Odkryto we wszechświecie układ przypominający Układ Słoneczny
Pierwsze trzy planety o rozmiarach zbliżonych do Ziemi odkryto wokół "niewłaściwej" gwiazdy. Okazało się, że krążą one wokół pulsara, dziwacznego obiektu obracającego się w szaleńczym tempie kilkaset razy na sekundę wokół własnej osi. Niewielu astronomów chciało wierzyć w istnienie tych globów, ukrytych w cieniu pulsującej, ale martwej gwiazdy. Pominięto je na większości list planet spoza Układu Słonecznego, choć były pierwszymi, które wytropiono. Prof. Aleksander Wolszczan, ich odkrywca, podczas niedawnego kongresu Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego podał dokładne masy tych planet. Pierwsza jest 4,3 razy, a druga trzy razy cięższa od Ziemi, trzecia - dwa razy cięższa od Księżyca. "Jesteśmy całkowicie pewni, że to planety o rozmiarach zbliżonych do Ziemi" - mówił podczas kongresu Maciej Konacki, polski astronom z Kalifornijskiego Instytutu Technologicznego z Centrum Astronomicznego Mikołaja Kopernika w Warszawie, współpracujący z Wolszczanem.
Większości astronomów nie interesują jednak "martwe światy", jakimi są planety krążące wokół wygasłej gwiazdy. Wszystkie inne odkryte dotychczas globy pozaziemskie to gazowe olbrzymy podobne do Jowisza. W gorących kulach gazu również trudno się spodziewać życia. Na początku lipca obserwatorium w Nowej Południowej Walii doniosło jednak o intrygującym odkryciu. "Ostrzymy sobie zęby na planety podobne do Ziemi" - oświadczył Hugh Jones z Uniwersytetu w Liverpoolu. Uczony odkrył układ przypominający Układ Słoneczny. Wokół gwiazdy o strukturze, wieku i jasności podobnych do naszego Słońca krąży bliźniak Jowisza. Podobny rozmiarami do największej planety okołosłonecznej, obiega swoje słońce w sześć lat, znajduje się bowiem nieco bliżej centrum układu niż Jowisz, który na pełne okrążenie Słońca potrzebuje dwa razy więcej czasu.
Astronomowie australijscy, amerykańscy i brytyjscy są przekonani, że w układzie tak bliźniaczo przypominającym nasz własny między odkrytym "Jowiszem" a jego gwiazdą powinny krążyć twarde, skaliste planety podobne do Merkurego, Ziemi, Marsa lub Wenus. Obecne techniki badania wszechświata nie pozwalają jednak wykryć tak małych obiektów kosmicznych z dużych odległości. "Bliźniak" znajduje się 94 lata świetlne od nas. Tyle czasu potrzebuje światło, aby z prędkością 300 tys. km/s dotrzeć stamtąd do Ziemi. Uczeni twierdzą jednak, że odkrycie planety podobnej do Ziemi jest tylko kwestią czasu.
Harówka gwiazd
Giordano Bruno, który zginął na stosie, był przekonany, że istnieje nieskończona liczba wszechświatów, a w nich nieskończenie wiele światów podobnych do Ziemi. 400 lat później zbliżamy się do odkrycia jednego z takich globów. Nieskończony wszechświat nie szczędzi nam niespodzianek. Jedną z nich jest ogłoszone na początku lipca odkrycie planety niemal tak starej jak wszechświat. "Sądzimy, że powstała ona 12,713 mld lat temu, gdy Droga Mleczna dopiero zaczęła się formować" - ocenia jej odkrywca Steinn Sigurdson z Uniwersytetu Stanowego w Pensylwanii. Dotychczas sądzono, że materiał tworzący planetę musiał się wcześniej uformować w jądrowych "kuchniach" gwiazd. Wodór i hel pierwotnie wypełniające cały wszechświat nie nadawały się na budulec planet. Te gazy musiały ulec przetworzeniu w reakcjach nuklearnych we wnętrzach gwiazd. Stopniowo powstawały tam coraz cięższe pierwiastki. "Każde źdźbło trawy stanowi plon ciężkiej harówki gwiazd" - pisał amerykański poeta Walt Whitman. Na tę harówkę potrzeba czasu. Dopiero po śmierci gwiazd, czyli po miliardach lat, w gwałtownych eksplozjach supernowych ciężkie pierwiastki, takie jak żelazo, węgiel czy krzem, trafiają do obłoków międzygwiazdowych. Tworzą się z nich następne pokolenia gwiazd i planety. Nasze Słońce, liczące około pięciu miliardów lat, jest gwiazdą tzw. trzeciej generacji. Budująca je materia już dwukrotnie przeszła przez tygiel przemian.
