Czy polskiemu Kościołowi grozi hiszpańska choroba?
Prawdopodobnie Watykan podjął już decyzję, kto zostanie nowym metropolitą warszawskim. Przeciąganie sprawy ożywiało jedynie dziennikarską i wewnątrzkościelną giełdę nazwisk i co najwyżej prowadziło do niekoniecznie sensownych dyskusji o przyszłym adresie prymasowskiego tytułu, który sam w sobie ma już tylko znaczenie symboliczne. Dlatego też, na co wiele wskazuje, powróci on z czasem do Gniezna, co ma uzasadnienie historyczne i jest zgodne z kościelną praktyką. Przecież tylko dlatego, że prymasem Hiszpanii jest arcybiskup Toledo, a tytuł prymasa Francji od wieków przynależy do biskupa Lyonu, biskupi diecezji stołecznych w tych krajach nie tracą swego znaczenia i realnego wpływu na to, co dzieje się w Kościele. Podobnie jest zresztą w naszej części kontynentu - na Słowacji czy Węgrzech. Lamenty niektórych duchownych, że rola Warszawy bez prymasowskiego tytułu zostanie zminimalizowana, świadczą raczej o typowym w polskich realiach przeroście formy nad treścią niż o rzeczywistej trosce o dobro duchowe. Jeśli coś ma przesądzić o wyjątkowym znaczeniu tej stolicy biskupiej na kościelnej mapie Polski, to przecież nie będzie to historyczny tytuł, ale osobowość i przebojowość nowego hierarchy.
Jak to się robi w Watykanie
Dłuższy, niż przewidywano, czas wyboru nowego arcybiskupa warszawskiego jest także dowodem na zmiany dokonane w Watykanie za czasów Benedykta XVI. Część z nich swoje reperkusje ma także w odniesieniu do Polski. Jeszcze ostatnia ważna nominacja na metropolitę warmińskiego, którym został wiosną abp Wojciech Ziemba, przeszła przez polską sekcję Sekretariatu Stanu i de facto była uzgodniona i postanowiona tu w kraju. Wszystkie nowe nominacje, szczególnie na ważne biskupstwa, "rodzą się" w Nuncjaturze Apostolskiej, ale od tego roku kierowane są już do Kongregacji ds. Biskupów. Tam podlegają procedurze sprawdzenia i zatwierdzenia podczas spotkań plenarnych. Życiorys każdego z kandydatów wraz z referencjami jest skrupulatnie weryfikowany. Kongregacja zwraca uwagę na wyzwania, przed jakimi nowy biskup stanie w danej diecezji. W wypadku Polski nie jest wykluczone, że Watykan zażyczył sobie dodatkowo informacji na temat ewentualnej współpracy z SB. Ten wymóg także mógł opóźnić ogłoszenie następcy kard. Glempa - jak wiadomo, wiedza na ten temat nawet w odniesieniu do najważniejszych ludzi w Kościele wciąż jest niepełna. W szczególnych wypadkach niektóre nominacje są konsultowane także z wąskim gronem kardynałów - członków kongregacji, którzy zbierają się na naradach kilka razy w roku. Członkiem tego gremium jest m.in. emerytowany metropolita krakowski kard. Franciszek Macharski, który niedawno przebywał m.in. w Rzymie, być może właśnie na takiej sesji. Jednak ostateczną decyzję i tak podejmuje papież, który może dokonać zupełnie innego wskazania czy podjąć decyzję zaskakującą nawet dla kongregacji, nie mówiąc o lokalnym Kościele. Być może właśnie dlatego doświadczeni polscy dostojnicy pracujący od lat w Watykanie (m.in. kard. Grocholewski, abp Ryłko czy abp Kowalczyk), wymieniani jako potencjalni "kandydaci na Warszawę", zostali zatrzymani w służbie Stolicy Apostolskiej, choć potencjalnie biskupstwo warszawskie byłoby dla każdego z nich ukoronowaniem kościelnej kariery.
