Odkąd Amerykanie wybrali nowego prezydenta, przywódcę nowej generacji, jak lubią pisać o nim publicyści, powróciły debaty o współczesnym człowieku. Czy człowiek, który przemierza świat w samolotach, śpi w drogich hotelach i zawsze jest podłączony do Internetu, jest nowoczesny? Kiedy czytam te wszystkie uczone bzdury nieudanych naśladowców Zygmunta Baumana, to krew mnie zalewa.
Takie patrzenie na otaczającą nas rzeczywistość łączy w sobie ignorancję i egocentryzm. To pogląd wyrobiony z perspektywy żaby, która widzi niewiele. Bo co znaczy odmieniane na wszystkie sposoby pojęcie „społeczeństwo nowoczesne"? Zazwyczaj znaczy coś innego dla różnych ludzi w różnych czasach i pod różnymi szerokościami geograficznymi. Przez tysiąclecia trwania różnych cywilizacji pojęcie nowoczesności właściwie nie istniało. Co najwyżej mieszkańcy poszczególnych miast czy imperiów postrzegali sąsiadów jako gorszych, bardziej dzikich, mających odrażające obyczaje lub bezbożnych. Dla ludzi z północnej Italii przez wieki wszystko na północ od Alp kojarzyło się z barbarzyństwem. W europejskim kręgu kulturowym dopiero po renesansie zaczęto myśleć o tym, że można udoskonalić ideał kultury ustanowiony przez starożytnych. Narodziny kapitalizmu i jego nieodrodnej siostry nauki stworzyły przesłanki do myślenia, że możliwy jest postęp. To właśnie idea postępu wygenerowała nie tylko ideę ewolucji, ale także ideę nowoczesności. Chyba nie na darmo do dziś epokę zaczynającą się w XVI wieku określa się jako nowoczesną.
Więcej możesz przeczytać w 9/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.