Co państwo dla nas (czytaj: za nas) zrobi? Czy premier już nam zapew- nił jedno, wicepremier – drugie, a minister jeszcze co innego? Nasza reakcja na kryzys najpierw budzi zdziwienie, a potem przerażenie. Oczekujemy od państwa tego, czego ono nie jest w stanie nam zapewnić. I podczas gdy my udajemy, że państwo może to zrobić, przedstawiciele tego państwa udają, iż potrafią spełnić nasze oczekiwania, chociaż wiedzą, że nie tylko nie są w stanie, ale wręcz nie powinni.
Weźmy zapowiedziane kilka dni temu gwarancje rządowe dla osób, które przez jakiś czas stracą zdolność spłacania kredytów hipotecznych. Dlaczego akurat im pomagać, a nie tym, którzy mają inne kredyty? Dlaczego ktoś, kto się nie ubezpieczył od takiej sytuacji, ma korzystać, a ktoś przezorny będzie karany za to, że to ryzyko sobie opłacił? Ten pierwszy beztrosko wydawał na przyjemności, ten drugi sobie ich odmawiał, bo był odpowiedzialny i przewidujący. Albo weźmy długi komercjalizowanych szpitali. Dlaczego z uporem pomagamy recydywistom mającym gdzieś gospodarność, a karzemy tych, którzy długów nie narobili? Przecież ci przezorni, sumienni i gospodarni wychodzą na kompletnych idiotów. Podobnie jest z tzw. opcjami kursowymi, bo przecież o tych, którzy je zawierali, można powiedzieć: „widziały gały, co brały".
Oczywiście, nie jest tak, że państwo powinno od wszystkiego umyć ręce. Tyle że zamiast pozornej dobroczynności, która jest z gruntu niesprawiedliwa, państwo może premiować zaradność i odpowiedzialność. Czyli może na przykład pobierać mniejsze daniny od przedsiębiorców, żeby nie wyrzucali pracowników na bruk. Coraz głośniej słychać, że Narodowy Fundusz Zdrowia ma kłopoty z wpływami, bo firmy w kiepskiej kondycji zalegają z wpłatami. Wygląda na to, że czekamy na apokalipsę, czyli bunty w szpitalach, manifestacje na ulicach i dramaty z tego powodu, że część pacjentów nie dożyje czasu, aż znajdą się pieniądze na opłacenie ich operacji. Może więc NFZ wypuściłby papiery dłużne, których nabywcy mieliby zagwarantowany lepszy koszyk usług medycznych – w zamian za to, że nie byłyby one na przykład oprocentowane. Po jakimś czasie tymi papierami można by płacić za dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, które tak czy owak nas czeka, bo bez konkurencji obecny system się całkiem zdegeneruje.
Nie jest tajemnicą, że w systemie opieki zdrowotnej są osoby mające dostęp do lepszych usług, tyle że na nieformalnych zasadach. Budżet państwa nic z tego nie ma, politycy udają, że istnieje równość dostępu (sami są zresztą w uprzywilejowanej grupie), a społeczeństwo widzi, jak jest, więc odczuwa jawną niesprawiedliwość. I, paradoksalnie, to biedni najwięcej płacą pod stołem, bo nie mają innych sposobów dojścia. Ten stan patologii przedstawia się jako normalność, a kiedy ktoś wspomni o prywatyzacji, częściowej odpłatności czy ubezpieczeniach ekstra, zaraz mu się wytyka, że stosuje swoisty apartheid, czyli dzieli Polaków na lepszych i gorszych. PiS i SLD tak wystraszyły i zaszantażowały PO, że liberalna partia zaczęła bronić socjalistycznych bzdur w opiece medycznej.
Im więcej oczekujemy od państwa, rządu i polityków, tym bardziej stajemy się bezradni i ubezwłasnowolnieni. A państwo nie zastąpi naszej zaradności i odpowiedzialności, bo na poziomie państwa te cnoty stają się grzechami niezaradności i nieodpowiedzialności. Politycy wiedzą, że odgrywanie roli dobrego wujka to piramidalny absurd, ale jeśli jej nie odgrywają, ich konkurenci oskarżają ich o bezduszność i cynizm. I tak kwitnie bajkowa rzeczywistość, w której premier powinien za nas kierować naszym życiem, a rząd wciela się w rolę naszej najbliższej rodziny. Skądinąd nienawiść do rządu po rozczarowaniu się jego polityką bywa tak silna właśnie dlatego, że jest traktowany jak najbliższa rodzina. A statystyki kryminalne jasno dowodzą, że najwięcej przestępstw popełnia się w kręgu najbliższej rodziny. Po co więc ryzykować i się oszukiwać?