Kto do Warszawy?
Tzw. terno, czyli proponowane trzy kandydatury, w wypadku Warszawy były rozpatrywane przez papieża już dwukrotnie. Wybór musi zatem wskazywać na pojawienie się tam hierarchów już znanych, wśród których wymienia się przewodniczącego episkopatu abp. Józefa Michalika, biskupa tarnowskiego Wiktora Skworca czy hierarchę z Płocka bp Stanisława Wielgusa. Każdy z nich ma spore osiągnięcia duszpasterskie, dysponuje już znacznym doświadczeniem i - co nie jest bez znaczenia - jest dość wyrazisty. Oczywiście, nie chodzi tu jedynie o prezentowane sympatie czy antypatie (poza bp. Skworcem wymienieni hierarchowie sympatyzują raczej ze środowiskami narodowymi i tradycyjnymi), ale o zrównoważoną umiejętność funkcjonowania w sferze życia publicznego. Z tego też powodu pojawiająca się w prasie kandydatura abp. Sławoja Leszka Głodzia, której wyrazistością, zwłaszcza w sferze sympatii politycznych, można byłoby obdzielić pół episkopatu, nie miała zbyt wielu zwolenników. Spośród innych hierarchów należy zwrócić uwagę na abp. Stanisława Gądeckiego z Poznania, pełniącego obecnie funkcję zastępcy przewodniczącego Episkopatu Polski, oraz radomskiego biskupa Zygmunta Zimowskiego, który przed powrotem do Polski przez lata pracował z kard. Ratzingerem w Kongregacji Nauki Wiary i choćby dlatego z tego grona jest mu najlepiej znany.
W powszechnym odczuciu nowy metropolita warszawski powinien być człowiekiem otwartym i mieć więcej cech "dobrego proboszcza" niż sprawnego urzędnika. Warszawa, jak żadne inne wielkie miasto w Polsce, jest już w zachodnim rozumieniu prawdziwą metropolią, ze wszystkimi tego pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami. Nie trzeba też być szczególnie wnikliwym obserwatorem, żeby zauważyć, że tych negatywnych cech w kościelnej rzeczywistości jest znacznie więcej niż w innych miastach. Nowy biskup stolicy musi zatem łączyć ludzi, aby żadna grupa wiernych nie poczuła się w Kościele obco, i być otwarty na dialog także z tymi środowiskami, które stoją poza Kościołem lub jedynie na jego obrzeżach. Z pewnością w wymiarze urzędowym głównym partnerem nowego biskupa Warszawy będzie nie tylko każdy kolejny przewodniczący episkopatu (a funkcję tę można sprawować najwyżej dwie kadencje), ale również nowy nuncjusz. Raczej wątpliwe, by był nim kolejny Polak. Dotychczasowy nuncjusz abp Józef Kowalczyk pełni tę funkcję od 1989 r. i w nowej rzeczywistości jego dalsza obecność w Polsce, u boku nowego nuncjusza, byłaby pewnie niekomfortowa dla obu stron. Rozdzielenie tytułu prymasa od osoby metropolity warszawskiego w żadnym wypadku nie przekreśli ponadregionalnej roli nowego biskupa stolicy - trudno sobie wyobrazić, by głos biskupa Warszawy nie był brany pod uwagę przez kręgi polityczne, intelektualne czy media. Dlatego powinna nim być osoba nie uwikłana w żadne mniej lub bardziej otwarcie wyrażane sympatie polityczne, a na dodatek umiejąca swobodnie prezentować swoje poglądy w zderzeniu z rzeczywistymi problemami, a nie tylko uładzonymi sprawami kościelnymi.
