Czy powstanie pomnik wypędzonych z Czech i Polski?
Od Zielonych Świątek aż do lata trwa co roku festiwal roszczeń niemieckich wypędzonych pod adresem Polski i Czech. Ziomkostwa przy okazji dorocznych zjazdów żądają uznania za nieważne od samego początku czeskich dekretów Benes�a i jakichś bliżej nie znanych historykom "dekretów Bieruta", wydanych po wojnie w Polsce. Domagają się zwrotu majątków i odszkodowań. Straszą pozwami przed sądami amerykańskimi i zablokowaniem integracji Polski i Czech z Unią Europejską. A najlepiej - sugerują - byłoby uznać za nieważne II wojnę światową i pakt Ribbentrop-Mołotow. To by z pewnością zadowoliło niemieckich nacjonalistów, którzy objęli wygodne, opłacane z kieszeni podatników posadki w centrali Związku Wypędzonych.
Bund der Vertriebenen (BdV) nie tylko chce odebrać to, co się jego zdaniem wypędzonym należy. Wypędzonym z Polski i Czech należy się monument w centrum Berlina, przypominający światu o niesprawiedliwości dziejowej, jaka spotkała Niemców przed 58 laty. Taką funkcję ma pełnić Europejskie Centrum przeciw Wypędzeniom. Okaże się, że dzieci ze szkolnych wycieczek, przyjeżdżając do stolicy Niemiec, będą się uczyły poglądowo o wojnie jako tragedii wypędzeń. Ofiary niemieckiej agresji to ofiary nazistów, Hitlera i grupy jego ludzi. Naziści zniewolili naród niemiecki, a jego większość nic nie wiedziała o obozach koncentracyjnych i zagładzie Żydów. Taka jest mniej więcej szkolna wiedza młodego Niemca o ostatniej wojnie.
Własne ofiary są zwykle bliższe niż cudze. Można, współczując swoim, zachwiać proporcję między zbrodniami dokonanymi przez Niemców na narodach Europy a wypędzeniami będącymi konsekwencją tych zbrodni. Wypędzenia, jeśli przyjąć logikę myślenia Eriki Steinbach, przywódczyni Związku Wypędzonych, to tragiczna konsekwencja cudzej wojny. Oczywiście, idąc dalej tym tropem, gdyby Hitler wygrał, problem by nie istniał.
Wypędzeni potrzebni od zaraz
Kiedy w 1998 r. do władzy doszła lewica: socjaldemokraci i Zieloni, zaświtała nadzieja, że ta koalicja uciszy aktywistów wypędzonych. Wszak stanowili oni klientelę wyborczą chadecji. Nic takiego się nie stało. Kanclerz Schröder jeszcze w 2000 r. niechętnie odniósł się do projektu tzw. Europejskiego Centrum przeciwko Wypędzeniom, dziś jednak wszystko wskazuje na to, że centrum powstanie. Zwolennikiem idei Eriki Steinbach jest Otto Schily, minister spraw wewnętrznych, a Bundesrat, izba wyższa parlamentu, podjął uchwałę o ustanowieniu 5 sierpnia Dniem Pamięci Wypędzonych. Czasy się zmieniły. Lewica, która z zaciętością zwalczała ziomkostwa w czasach, gdy u władzy była chadecja, dziś gotowa jest wspierać coś, co można odczytać jako wyraz pogardy dla wielu milionów ofiar obozów koncentracyjnych, wypędzeń i eksterminacji rasowej i przykład odwrócenia historii. Projekt jest przejawem rewizji historii i niemieckiego poczucia siły.
W 1984 r. wypędzeni wysunęli pomysł stworzenia centralnego archiwum wypędzeń w Lubece. Miała być tam gromadzona dokumentacja dotycząca stosunków własnościowych na byłych terenach Rzeszy, a pomysłodawcy podkreślali, że wzorem jest dla nich archiwum zbiorcze w Salzgitter, gdzie gromadzono dowody zbrodni reżimu NRD. Był to czas, kiedy większość Niemców w akcie solidarności z Polakami podczas stanu wojennego wysyłała pomoc za Odrę. Pomysł wypędzonych przyjęto chłodno. Chadecki rząd robił wszystko, aby inicjatywę utrącić. Opozycja potępiła pomysł jako nieodpowiedzialny wybryk wypędzonych. Dziś Gerhard Schröder, rozpaczliwie poszukując społecznego poparcia, nie chce postawić tamy ich roszczeniom. Helmut Kohl powściągał wypędzonych, ich zapędy znajdowały ujście w corocznych rezolucjach Bundestagu, nie zawsze miłych dla Polaków i Czechów, ale nie mających realnego znaczenia.
