Bajkę o Smoku należy zmodernizować. Trzeba napisać, że Dratewka zażądał, by Wawelski podał się do dymisji
Literatura nie nadąża za życiem. Literatura dla dzieci nie nadąża za dziećmi. Biednym dzieciom serwuje się rozmaite wierszyki i bajeczki, które w żadnym razie nie przygotowują do życia we współczesnym społeczeństwie i w warunkach demokracji parlamentarnej. Czyta się dziecku "Co słonko widziało", a kiedy dziecko, niewinne i wiedzione zdrowym odruchem, pyta: "A co słonko mogło widzieć, kiedy było ciemno?", otrzymuje od zakłopotanego dorosłego odpowiedź, żeby się nie garbiło, wytarło nos i podciągnęło skarpetki. Dorosnąwszy, dziecko nie zadaje już takich pytań. Widziało to widziało. Trzeba przede wszystkim zreformować literaturę dla dzieci, bo nigdy się nie dorobimy społeczeństwa obywatelskiego. Poprzerabiać te wszystkie bajędy, żeby przystosować umysłowość dziecka już od najmłodszych lat do tego, z czym zetknie się kiedyś w życiu, w prasie i w telewizji. Weźmy zapominalskiego Słonia Trąbalskiego. Bardzo ładny wierszyk, ale żeby był bliżej życia, powinien opisywać Trąbalskiego, który nie pamięta, co robił w PRL, bo rozwiązał mu się supeł na trąbie. Wiersz o kłamczuszku: "Jak wrzucałem ten list do skrzynki, to przechodził tatuś Halinki. I jeden oficer też wrzucał, wysoki - wysoki, taki wysoki, że jak wrzucał, to kucał", to powinny być zeznania przed sejmową komisją śledczą. Weźmy taką bajeczkę o Czerwonym Kapturku. Aby miała odpowiedni wydźwięk pedagogiczny, powinna być opowiedziana w kilku wersjach. Ustami wszystkich uczestników. Wersja Babci: zakradł się do mnie podstępnie Wilk i złożył mi niemoralną propozycję, że chce mnie pożreć, a w zamian za to dostanę komplet złotych zębów, miotłę i będę mogła polecieć na Łysą Górę. Wersja Wilka: Babcia zwabiła mnie do swojej chatki na kurzej stopce i chciała mnie omotać, obiecując, że odda mi się, pod warunkiem że zostanie Miss Powiatu, dostanie szarfę, koronę i zasiłek z funduszu dla upośledzonych. Wersja Gajowego: zaczailiśmy się na Wilka pod łóżkiem Babci, wyposażeni we wnyki z zapasów strategicznych Układu Warszawskiego, i głupi Wilk dał się złapać. Wersja Czerwonego Kapturka: nie wiedziałam, że na Wilka zastawiono pułapkę, ale czekałam przed chatką, żeby się oburzyć. Jestem wstrząśnięta. Teraz my wszyscy, Czerwone Kapturki, Dziewczynki z Zapałkami, Chłopcy z Placu Broni, Sierotki Marysie, Janki, co Psom Szyły Buty, wyjdziemy na ulice demonstrować przeciw Wilkowi. Babcia naszym bohaterem, a Wilk zerem. Tak trzeba pisać literaturę dla dzieci. Literaci do pióra. Nie lenić się. Dzieci kiedyś dorosną i będzie się im po właściwych lekturach łatwiej przystosować. Bajeczkę o Smoku Wawelskim też należy zmodernizować. Zrezygnować z bredzenia o baranie, siarce i wodzie z Wisły. Trzeba napisać, że Szewczyk Dratewka zażądał, żeby Wawelski podał się do dymisji. Jak inaczej wytłumaczyć dzieciom falę wezwań do dobrowolnego ustępowania ze stanowisk? Wszyscy się tego domagają od wszystkich. Nawet Tomasz Lis zażądał dymisji szefa PAP Piotra Skwiecińskiego. Bronisława Wildsteina codziennie podaje do dymisji któraś z gazet. Rząd w całości lub we fragmentach jest odwoływany codziennie. Piotr Stasiński w "Gazecie Wyborczej" już w środę zdymisjonował cały rząd i odesłał hałastrę PiS na śmietnik historii. Właściwie nie żąda się dziś w Polsce tylko dymisji opozycji z funkcji opozycji. Może to wskazywać na fakt, że Polacy są jednak zadowoleni z tego, że opozycja jest w opozycji i nie życzą jej sobie nigdzie indziej. Dopóki nie ma regulacji prawnych przyznających Stasińskiemu prawo do odwoływania i powoływania rządu, Tomaszowi Lisowi do wyrzucania prezesa PAP, "Życiu Warszawy" do dymisjonowania prezesa TVP i powoływania na to miejsce kogoś innego, można wszystkie te wezwania wytłumaczyć dzieciom tylko na przykładzie Smoka Wawelskiego. I przekonać je, że to taka staropolska tradycja. Myszy w Kruszwicy, nie bez racji, wezwały Popiela do rezygnacji. Fajnie by było, gdyby pojawiły się także bajki przekorne, w których Smok wzywa do dymisji Dratewkę, Wildstein naczelnych rozmaitych gazet, Skwieciński Lisa, a Kaczyński Stasińskiego. Byłyby jaja, że boki zrywać. Dzieci płakałyby ze śmiechu. Ale to tylko nierealna supozycja. Bajeczki muszą być śmiertelnie poważne, jak barany wypchane siarką. Dzieci też muszą być poważne. Dorośli również. W końcu przyszło nam żyć w poważnym kraju, w którym ponurzy dorośli wychowują smutne dzieci. Autor jest publicystą "Dziennika" i "Faktu" |
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.