Trudne znaki czasu
Sytuacja religijna w Warszawie dziś najbardziej przypomina to, z czym Kościół na Zachodzie musiał się zmierzyć przed laty i przed czym często kapitulował. Zbyt wielu duchownych daje się uśpić wciąż nie najgorszymi statystykami, a tymczasem pospolitość katolicyzmu wyraźnie skrzeczy. Najwyraźniej widać to w odniesieniu do ludzi młodych. Tzw. pokolenie JP2 może i jest ciekawym doświadczeniem katolickich elit młodzieżowych, ale jako zjawisko społeczne i religijne jest chyba przereklamowane. Nasza swojska i tradycyjna religijność zbyt często przypomina maskę. Kiedy młody człowiek w poszukiwaniu nauki, pracy, a coraz częściej bardziej swobodnego życia przyjeżdża do stolicy Polski, w pierwszej kolejności zrzuca właśnie tę maskę. Jak inaczej wytłumaczyć, że na niedzielne msze święte uczęszcza kilkanaście procent wiernych. Jak to zgrabnie ujął jeden z duszpasterzy: przecież nie ma u nas aż tylu bogatych ludzi, którzy co niedziela wyjeżdżają za miasto na weekend.
Przeprowadzone przed rokiem badania młodzieży studiującej na obu warszawskich uniwersytetach (a więc potencjalnych przedstawicieli pokolenia JP2!) pokazały, że akceptacja papieża jako autorytetu moralnego nie idzie w parze z przyjęciem trudnych wymagań odnoszących się do codziennego życia. Znaczny odsetek (70 proc.) młodych ludzi uważa za dopuszczalne współżycie seksualne przed ślubem, jeszcze większa grupa (ponad 75 proc.) akceptuje stosowanie środków antykoncepcyjnych, a ponad połowa młodzieży uważa, że "nie ma jasnych kryteriów mówiących o tym, co jest dobre, a co złe". Młodzież ma także trudności z odpowiedzią na pytanie, czy kradzież jest dobra, czy zła (co trzeci stwierdza: "to zależy"). Podobnie jest z kłamstwem (tu relatywne podejście deklaruje aż 80 proc.) i piciem alkoholu (co trzeci pytany). Oczywiście, optymiści przeciwstawią tym danym pełne od święta kościoły, ale coraz wyraźniej widać, że proces laicyzacji mieszkańców Warszawy przebiega znacznie szybciej niż w innych regionach kraju.
Uczyć się na cudzych błędach
Do Warszawy świetnie dziś pasuje spostrzeżenie zawarte w książce Mary Kenny pod tytułem "Goodbye to Catholic Ireland". Cytuje ona "The Sunday Times", który przed laty tak komentował rezultaty badań nad życiem irlandzkich trzydziestolatków: "Ludzie stoją w kolejkach, by oddawać hołd funduszom emerytalnym. Bóg gra drugie skrzypce, przegrywając z Billem Gatesem, piekło to trzykilometrowy korek na drodze szybkiego ruchu w Stillorgan, a grzech to nieumiejętność osiągnięcia przyzwoitej wartości rynkowej akcji firmy. To pokolenie woli się modlić na giełdzie papierów wartościowych aniżeli w kościele". To być może nazbyt czarna wizja, ale wszystkim krytykom radzę posłuchać, o czym mówi między sobą warszawska klasa średnia. Irlandia, niegdyś najbardziej katolicki kraj Europy, dziś boryka się z kryzysem wiary. Stało się tak niemal na życzenie irlandzkiego Kościoła, który - podobnie jak często dzieje się w Polsce - był "paternalistycznie klerykalny" i zadowolony z niezłych danych statystycznych, i liczył, że prawdziwy kryzys go ominie. Niedawno miałem okazję rozmawiać z zaangażowanymi w Opus Dei Hiszpanami. Dowiedziałem się, że jeszcze parę lat temu większość hiszpańskich biskupów nie brała pod uwagę możliwości wprowadzenia takich zmian cywilizacyjnych, jakie przy aplauzie sporej części społeczeństwa premier Zapatero przeprowadził w ciągu roku swego urzędowania. Zrównanie w prawach związków homoseksualnych, aborcja czy ułatwienia w rozwodach skutecznie przeorały hiszpańskie sumienia, pozbawiając je być może na zawsze katolickiej wrażliwości. Przyszły biskup Warszawy też zderzy się z postmodernistycznym i zlaicyzowanym światem, obecnym w tym mieście znacznie silniej, niż się o tym w polskim Kościele mówi. Dlatego dla reszty Polski i Kościoła nie jest bez znaczenia ani to, kto tym biskupem będzie, ani tym bardziej to, jaki może być finał tego zderzenia rzeczywistości oczekiwanej i realnej.