Istniejąca od 13 mld lat planeta, utworzona, gdy wszechświat był jeszcze bardzo młody, dowodzi, że w pewnych warunkach "przemiana materii" zachodziła w kosmosie szybciej, niż się ogólnie przypuszcza. Gęste gromady kuliste były podobne do zatłoczonego bazaru, na którym ściśnięte blisko siebie gwiazdy przechodziły być może szybszą ewolucję. Utworzona wśród nich planeta zawiera około 6 proc. pierwiastków ciężkich. Znajduje się 5600 lat świetlnych od nas, w gwiazdozbiorze Skorpiona.
Zaćmienie wszechświata
O tym, jak częste i potężne bywają te wybuchy, świadczy niedawne odkrycie polskiego astronoma prof. Krzysztofa Stanka z Centrum Astrofizyki Uniwersytetu Harvarda. Doniosły o tym nie tylko czasopisma naukowe, ale także większość amerykańskich dzienników. Prof. Stanek wyjaśnił przy okazji pewną tajemnicę, z którą wywiad amerykański zetknął się w latach 60. Stany Zjednoczone wystrzeliły wówczas w tajemnicy kilka satelitów, aby sprawdzić, czy jakiś inny kraj nie przeprowadza w przestrzeni kosmicznej nielegalnych prób z bronią atomową. Satelity, wyposażone w najdoskonalsze czujniki do detekcji wysokoenergetycznych promieni gamma pochodzących z eksplozji nuklearnych, nie wykryły żadnej zabronionej aktywności w pobliżu Ziemi. Zaobserwowały natomiast coś, czego nikt nie mógł wcześniej przewidzieć. W różnych rejonach dalekiego kosmosu pojawiały się błyski gamma o nieprawdopodobnej wprost sile. W eksplozjach tych w ciągu sekund uwalniała się energia równa tej, jaką 10 mld słońc produkuje przez całe swe życie, czyli miliardy lat. Pochodzenia tych rozbłysków nikt nie potrafił wyjaśnić przez 35 lat. Zrobił to prof. Krzysztof Stanek, koordynujący obserwacje dużej grupy naukowców z Uniwersytetu Harvarda i Centrum Astrofizyki w Cambridge.
Amerykański satelita HETE (High Energy Transient Explorer) zauważył oślepiający rozbłysk promieni gamma. Była to najbliższa i najsilniejsza z dotychczas dostrzeżonych eksplozji. Obiektu, z którego pochodziła, nie można było jednak dokładnie zlokalizować. Dziesiątki obserwatoriów w różnych miejscach świata zaczęły natychmiast poszukiwać miejsca wybuchu. Tzw. analiza widmowa promieniowania optycznego mogła dostarczyć informacji o pierwiastkach, które brały udział w tym wybuchu. W obserwatorium astronomicznym Las Campanas w Chile pracował wówczas przy znajdującym się tam polskim teleskopie Łukasz Wyrzykowski z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego. - Zadzwonił do mnie Krzysztof Stanek z Harvardu i powiedział, że wykryto właśnie potężny błysk gamma, który na 30 sekund zaćmił cały wszechświat. Miałem znaleźć miejsce, gdzie nastąpił wybuch. Po kilkudziesięciu minutach odnalazłem na południowym niebie świetlny obiekt, którego tam wcześniej nie było. Konkurenci w tym samym czasie także szukali źródła eksplozji, ale my byliśmy pierwsi.
Analiza światła z tego wybuchu wykazała, że pochodzi ono z ciężkich pierwiastków żelaza i krzemu, rozpalonych do ekstremalnie wysokich temperatur i rozpędzonych do olbrzymich prędkości. Ich źródłem była eksplozja gwiazdy hipernowej, 30 razy cięższej od Słońca - stwierdził prof. Krzysztof Stanek. Do wybuchu doszło w galaktyce odległej od nas o 6 mld lat świetlnych, gdy nie było jeszcze Ziemi. Hipernowa była jedną z pierwszych umierających gwiazd. Swoje popioły rozsiała w przestrzeni kosmicznej, gdzie posłużyły one do formowania następnych pokoleń gwiazd, a być może i planet. Teraz pozostaje odpowiedzieć na pytanie: czy na jednej z nich jest życie? A może są też Ziemianie bis?
