w regionie i zdywersyfikować źródła dostawy energii. Powinniśmy rozwiązywać te problemy razem. Dlaczego Europa nie skacze Hipotetycznie można przyjąć zaistnienie sytuacji, w której pozostali członkowie unii mimo wszystko wyraziliby zgodę na transformację trójkąta weimarskiego w "twarde jądro" wspólnoty. Gdyby tak się stało, to na forum trójkąta musiałyby zapadać odważne decyzje dotyczące przyszłości Europy. Trzeba by zacząć od projektu europejskiej konstytucji. I od proponowanego systemu głosowania. Propozycja głosowania tzw. podwójną większością głosów nie może być przez Polskę zaakceptowana. W sytuacji, gdy Parlament Europejski jest słaby, Komisja Europejska silna, a pomiędzy unijną władzą ustawodawczą, legislacyjną i wykonawczą nie istnieje jasno określony system wzajemnej kontroli, podwójna większość wzmacnia wagę głosów wielkich państw, przede wszystkim Niemiec. Za wyjątkiem proponowanego systemu głosowania projekt europejskiej konstytucji niewiele zmienia. Owszem, zgodnie z nim unijne decyzje mają być podejmowane szybciej, ma zostać skrócona droga służbowa etc., co mogłoby mieć duże znaczenie dla pracowników unijnych agend, ale dla znakomitej większości obywateli Europy byłaby to tylko kosmetyka. Przywódcom Niemiec i Francji brakuje woli do przeprowadzenia bardziej ambitnych zmian. W mniej lub bardziej oficjalny sposób opowiadają się oni za utworzeniem stanowiska zastępcy szefa Komisji Europejskiej, za zintegrowaniem systemów podatkowych i wprowadzeniem wspólnego, restrykcyjnego prawa imigracyjnego. Są to pomysły nijakie (jak ten pierwszy) lub wręcz szkodliwe (jak dwa następne) zarówno dla Polski, jak i dla całej Europy. Konkurencja podatkowa między państwami unii zwiększa konkurencyjność całego kontynentu w gospodarczym wyścigu z USA i Azją, a polityka imigracyjna większości państw wspólnoty jest już teraz za bardzo restrykcyjna. Starzejąca się Europa potrzebuje więcej, a nie mniej rąk do pracy. Europę byłoby stać na skok do przodu. Wielu Europejczyków zapewne chętnie wzięłoby udział w demokratycznych wyborach unijnego prezydenta i głosowałoby na przedstawicieli do parlamentu z prawdziwego zdarzenia, czyli takiego, który samodzielnie uchwalałby prawo, nie wyręczany w mało demokratyczny sposób przez Komisję Europejską. Ale takich pomysłów na demokratyzację unii liderzy Niemiec i Francji nie chcą realizować. Nie chcą też za bardzo angażować struktur unijnych w innych ważnych dziedzinach, jak polityka energetyczna i polityka wobec Rosji. Przy jednym stole W tych okolicznościach w ramach trójkąta weimarskiego nie może być mowy o omawianiu ambitnych planów na przemeblowanie Unii Europejskiej. Pozostają więc spotkania przywódców Polski, Niemiec i Francji, które są wykorzystywane głównie jako okazja do zrobienia wspólnych zdjęć. Ale przecież nie na tym polega dobra polityka zagraniczna. Taka służy rozwiązywaniu konkretnych problemów. Agonia trójkąta weimarskiego i wzrost znaczenia francusko--niemiecko-rosyjskiej "trojki" nie są przypadkowe. Nie wynikają ze złej woli władz RP. Brak intensywnej współpracy w ramach trójkąta weimarskiego nie musi być jednak dla nas powodem do zmartwień. Podźwignięcie naszego regionu z zapaści cywilizacyjnej oraz przekształcenie Unii Europejskiej w organizm zdolny do zdrowej konkurencji z innymi potęgami świata jest wyzwaniem, z którym powinni się zmierzyć wszyscy jej członkowie. Decyzje w tych sprawach powinny zapadać przy jednym stole, w obecności wszystkich zainteresowanych. Gdy Polska będzie o to zabiegać i cel ten osiągnie, to poza trójkątem weimarskim może i "trojka" wyjdzie z mody.
|
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.