Jak to się robi w Watykanie
Dłuższy, niż przewidywano, czas wyboru nowego arcybiskupa warszawskiego jest także dowodem na zmiany dokonane w Watykanie za czasów Benedykta XVI. Część z nich swoje reperkusje ma także w odniesieniu do Polski. Jeszcze ostatnia ważna nominacja na metropolitę warmińskiego, którym został wiosną abp Wojciech Ziemba, przeszła przez polską sekcję Sekretariatu Stanu i de facto była uzgodniona i postanowiona tu w kraju. Wszystkie nowe nominacje, szczególnie na ważne biskupstwa, "rodzą się" w Nuncjaturze Apostolskiej, ale od tego roku kierowane są już do Kongregacji ds. Biskupów. Tam podlegają procedurze sprawdzenia i zatwierdzenia podczas spotkań plenarnych. Życiorys każdego z kandydatów wraz z referencjami jest skrupulatnie weryfikowany. Kongregacja zwraca uwagę na wyzwania, przed jakimi nowy biskup stanie w danej diecezji. W wypadku Polski nie jest wykluczone, że Watykan zażyczył sobie dodatkowo informacji na temat ewentualnej współpracy z SB. Ten wymóg także mógł opóźnić ogłoszenie następcy kard. Glempa - jak wiadomo, wiedza na ten temat nawet w odniesieniu do najważniejszych ludzi w Kościele wciąż jest niepełna. W szczególnych wypadkach niektóre nominacje są konsultowane także z wąskim gronem kardynałów - członków kongregacji, którzy zbierają się na naradach kilka razy w roku. Członkiem tego gremium jest m.in. emerytowany metropolita krakowski kard. Franciszek Macharski, który niedawno przebywał m.in. w Rzymie, być może właśnie na takiej sesji. Jednak ostateczną decyzję i tak podejmuje papież, który może dokonać zupełnie innego wskazania czy podjąć decyzję zaskakującą nawet dla kongregacji, nie mówiąc o lokalnym Kościele. Być może właśnie dlatego doświadczeni polscy dostojnicy pracujący od lat w Watykanie (m.in. kard. Grocholewski, abp Ryłko czy abp Kowalczyk), wymieniani jako potencjalni "kandydaci na Warszawę", zostali zatrzymani w służbie Stolicy Apostolskiej, choć potencjalnie biskupstwo warszawskie byłoby dla każdego z nich ukoronowaniem kościelnej kariery.
Kto do Warszawy?
