W zeszłym roku na czas kampanii prezydenckiej Jarosław Kaczyński zafundował sobie leki uspokajające. W tym roku na czas kampanii wyborczej zafundował z kolei społeczeństwu środki nasenne. Działają. I to jak!
Rok temu przemiana prezesa była najbardziej komentowanym wydarzeniem kampanii. A gdy prezes ujawnił, że uspokojenie nastąpiło przez leki, bo bez leków pojechałby ze Smoleńskiem na całego, uznano dość powszechnie, iż niewiele brakowało, by oszustwo się powiodło. W tym sezonie przemiana prezesa jest dokładnie tak samo radykalna, ale z jakichś względów nikt się nią nie interesuje. Rok temu słyszeliśmy, że prezes nie zajmował się Smoleńskiem przez leki, teraz Smoleńskiem się nie zajmuje bez leków. Guzik smoleński jest przyciskany albo wyłączany z pełną premedytacją i na zimno w zależności od aktualnych potrzeb prezesa. W kwietniu należało mobilizować pisowski lud, więc prezes krzyczał o „zdradzonych o świcie". Teraz należy zdemobilizować część elektoratu PO, więc guzik smoleński został wyłączony.
Nie mam pretensji do Jarosława Kaczyńskiego, że jest spokojny. Oczywiście jego spokój skończyłby się 9 października o godzinie 20, gdyby tylko wygrał wybory i odzyskał władzę. Ale dziś prezes jest ultraspokojny dokładnie po to, żeby po wyborach mieć szansę objawić narodowi, jak bardzo jest niespokojny. A w swym dzisiejszym spokoju jest absolutnie skuteczny. Więcej powiem. Ta kampania PiS z punktu widzenia tego, co ta partia musi robić, a czego robić nie może, by wybory wygrać, jest perfekcyjna. Elektorat jest w stanie letargu. Rozpolitykowany podobno od wieków naród został skutecznie odpolitykowany. I tak jak w naszej polityce mamy podobno etap postpolityki, tak w społeczeństwie mamy etap apolityki. Telewizyjne debaty i rozmowy z politykami nie budzą wielkich namiętności, a dokładniej nie budzą żadnych namiętności. „Klikalność" tematów politycznych na internetowych portalach jest – jak słyszę – taka sobie. Na okładkach tygodników politycy pojawiają się z rzadka. W tym sezonie ten towar się nie sprzedaje. Ot co.
Nie jest, rzecz jasna, tak, że uśpienie elektoratu to wyłącznie zasługa prezesa. Naród usypiał przez lata także premier. „Władza nie jest po to, żeby sprawiać ludziom ból" – mawia Donald Tusk. Władza nie jest też zapewne po to, by tworzyć ludziom poczucie dyskomfortu. Władza nie jest też po to, by reformować. Idzie o „tu i teraz”, to słyszeliśmy. Premier obiecał Polsce ścibolenie i słowa dotrzymał. Dlaczego miałby rozpalać wyobraźnię wybór między uśmiechniętym panem Jarosławem a ścibolącym panem Donaldem? Oczywiście nie jest tak, że nie ma w tych wyborach żadnych dylematów. Są, ale dla milionów wyborców dylematy wyglądają mniej więcej tak – czy bardziej martwić się tym, co Jarosław mógłby zrobić, gdyby zdobył władzę, czy tym, czego nie zrobił Donald, mając władzę.
Mamy więc mało ekscytujący i niespecjalnie pobudzający wyobraźnię wybór między trybem warunkowym a trybem niedokonanym. W referendum, w które zamieniają się każde wybory, nie będziemy rozstrzygać ani o tym, co się stało, ani o tym, co się stanie, lecz o tym, co się nie stało, i o tym, co mogłoby się stać. Bo przeciętny wyborca oczywiście nie ma pojęcia, przez które to punkty A, B, C przejdziemy na pewno, jeśli wygra PO, a jakie decyzje X, Y czy Z zostaną podjęte na pewno, jeśli wygra PiS.
Finału tej kampanii przewidzieć się nie da. Letargiczna i anemiczna kampania Platformy skończyła się jej zaskakującą porażką w 2005 r. Równie anemiczna kampania PO w roku 2007 zakończyła się jej triumfem – wystarczyło zwycięstwo Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim w telewizyjnej debacie i nadzwyczajna mobilizacja młodych wyborców. Anemiczna kampania Bronisława Komorowskiego sprawiła, że lider PiS mimo ogromnego elektoratu negatywnego wcale nie był daleki od zwycięstwa. A jak skończy się anemiczna kampania PO teraz? Platforma, by zmobilizować elektorat, musi mu uświadomić, że zwycięstwo PiS jest realne. Sęk w tym, że może tym niechcący uruchomić efekt zwany przez Amerykanów „bandwagon" – ludzie popierają tych, którzy są bardziej prawdopodobnymi zwycięzcami. Krótko mówiąc: im bardziej PO tłumaczy, że PiS może wygrać, tym więcej przestraszonych wyborców pójdzie głosować na PO, ale i tym więcej wyborców odnajdzie w sobie gotowość, by głosować na PiS. No bo jak rośnie liczba tych, co się PiS nie boją, to może ja też nie powinienem/powinnam się bać?
Straszenie Kaczyńskim nie wychodzi, gdy Kaczyński jest uśmiechnięty, a straszenie Fotygą, Kamińskim czy Macierewiczem nie wychodzi, skoro oni tacy śmieszni. Że ich rządy śmieszne już by nie były? Cóż, wielu wyborców albo o tym nie myśli, albo myśli o tym jak Scarlett O’Hara – pomyśli o tym jutro.
