Rolnik pasowany urzędowo
Podstawowym prawem obywatela jest prawo własności, a podstawowym prawem właściciela jest to, że może posiadany przedmiot sprzedać. W całym cywilizowanym świecie, gdzie prawa własności się przestrzega, ziemia jest takim samym towarem jak wszystko inne. Jeśli jest chętny do sprzedaży i chętny do kupna, to dogadują się i idą zarejestrować transakcję u notariusza. Polska co chwilę stara się udowodnić światu, że cywilizowanym krajem nie jest. Uchwalając wspomnianą ustawę o ustroju rolnym, złamano co najmniej dziesięć "wolnościowych" artykułów konstytucji (2, 20, 21, 22, 31, 32, 64, 92, 165, 167).
By kupić dziś ziemię rolną, trzeba być faktycznie rolnikiem (czyli "osobiście prowadzić gospodarstwo rolne większe niż hektar, a mniejsze niż 300 ha użytków rolnych"), mieć wykształcenie rolnicze lub odpowiednie kwalifikacje do uprawiania ziemi, na stałe przeprowadzić się do gminy, gdzie chcemy dokonać zakupu. To wszystko jest konieczne nawet wtedy, gdy na kupionej ziemi chcemy tylko zasiać trawę, wykopać basen i zaglądać tam w wakacje!
Jak łatwo zauważyć, przeforsowano prawo, które jest w istocie gwoździem do trumny polskich rolników. Usta-
wa ograniczy wielkość nowo tworzonych gospodarstw do 300 ha, co na przykład przy produkcji zboża dalekie jest od optymalnej wielkości. Rolnik prowadzący dobrze prosperujące gospodarstwo nie będzie mógł kupić więcej niż 300 ha, bo ustawa mu tego zabrania. Dlatego jego sąsiad z 15 ha, który chętnie by sprzedał swoją ziemię i przeprowadził się do miasta, nie znajdzie kupca i
będzie skazany na wegetację na ugorze. W Polsce odłogiem leży około 3 mln ha, czyli 15 proc. użytków rolnych. Starzenie się ludności wsi sprawi, że wielkość odłogów będzie się jeszcze powiększać. Tymczasem ziemia raz zaklasyfikowana jako rolnicza nie będzie mogła być wykorzystana przez sektor prywatny do celów produkcyjnych, handlowych, usługowych, turystycznych itd. Dzieje się to w momencie, gdy na wsi istnieje ukryte bezrobocie szacowane na 2,5 mln osób, przy czym panuje powszechna zgoda, że problemu tego nie da się rozwiązać bez tworzenia pozarolniczych miejsc pracy.
Zieloni kłamcy
Twórcy ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego bronią się, że podobne obostrzenia obowiązują w całej Europie. To nieprawda! Uchwalając ustawę (dodajmy, w wersji dużo łagodniejszej, niż chciało PSL), dokonano kompilacji najbardziej radykalnych przepisów z różnych europejskich państw. W żadnym z nich nie występują łącznie cenzus wykształcenia, prawo pierwokupu dla państwowej agencji i ograniczenie wielkości gospodarstwa. W Polsce stworzono najbardziej restrykcyjną, a jednocześnie najbardziej nieprecyzyjną ustawę regulującą obrót ziemią w Europie. Według Biura Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu, narusza ona zasadę tzw. przyzwoitej legislacji i podważa zaufanie obywateli do państwa.
Jest oczywiste, że ta ustawa ze względu na zawarte w niej idiotyzmy musi być przez obywateli obchodzona. Wszystko bowiem będzie zależało od wszechwładnej Agencji Nieruchomości Rolnych (powstała z przekształcenia Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa), która będzie akceptowała każdą transakcję obrotu ziemią rolną! - Zostawia to dużo miejsca na korupcję i nadużycia - komentuje Szymon Sędek, prezes Polskiego Stowarzyszenia Doradców Rynku Nieruchomości. I wszystko jasne.
Rachunek za głupotę
Co gorsze, ustawa może się też okazać śmiertelnym ciosem dla budżetu. Jej art. 15 daje w prezencie osobom, które od 26 maja 1990 r. są "wieczystymi użytkownikami lub współużytkownikami nieruchomości zabudowanych na cele mieszkaniowe lub stanowiących nieruchomości rolne", te nieruchomości na własność. Ostrożne szacunki mówią, że ziemię gratis dostało w ten sposób 500 tys. osób. Tego już nic nie zmieni, bo prawa nabyte są chronione. Zarazem wywłaszczono dotychczasowych właścicieli, czyli jednostki samorządu terytorialnego. Trzy pomorskie gminy (Człuchów, Lębork i Gryfin) zgłosiły w tej sprawie skargę do Trybunału Konstytucyjnego. Zakwestionowały przymus oddawania ziemi bez rekompensaty (stracą bowiem wpływy z opłat za wieczyste użytkowanie ziemi).
Samorządy nie są jedynymi poszkodowanymi. Wszyscy, ci, którzy do tej pory wykupywali prawo własności od samorządów (za około 40-50 proc. wartości gruntu), wyszli przecież na frajerów wyrzucających pieniądze w błoto. Zdaniem Piotra Radziewicza, który sporządził stosowną opinię dla sejmowego biura ekspertyz i analiz, jest to niezgodne z art. 32 konstytucji, który przewiduje, że wszyscy są równi wobec prawa i wszystkie osoby znajdujące się w takiej samej lub podobnej sytuacji należy traktować tak samo. Wniosek jest oczywisty: ludziom, którzy zapłacili za tytuł własności, a według ustawy dostaliby go za darmo, państwo powinno zwrócić pieniądze wraz z odsetkami ustawowymi. Trudno, nawet w przybliżeniu, oszacować, ile miliardów złotych może kosztować głupota ludowców i wszystkich, którzy za tym bublem głosowali.
Jak kupić ziemię rolną? 1.Trzeba mieć wykształcenie rolnicze (co najmniej zasadnicze) lub średnie albo wyższe (jeśli jesteś mechanikiem samochodowym po zawodówce, ziemi rolnej nie kupisz). Alternatywą jest prowadzenie gospodarstwa rolnego (lub praca w nim) co najmniej przez pięć lat. 2.Trzeba się przeprowadzić (zamienić meldunek) do miejscowości, w której chce się kupić gospodarstwo. 3.Trzeba osobiście prowadzić gospodarstwo. "Uważa się, że osoba fizyczna osobiście prowadzi gospodarstwo rolne, jeżeli podejmuje wszelkie decyzje dotyczące prowadzenia działalności rolniczej w tym gospodarstwie". 4.Trzeba zgłosić transakcję do Agencji Nieruchomości Rolnych i modlić się, aby nie skorzystała z prawa pierwokupu (na podjęcie decyzji ma miesiąc). 5.Trzeba uzyskać dowód potwierdzający osobiste prowadzenie gospodarstwa rolnego. W rozumieniu ustawy jest to oświadczenie prowadzącego gospodarstwo, poświadczone przez wójta (burmistrza lub prezydenta miasta). W związku z tym należy się spodziewać częstych wizyt wójta, bo jak inaczej sprawdzi, czy osobiście gospodarujemy na roli? |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.