Tzw. terno, czyli proponowane trzy kandydatury, w wypadku Warszawy były rozpatrywane przez papieża już dwukrotnie. Wybór musi zatem wskazywać na pojawienie się tam hierarchów już znanych, wśród których wymienia się przewodniczącego episkopatu abp. Józefa Michalika, biskupa tarnowskiego Wiktora Skworca czy hierarchę z Płocka bp Stanisława Wielgusa. Każdy z nich ma spore osiągnięcia duszpasterskie, dysponuje już znacznym doświadczeniem i - co nie jest bez znaczenia - jest dość wyrazisty. Oczywiście, nie chodzi tu jedynie o prezentowane sympatie czy antypatie (poza bp. Skworcem wymienieni hierarchowie sympatyzują raczej ze środowiskami narodowymi i tradycyjnymi), ale o zrównoważoną umiejętność funkcjonowania w sferze życia publicznego. Z tego też powodu pojawiająca się w prasie kandydatura abp. Sławoja Leszka Głodzia, której wyrazistością, zwłaszcza w sferze sympatii politycznych, można byłoby obdzielić pół episkopatu, nie miała zbyt wielu zwolenników. Spośród innych hierarchów należy zwrócić uwagę na abp. Stanisława Gądeckiego z Poznania, pełniącego obecnie funkcję zastępcy przewodniczącego Episkopatu Polski, oraz radomskiego biskupa Zygmunta Zimowskiego, który przed powrotem do Polski przez lata pracował z kard. Ratzingerem w Kongregacji Nauki Wiary i choćby dlatego z tego grona jest mu najlepiej znany.
W powszechnym odczuciu nowy metropolita warszawski powinien być człowiekiem otwartym i mieć więcej cech "dobrego proboszcza" niż sprawnego urzędnika. Warszawa, jak żadne inne wielkie miasto w Polsce, jest już w zachodnim rozumieniu prawdziwą metropolią, ze wszystkimi tego pozytywnymi i negatywnymi konsekwencjami. Nie trzeba też być szczególnie wnikliwym obserwatorem, żeby zauważyć, że tych negatywnych cech w kościelnej rzeczywistości jest znacznie więcej niż w innych miastach. Nowy biskup stolicy musi zatem łączyć ludzi, aby żadna grupa wiernych nie poczuła się w Kościele obco, i być otwarty na dialog także z tymi środowiskami, które stoją poza Kościołem lub jedynie na jego obrzeżach. Z pewnością w wymiarze urzędowym głównym partnerem nowego biskupa Warszawy będzie nie tylko każdy kolejny przewodniczący episkopatu (a funkcję tę można sprawować najwyżej dwie kadencje), ale również nowy nuncjusz. Raczej wątpliwe, by był nim kolejny Polak. Dotychczasowy nuncjusz abp Józef Kowalczyk pełni tę funkcję od 1989 r. i w nowej rzeczywistości jego dalsza obecność w Polsce, u boku nowego nuncjusza, byłaby pewnie niekomfortowa dla obu stron. Rozdzielenie tytułu prymasa od osoby metropolity warszawskiego w żadnym wypadku nie przekreśli ponadregionalnej roli nowego biskupa stolicy - trudno sobie wyobrazić, by głos biskupa Warszawy nie był brany pod uwagę przez kręgi polityczne, intelektualne czy media. Dlatego powinna nim być osoba nie uwikłana w żadne mniej lub bardziej otwarcie wyrażane sympatie polityczne, a na dodatek umiejąca swobodnie prezentować swoje poglądy w zderzeniu z rzeczywistymi problemami, a nie tylko uładzonymi sprawami kościelnymi.
Trudne znaki czasu
Sytuacja religijna w Warszawie dziś najbardziej przypomina to, z czym Kościół na Zachodzie musiał się zmierzyć przed laty i przed czym często kapitulował. Zbyt wielu duchownych daje się uśpić wciąż nie najgorszymi statystykami, a tymczasem pospolitość katolicyzmu wyraźnie skrzeczy. Najwyraźniej widać to w odniesieniu do ludzi młodych. Tzw. pokolenie JP2 może i jest ciekawym doświadczeniem katolickich elit młodzieżowych, ale jako zjawisko społeczne i religijne jest chyba przereklamowane. Nasza swojska i tradycyjna religijność zbyt często przypomina maskę. Kiedy młody człowiek w poszukiwaniu nauki, pracy, a coraz częściej bardziej swobodnego życia przyjeżdża do stolicy Polski, w pierwszej kolejności zrzuca właśnie tę maskę. Jak inaczej wytłumaczyć, że na niedzielne msze święte uczęszcza kilkanaście procent wiernych. Jak to zgrabnie ujął jeden z duszpasterzy: przecież nie ma u nas aż tylu bogatych ludzi, którzy co niedziela wyjeżdżają za miasto na weekend.