Weźmy zapowiedziane kilka dni temu gwarancje rządowe dla osób, które przez jakiś czas stracą zdolność spłacania kredytów hipotecznych. Dlaczego akurat im pomagać, a nie tym, którzy mają inne kredyty? Dlaczego ktoś, kto się nie ubezpieczył od takiej sytuacji, ma korzystać, a ktoś przezorny będzie karany za to, że to ryzyko sobie opłacił? Ten pierwszy beztrosko wydawał na przyjemności, ten drugi sobie ich odmawiał, bo był odpowiedzialny i przewidujący. Albo weźmy długi komercjalizowanych szpitali. Dlaczego z uporem pomagamy recydywistom mającym gdzieś gospodarność, a karzemy tych, którzy długów nie narobili? Przecież ci przezorni, sumienni i gospodarni wychodzą na kompletnych idiotów. Podobnie jest z tzw. opcjami kursowymi, bo przecież o tych, którzy je zawierali, można powiedzieć: „widziały gały, co brały".
Oczywiście, nie jest tak, że państwo powinno od wszystkiego umyć ręce. Tyle że zamiast pozornej dobroczynności, która jest z gruntu niesprawiedliwa, państwo może premiować zaradność i odpowiedzialność. Czyli może na przykład pobierać mniejsze daniny od przedsiębiorców, żeby nie wyrzucali pracowników na bruk. Coraz głośniej słychać, że Narodowy Fundusz Zdrowia ma kłopoty z wpływami, bo firmy w kiepskiej kondycji zalegają z wpłatami. Wygląda na to, że czekamy na apokalipsę, czyli bunty w szpitalach, manifestacje na ulicach i dramaty z tego powodu, że część pacjentów nie dożyje czasu, aż znajdą się pieniądze na opłacenie ich operacji. Może więc NFZ wypuściłby papiery dłużne, których nabywcy mieliby zagwarantowany lepszy koszyk usług medycznych – w zamian za to, że nie byłyby one na przykład oprocentowane. Po jakimś czasie tymi papierami można by płacić za dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, które tak czy owak nas czeka, bo bez konkurencji obecny system się całkiem zdegeneruje.
Nie jest tajemnicą, że w systemie opieki zdrowotnej są osoby mające dostęp do lepszych usług, tyle że na nieformalnych zasadach. Budżet państwa nic z tego nie ma, politycy udają, że istnieje równość dostępu (sami są zresztą w uprzywilejowanej grupie), a społeczeństwo widzi, jak jest, więc odczuwa jawną niesprawiedliwość. I, paradoksalnie, to biedni najwięcej płacą pod stołem, bo nie mają innych sposobów dojścia. Ten stan patologii przedstawia się jako normalność, a kiedy ktoś wspomni o prywatyzacji, częściowej odpłatności czy ubezpieczeniach ekstra, zaraz mu się wytyka, że stosuje swoisty apartheid, czyli dzieli Polaków na lepszych i gorszych. PiS i SLD tak wystraszyły i zaszantażowały PO, że liberalna partia zaczęła bronić socjalistycznych bzdur w opiece medycznej.
Im więcej oczekujemy od państwa, rządu i polityków, tym bardziej stajemy się bezradni i ubezwłasnowolnieni. A państwo nie zastąpi naszej zaradności i odpowiedzialności, bo na poziomie państwa te cnoty stają się grzechami niezaradności i nieodpowiedzialności. Politycy wiedzą, że odgrywanie roli dobrego wujka to piramidalny absurd, ale jeśli jej nie odgrywają, ich konkurenci oskarżają ich o bezduszność i cynizm. I tak kwitnie bajkowa rzeczywistość, w której premier powinien za nas kierować naszym życiem, a rząd wciela się w rolę naszej najbliższej rodziny. Skądinąd nienawiść do rządu po rozczarowaniu się jego polityką bywa tak silna właśnie dlatego, że jest traktowany jak najbliższa rodzina. A statystyki kryminalne jasno dowodzą, że najwięcej przestępstw popełnia się w kręgu najbliższej rodziny. Po co więc ryzykować i się oszukiwać?
Więcej możesz przeczytać w 9/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.