Gombrowicz nie znał się na muzyce, ale miał dobry gust. Na kartach "Dzienników" opiewa późne kwartety smyczkowe Beethovena. Do opery odnosił się jednak nieufnie i wątpliwe, by zaakceptował swój jeden z pierwszych scenicznych utworów "Iwona, księżniczką Burgunda" w tej formie. Muzyka Zygmunta Krauzego jest chłodna, ale nie brak w niej rozrywkowych momentów (motyw tanga). Libretto nie trzyma się kurczowo oryginału, szczególnie w drugiej części wychodzi na wierzch umiłowanie perwersji przez jego współautora - Grzegorza Jarzynę. Iwona to ofiara nowoczesności: w erze komunikacyjnego nadmiaru jej milczenie jest tym bardziej przeszywające. Kinga Preis na scenie po prostu jest, ale to wystarcza, nawet gdy stoi odwrócona do publiczności. Tenor Adam Zdunikowski (książę Filip) głosowo jest wyeksploatowany. Nadrabia za to prezencją przedwojennego amanta. Spójność inscenizacji widać na każdym kroku, a już najbardziej w pomysłowych kostiumach Gosi Baczyńskiej. Aktorzy musza się nieźle nagimnastykować, żeby odwrócić od nich uwagę widza. Nuży za to scenografia: któryż to raz z kolei punktem centralnym na scenie staje się kula-księżyc?
Marta Nadzieja
"Iwona, księżniczka Burgunda", reż. Marek Weiss-Grzesiński, Warszawa, Teatr Narodowy, premiera 29 września
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.