Przeprowadzone przed rokiem badania młodzieży studiującej na obu warszawskich uniwersytetach (a więc potencjalnych przedstawicieli pokolenia JP2!) pokazały, że akceptacja papieża jako autorytetu moralnego nie idzie w parze z przyjęciem trudnych wymagań odnoszących się do codziennego życia. Znaczny odsetek (70 proc.) młodych ludzi uważa za dopuszczalne współżycie seksualne przed ślubem, jeszcze większa grupa (ponad 75 proc.) akceptuje stosowanie środków antykoncepcyjnych, a ponad połowa młodzieży uważa, że "nie ma jasnych kryteriów mówiących o tym, co jest dobre, a co złe". Młodzież ma także trudności z odpowiedzią na pytanie, czy kradzież jest dobra, czy zła (co trzeci stwierdza: "to zależy"). Podobnie jest z kłamstwem (tu relatywne podejście deklaruje aż 80 proc.) i piciem alkoholu (co trzeci pytany). Oczywiście, optymiści przeciwstawią tym danym pełne od święta kościoły, ale coraz wyraźniej widać, że proces laicyzacji mieszkańców Warszawy przebiega znacznie szybciej niż w innych regionach kraju.
Uczyć się na cudzych błędach
Do Warszawy świetnie dziś pasuje spostrzeżenie zawarte w książce Mary Kenny pod tytułem "Goodbye to Catholic Ireland". Cytuje ona "The Sunday Times", który przed laty tak komentował rezultaty badań nad życiem irlandzkich trzydziestolatków: "Ludzie stoją w kolejkach, by oddawać hołd funduszom emerytalnym. Bóg gra drugie skrzypce, przegrywając z Billem Gatesem, piekło to trzykilometrowy korek na drodze szybkiego ruchu w Stillorgan, a grzech to nieumiejętność osiągnięcia przyzwoitej wartości rynkowej akcji firmy. To pokolenie woli się modlić na giełdzie papierów wartościowych aniżeli w kościele". To być może nazbyt czarna wizja, ale wszystkim krytykom radzę posłuchać, o czym mówi między sobą warszawska klasa średnia. Irlandia, niegdyś najbardziej katolicki kraj Europy, dziś boryka się z kryzysem wiary. Stało się tak niemal na życzenie irlandzkiego Kościoła, który - podobnie jak często dzieje się w Polsce - był "paternalistycznie klerykalny" i zadowolony z niezłych danych statystycznych, i liczył, że prawdziwy kryzys go ominie. Niedawno miałem okazję rozmawiać z zaangażowanymi w Opus Dei Hiszpanami. Dowiedziałem się, że jeszcze parę lat temu większość hiszpańskich biskupów nie brała pod uwagę możliwości wprowadzenia takich zmian cywilizacyjnych, jakie przy aplauzie sporej części społeczeństwa premier Zapatero przeprowadził w ciągu roku swego urzędowania. Zrównanie w prawach związków homoseksualnych, aborcja czy ułatwienia w rozwodach skutecznie przeorały hiszpańskie sumienia, pozbawiając je być może na zawsze katolickiej wrażliwości. Przyszły biskup Warszawy też zderzy się z postmodernistycznym i zlaicyzowanym światem, obecnym w tym mieście znacznie silniej, niż się o tym w polskim Kościele mówi. Dlatego dla reszty Polski i Kościoła nie jest bez znaczenia ani to, kto tym biskupem będzie, ani tym bardziej to, jaki może być finał tego zderzenia rzeczywistości oczekiwanej i realnej.
KTO ZOSTANIE METROPOLITĄ WARSZAWSKIM? |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.