Czerwony sztandar nad BdV
Erika Steinbach po zmianie władzy rozpoczęła flirt z SPD, zmierzając do złagodzenia nieprzejednanego dotychczas stanowiska socjaldemokratów. Kohl nigdy nie występował na zjazdach Związku Wypędzonych. Nie zrobił tego zresztą żaden kanclerz. Zasadę tę złamał Gerhard Schröder, przemawiając na zjeździe BdV w Berlinie w 2000 r. W ten sposób postawił coś w rodzaju grubej kreski, oddzielającej dwa etapy działalności związku: dawny rewanżystowski i obecny europejski. Istotnie, BdV z dużym zaangażowaniem straszył Polaków i Czechów, a ostatnio także Słowaków i Słoweńców, niedopuszczeniem do ich integracji z UE. Coś się jednak zmienia. Inne są nastroje i wypędzeni, wczoraj przeszkoda na drodze do pojednania i integracji, dziś chcą być wzorem Europejczyków upominających się o uniwersalne prawa człowieka.
Nikt nie kwestionuje tego, że Niemcy zostali wypędzeni z Czech czy z zachodniej Polski, ale ataki ziomkostw na Polskę i Polaków za następstwa wojny rozpętanej przez Niemcy niepokoją. Znaleźliśmy się razem we wspólnej Europie i zamiast łagodzenia animozji obserwujemy ich świadome zaostrzenie. Strach przed Niemcami w Europie Środkowej jest wciąż żywy i - powiedzmy to sobie wprost - to nie tylko lęk przed upiorami przeszłości.
BdV nie ma żadnej - ani prawnej, ani politycznej - podstawy do egzekwowania swoich żądań. Przez dziesięciolecia związek domagał się powrotu do granic z 1938 r. Po uregulowaniu sprawy granic w 1990 r. zaczął się domagać zwrotu niemieckich majątków za Odrą i Nysą. Teraz z tego zrezygnował, ponieważ Republika Federalna Niemiec zrzekła się w stosownych dokumentach dwustronnych jakichkolwiek roszczeń majątkowych wobec Polski, także w imieniu swoich obywateli. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego, rząd RFN przejął zaspokajanie roszczeń wypędzonych, co zresztą robił, wypłacając im odszkodowania, zatem pani Steinbach może skarżyć o nie władze swojego kraju.
Hipokryzja silnych
Gdyby nawet teoretycznie doszło do wypłacania odszkodowań, których żądają ziomkostwa, trzeba by stwierdzić, kto został wypędzony, a kto uciekł przed komunizmem. A takich była większość. W organie BdV "Deutscher Ostdienst" we wrześniu 1996 r. zamieszczono podziękowanie dla niemieckich żołnierzy, którzy umożliwili wypędzonym ucieczkę z ich rodzinnych stron do Niemiec. Wypędzonym!
Joschka Fischer, lider Zielonych i minister spraw zagranicznych, chciałby, aby rząd czeski choć symbolicznie wypłacił odszkodowania Niemcom sudeckim. Kandydat na pierwszego ministra spraw zagranicznych UE dziwnym trafem nie zwrócił się do rządu rosyjskiego, by ten wypłacił rekompensaty wypędzonym z Kaliningradu, czyli Königsbergu. Pewnie dlatego, że mogłoby to narazić na szwank przyjaźń między Berlinem a Moskwą. Co innego Czesi, naród mały, bez strategicznego znaczenia i arsenału jądrowego. Niemcy, aspirując do roli europejskiego mocarstwa, poruszają się po środkowoeuropejskiej scenie z gracją słonia w składzie porcelany.
Komuniści wmawiali nam, że pojałtański porządek Europy, którego elementem było istnienie dwóch państw niemieckich, pozostawał jedyną gwarancją ochrony przed niemieckimi roszczeniami. Czy dzisiejszy polski sojusz strategiczny z USA mamy zacząć tłumaczyć koniecznością zabezpieczenia się przed niemieckimi, w ogromnej mierze urojonymi, żądaniami?
Więcej możesz przeczytać w 30/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.