Większości astronomów nie interesują jednak "martwe światy", jakimi są planety krążące wokół wygasłej gwiazdy. Wszystkie inne odkryte dotychczas globy pozaziemskie to gazowe olbrzymy podobne do Jowisza. W gorących kulach gazu również trudno się spodziewać życia. Na początku lipca obserwatorium w Nowej Południowej Walii doniosło jednak o intrygującym odkryciu. "Ostrzymy sobie zęby na planety podobne do Ziemi" - oświadczył Hugh Jones z Uniwersytetu w Liverpoolu. Uczony odkrył układ przypominający Układ Słoneczny. Wokół gwiazdy o strukturze, wieku i jasności podobnych do naszego Słońca krąży bliźniak Jowisza. Podobny rozmiarami do największej planety okołosłonecznej, obiega swoje słońce w sześć lat, znajduje się bowiem nieco bliżej centrum układu niż Jowisz, który na pełne okrążenie Słońca potrzebuje dwa razy więcej czasu.
Astronomowie australijscy, amerykańscy i brytyjscy są przekonani, że w układzie tak bliźniaczo przypominającym nasz własny między odkrytym "Jowiszem" a jego gwiazdą powinny krążyć twarde, skaliste planety podobne do Merkurego, Ziemi, Marsa lub Wenus. Obecne techniki badania wszechświata nie pozwalają jednak wykryć tak małych obiektów kosmicznych z dużych odległości. "Bliźniak" znajduje się 94 lata świetlne od nas. Tyle czasu potrzebuje światło, aby z prędkością 300 tys. km/s dotrzeć stamtąd do Ziemi. Uczeni twierdzą jednak, że odkrycie planety podobnej do Ziemi jest tylko kwestią czasu.
Harówka gwiazd
Giordano Bruno, który zginął na stosie, był przekonany, że istnieje nieskończona liczba wszechświatów, a w nich nieskończenie wiele światów podobnych do Ziemi. 400 lat później zbliżamy się do odkrycia jednego z takich globów. Nieskończony wszechświat nie szczędzi nam niespodzianek. Jedną z nich jest ogłoszone na początku lipca odkrycie planety niemal tak starej jak wszechświat. "Sądzimy, że powstała ona 12,713 mld lat temu, gdy Droga Mleczna dopiero zaczęła się formować" - ocenia jej odkrywca Steinn Sigurdson z Uniwersytetu Stanowego w Pensylwanii. Dotychczas sądzono, że materiał tworzący planetę musiał się wcześniej uformować w jądrowych "kuchniach" gwiazd. Wodór i hel pierwotnie wypełniające cały wszechświat nie nadawały się na budulec planet. Te gazy musiały ulec przetworzeniu w reakcjach nuklearnych we wnętrzach gwiazd. Stopniowo powstawały tam coraz cięższe pierwiastki. "Każde źdźbło trawy stanowi plon ciężkiej harówki gwiazd" - pisał amerykański poeta Walt Whitman. Na tę harówkę potrzeba czasu. Dopiero po śmierci gwiazd, czyli po miliardach lat, w gwałtownych eksplozjach supernowych ciężkie pierwiastki, takie jak żelazo, węgiel czy krzem, trafiają do obłoków międzygwiazdowych. Tworzą się z nich następne pokolenia gwiazd i planety. Nasze Słońce, liczące około pięciu miliardów lat, jest gwiazdą tzw. trzeciej generacji. Budująca je materia już dwukrotnie przeszła przez tygiel przemian.
Istniejąca od 13 mld lat planeta, utworzona, gdy wszechświat był jeszcze bardzo młody, dowodzi, że w pewnych warunkach "przemiana materii" zachodziła w kosmosie szybciej, niż się ogólnie przypuszcza. Gęste gromady kuliste były podobne do zatłoczonego bazaru, na którym ściśnięte blisko siebie gwiazdy przechodziły być może szybszą ewolucję. Utworzona wśród nich planeta zawiera około 6 proc. pierwiastków ciężkich. Znajduje się 5600 lat świetlnych od nas, w gwiazdozbiorze Skorpiona.
