Żyjemy w tak szczerych czasach, że co bardziej wrażliwym zbiera się na wymioty
Od pewnego czasu wszyscy mówią o strasznym zakłamaniu polityki. Hasła typu "Polityka to jedno wielkie kłamstwo" słyszymy częściej niż konwulsyjne zawodzenie Dody. Wszędzie leją się pełne wzgardy i niesmaku strumienie potępienia. Autorytety ciskają gromy, media się burzą, a zwykli ludzie są wściekli. Tymczasem jest akurat zupełnie odwrotnie. Jeszcze nigdy w historii nie było tak szczerze jak dzisiaj. Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Ten śmieszny węgierski okularnik, z zawodu premier, palnął tak szczerą mowę, że wyznania intymne w telewizyjnych talk show to przy tym poczciwe biadolenia babci Jadzi na herbatce u cioci Stefci. Zadałem sobie trud i przeczytałem całą jego mowę przetłumaczoną w "Wyborczej" na język polski. Ten madziarski chudzielec nie kryje, że kłamał w kampanii wyborczej. Otwarcie mówi, że on i cała jego socjalistyczna formacja polityczna to patałachy i dyletanci, kurczowo trzymający się władzy. Ma też duży dystans do własnej ojczyzny, nazywając ją kilkakrotnie pieprzonym krajem. Biedak nie wiedział, że jest nagrywany, i stąd cała afera. Szczerość premiera z Budapesztu była chyba zbyt duża, i lud nie wytrzymał, ruszając po tym wyznaniu na barykady. Człowiek, którego nazwisko brzmi jak ćwiczenia z logopedii, przeprosił dopiero po trzech dniach rozruchów ulicznych. U większości zjadaczy chleba w zakamarkach duszy tkwi głębokie przekonanie, że sfery rządzące różnią się od mas. Lud wyobraża sobie, że politycy najwyższej rangi to wyjątkowe jednostki, którym słońce z tyłka świeci. Tymczasem ci, którzy dostają się do władzy w różnych częściach globu, to często największe szumowiny. Brutalna szczerość obecna jest nie tylko na węgierskiej scenie politycznej. Także u nas rozmowy polityków PiS w pokoju sejmowym Renaty Beger to niezwykle szczera gimnastyka słowna. Obnażenie mechanizmów politycznych negocjacji dla wielu jest zbyt okrutne. To oczywiście smutne, że tak wygląda nasza elita i że o poparciu dla rządu mówi się jak o handlu ziemniakami na bazarze. Ale czy my wszyscy poczulibyśmy się lepiej, gdyby Lipiński w targach z Begerową cytował Miłosza, a ona nuciła opery Mozarta? To prawda, że styl rozmów w sypialni posłanki był na poziomie zamawiania pierogów w barze mlecznym, a Lipiński nie przypominał męża stanu, tylko kelnera, który przyjmuje zamówienie od kapryśnej baby. Możemy się na to oburzać, ale jeśli sądzimy, że te gry polityczne odbywają się inaczej, to chcemy żyć w zakłamaniu. Jeśli myślimy, że w ogólnej nerwówie politycznej ktoś dba o konwenanse i cytuje greckich klasyków, to jesteśmy w błędzie. Taśmy Begerowej pokazały, jak to wygląda naprawdę, a nie jak o tym później mówią politycy w telewizji. Dzięki taś-mom zobaczyliśmy bebechy polityki. No cóż, nie są one piękne, ale piękne to są Tatry i kandydatki do Miss Świata. Jest szczerze i szczerzej już nie będzie. Żyjemy w tak szczerych czasach, że co bardziej wrażliwym zbiera się na wymioty. Szczerość ma swoje ofiary. Wielu uważa, że z Renatą Beger to szczerze porozmawia już tylko ginekolog lub klawisz w pierdlu. Dla mnie największą sensacją "taśm prawdy" jest rzecz, która umknęła wielu komentatorom. Kamera ustawiona przez TVN sfilmowała nie tylko pogawędkę Lipińskiego, Mojzesowicza i pani Renatki. Pokazano także pokój posłanki w hotelu dla parlamentarzystów. To był szok! Ten pokój przypomina norę w schronisku PTTK z czasów późnego Gomułki. Łóżko jak więzienna prycza, jakieś przedpotopowe szafki i meble wyglądające jak dary dla powodzian. Z filmu bije prawda o nieznanej stronie życia parlamentu. W pomieszczeniach, w których toczą się ważne negocjacje związane z naszym życiem i naszymi pieniędzmi, jest ciasno i brzydko. Niemodnie i bez gustu. Skoro posłowie spędzają w tych pokojach sporo czasu i nasiąkają ich okropną atmosferą, to nie należy się dziwić, że ta zła energia przenosi się niczym epidemia na ich działania na zewnątrz. Już przedwojenni futuryści zwrócili uwagę, że gdyby polski Sejm obradował na powietrzu, mielibyśmy bardziej słoneczną konstytucję. Gdyby PiS negocjowało poparcie dla rządu w ładniejszych pomieszczeniach, może samo też byłoby ładniejsze. Niestety, dzięki ukrytej kamerze kobiety, która niedawno zdała maturę, PiS jest brzydsze niż emerytowana gwiazda porno. Lew Rywin z Heleną Łuczywo spotykali się w Bristolu. Może Lipiński z Mojzesowiczem nie mają na kawę w hotelu Marriott? |
Więcej możesz przeczytać w 40/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.