Oczywiście 9 października PO może wybory wygrać, a chwilę później stworzy rząd – komentatorzy zaś rozpływać się będą nad geniuszem Donalda Tuska, który wykazując słuch społeczny i fundując Polsce ścibolenie, zagwarantował sobie i swej partii kolejne cztery lata rządów. Tak być jednak nie musi. A jeśli nie będzie, to wszystko powyżej może służyć jako wytłumaczenie dlaczego.
Nie mam pretensji do Jarosława Kaczyńskiego, że jest spokojny. Oczywiście jego spokój skończyłby się 9 października o godzinie 20, gdyby tylko wygrał wybory i odzyskał władzę. Ale dziś prezes jest ultraspokojny dokładnie po to, żeby po wyborach mieć szansę objawić narodowi, jak bardzo jest niespokojny. A w swym dzisiejszym spokoju jest absolutnie skuteczny. Więcej powiem. Ta kampania PiS z punktu widzenia tego, co ta partia musi robić, a czego robić nie może, by wybory wygrać, jest perfekcyjna. Elektorat jest w stanie letargu. Rozpolitykowany podobno od wieków naród został skutecznie odpolitykowany. I tak jak w naszej polityce mamy podobno etap postpolityki, tak w społeczeństwie mamy etap apolityki. Telewizyjne debaty i rozmowy z politykami nie budzą wielkich namiętności, a dokładniej nie budzą żadnych namiętności. „Klikalność" tematów politycznych na internetowych portalach jest – jak słyszę – taka sobie. Na okładkach tygodników politycy pojawiają się z rzadka. W tym sezonie ten towar się nie sprzedaje. Ot co.
Nie jest, rzecz jasna, tak, że uśpienie elektoratu to wyłącznie zasługa prezesa. Naród usypiał przez lata także premier. „Władza nie jest po to, żeby sprawiać ludziom ból" – mawia Donald Tusk. Władza nie jest też zapewne po to, by tworzyć ludziom poczucie dyskomfortu. Władza nie jest też po to, by reformować. Idzie o „tu i teraz”, to słyszeliśmy. Premier obiecał Polsce ścibolenie i słowa dotrzymał. Dlaczego miałby rozpalać wyobraźnię wybór między uśmiechniętym panem Jarosławem a ścibolącym panem Donaldem? Oczywiście nie jest tak, że nie ma w tych wyborach żadnych dylematów. Są, ale dla milionów wyborców dylematy wyglądają mniej więcej tak – czy bardziej martwić się tym, co Jarosław mógłby zrobić, gdyby zdobył władzę, czy tym, czego nie zrobił Donald, mając władzę.
Mamy więc mało ekscytujący i niespecjalnie pobudzający wyobraźnię wybór między trybem warunkowym a trybem niedokonanym. W referendum, w które zamieniają się każde wybory, nie będziemy rozstrzygać ani o tym, co się stało, ani o tym, co się stanie, lecz o tym, co się nie stało, i o tym, co mogłoby się stać. Bo przeciętny wyborca oczywiście nie ma pojęcia, przez które to punkty A, B, C przejdziemy na pewno, jeśli wygra PO, a jakie decyzje X, Y czy Z zostaną podjęte na pewno, jeśli wygra PiS.
Finału tej kampanii przewidzieć się nie da. Letargiczna i anemiczna kampania Platformy skończyła się jej zaskakującą porażką w 2005 r. Równie anemiczna kampania PO w roku 2007 zakończyła się jej triumfem – wystarczyło zwycięstwo Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim w telewizyjnej debacie i nadzwyczajna mobilizacja młodych wyborców. Anemiczna kampania Bronisława Komorowskiego sprawiła, że lider PiS mimo ogromnego elektoratu negatywnego wcale nie był daleki od zwycięstwa. A jak skończy się anemiczna kampania PO teraz? Platforma, by zmobilizować elektorat, musi mu uświadomić, że zwycięstwo PiS jest realne. Sęk w tym, że może tym niechcący uruchomić efekt zwany przez Amerykanów „bandwagon" – ludzie popierają tych, którzy są bardziej prawdopodobnymi zwycięzcami. Krótko mówiąc: im bardziej PO tłumaczy, że PiS może wygrać, tym więcej przestraszonych wyborców pójdzie głosować na PO, ale i tym więcej wyborców odnajdzie w sobie gotowość, by głosować na PiS. No bo jak rośnie liczba tych, co się PiS nie boją, to może ja też nie powinienem/powinnam się bać?
Straszenie Kaczyńskim nie wychodzi, gdy Kaczyński jest uśmiechnięty, a straszenie Fotygą, Kamińskim czy Macierewiczem nie wychodzi, skoro oni tacy śmieszni. Że ich rządy śmieszne już by nie były? Cóż, wielu wyborców albo o tym nie myśli, albo myśli o tym jak Scarlett O’Hara – pomyśli o tym jutro.
Oczywiście 9 października PO może wybory wygrać, a chwilę później stworzy rząd – komentatorzy zaś rozpływać się będą nad geniuszem Donalda Tuska, który wykazując słuch społeczny i fundując Polsce ścibolenie, zagwarantował sobie i swej partii kolejne cztery lata rządów. Tak być jednak nie musi. A jeśli nie będzie, to wszystko powyżej może służyć jako wytłumaczenie dlaczego.
Więcej możesz przeczytać w 38/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.