Zaćmienie wszechświata
O tym, jak częste i potężne bywają te wybuchy, świadczy niedawne odkrycie polskiego astronoma prof. Krzysztofa Stanka z Centrum Astrofizyki Uniwersytetu Harvarda. Doniosły o tym nie tylko czasopisma naukowe, ale także większość amerykańskich dzienników. Prof. Stanek wyjaśnił przy okazji pewną tajemnicę, z którą wywiad amerykański zetknął się w latach 60. Stany Zjednoczone wystrzeliły wówczas w tajemnicy kilka satelitów, aby sprawdzić, czy jakiś inny kraj nie przeprowadza w przestrzeni kosmicznej nielegalnych prób z bronią atomową. Satelity, wyposażone w najdoskonalsze czujniki do detekcji wysokoenergetycznych promieni gamma pochodzących z eksplozji nuklearnych, nie wykryły żadnej zabronionej aktywności w pobliżu Ziemi. Zaobserwowały natomiast coś, czego nikt nie mógł wcześniej przewidzieć. W różnych rejonach dalekiego kosmosu pojawiały się błyski gamma o nieprawdopodobnej wprost sile. W eksplozjach tych w ciągu sekund uwalniała się energia równa tej, jaką 10 mld słońc produkuje przez całe swe życie, czyli miliardy lat. Pochodzenia tych rozbłysków nikt nie potrafił wyjaśnić przez 35 lat. Zrobił to prof. Krzysztof Stanek, koordynujący obserwacje dużej grupy naukowców z Uniwersytetu Harvarda i Centrum Astrofizyki w Cambridge.
Amerykański satelita HETE (High Energy Transient Explorer) zauważył oślepiający rozbłysk promieni gamma. Była to najbliższa i najsilniejsza z dotychczas dostrzeżonych eksplozji. Obiektu, z którego pochodziła, nie można było jednak dokładnie zlokalizować. Dziesiątki obserwatoriów w różnych miejscach świata zaczęły natychmiast poszukiwać miejsca wybuchu. Tzw. analiza widmowa promieniowania optycznego mogła dostarczyć informacji o pierwiastkach, które brały udział w tym wybuchu. W obserwatorium astronomicznym Las Campanas w Chile pracował wówczas przy znajdującym się tam polskim teleskopie Łukasz Wyrzykowski z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego. - Zadzwonił do mnie Krzysztof Stanek z Harvardu i powiedział, że wykryto właśnie potężny błysk gamma, który na 30 sekund zaćmił cały wszechświat. Miałem znaleźć miejsce, gdzie nastąpił wybuch. Po kilkudziesięciu minutach odnalazłem na południowym niebie świetlny obiekt, którego tam wcześniej nie było. Konkurenci w tym samym czasie także szukali źródła eksplozji, ale my byliśmy pierwsi.
Analiza światła z tego wybuchu wykazała, że pochodzi ono z ciężkich pierwiastków żelaza i krzemu, rozpalonych do ekstremalnie wysokich temperatur i rozpędzonych do olbrzymich prędkości. Ich źródłem była eksplozja gwiazdy hipernowej, 30 razy cięższej od Słońca - stwierdził prof. Krzysztof Stanek. Do wybuchu doszło w galaktyce odległej od nas o 6 mld lat świetlnych, gdy nie było jeszcze Ziemi. Hipernowa była jedną z pierwszych umierających gwiazd. Swoje popioły rozsiała w przestrzeni kosmicznej, gdzie posłużyły one do formowania następnych pokoleń gwiazd, a być może i planet. Teraz pozostaje odpowiedzieć na pytanie: czy na jednej z nich jest życie? A może są też Ziemianie bis?
Twarzą w twarz z czarną dziuraą Andrzej Zdziarski z Centrum Astronomicznego Mikołaja Kopernika w Warszawie Znana nam materia nie tylko jest nieustannie przetwarzana w jądrowych wnętrzach gwiazd, ale też czasem na zawsze traci kontakt ze znanym nam wszechświatem. Wspólnie z dr. Markiem Gierlińskim z Uniwersytetu Jagiellońskiego odkryliśmy kilkanaście takich wypadków. Dochodziło do nich podczas gwałtownych spadków na czarną dziurę materii tworzącej zwykłą gwiazdę. Towarzyszyły temu niezwykle silne wybuchy promieniowania rentgenowskiego. Obserwowaliśmy te zjawiska w oddalonym od Ziemi o 6 tys. lat układzie podwójnym Cygnus X-1 złożonym z jasnej gwiazdy i wielkiej czarnej dziury. Czarna dziura jest tworem tak gęstym, że jej siła przyciągania nie pozwala, aby cokolwiek, nawet promienie światła, mogło się z niej wydobyć na zewnątrz. Analizując dane z amerykańskiego satelity RXTE, odkryliśmy trzynaście bardzo silnych wybuchów, podczas których materia wpadała do czarnej dziury i stawała się niewidoczna. Po raz pierwszy udało się zauważyć tak dramatyczne wydarzenia - to tak jakbyśmy stanęli twarzą w twarz z czarną dziurą. |
Więcej możesz przeczytać w 30/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.