Widmo deflacji krąży nad Europą
Volker Lutz z północnoniemieckiego miasta Brema, który przez dwadzieścia lat prowadził sklep ze sprzętem gospodarstwa domowego, 31 maja 2003 r. zamknął go po raz ostatni. Padł ofiarą spadających cen, morderczej konkurencji i coraz niższego popytu na rynku. - W tych warunkach nie jestem już w stanie wyjść na swoje, ograniczyłem ceny i marże do minimum, a ludzie i tak nie chcą kupować - narzeka Lutz. Spadające ceny dławią przedsiębiorców w całych Niemczech. Tańsze niż latem ubiegłego roku są na przykład ubrania i odtwarzacze DVD. Jeszcze dziesięć lat temu produkowano je głównie w Niemczech, dziś w większości pochodzą z importu z regionów, gdzie siła robocza jest tania, m.in. z Europy Wschodniej i Chin.
Przekleństwo niskich cen
Duży spadek cen to rezultat ciężkiego kryzysu niemieckiej gospodarki, wciąż największej na Starym Kontynencie (roczny PKB Niemiec wynosi 2,4 bln USD). Wysokie płace i sztywne prawo pracy negatywnie wpłynęły na wydajność pracy, więc firmy mniej chętnie zatrudniają nowych pracowników. Wzrosło bezrobocie. Zwiększyły się podatki, co jeszcze uszczupliło portfele Niemców.
W maju inflacja w Niemczech wyniosła 0,7 proc. i - zdaniem ekonomistów - na początku przyszłego roku będzie ujemna. W 2002 r. indeks cen detalicznych (CPI) wzrósł mniej niż o procent, a w wielu sektorach gospodarki ceny spadły. Niemieckim firmom coraz trudniej utrzymać marże i zyski na dotychczasowym poziomie. Przedsiębiorstwa, które nie mogą podnieść cen, redukują koszty, zwalniając pracowników, ale bezrobotni będą wydawać pieniądze tylko wtedy, jeżeli ceny towarów i usług spadną... Ten rodzaj spirali deflacyjnej niepokoi ekonomistów i szefów firm. Niższe ceny nie byłyby zmartwieniem, gdyby nie to, że Niemcy niemal od dwóch lat balansują na krawędzi recesji. Jeśli miejscowi przedsiębiorcy nie będą w stanie wypracować zysku z powodu deflacji, cała gospodarka długo nie wyjdzie się z recesyjnego dołka.
Josef Ackermann, prezes Deutsche Banku, ostrzega, że jego kraj już jest postrzegany przez wielu zagranicznych inwestorów jak druga Japonia. Część analityków przewiduje, że deflacja może poważnie zaszkodzić największym niemieckim firmom, m.in. Deutsche Telekom czy grupie ubezpieczeniowej Allianz. Koncern telekomunikacyjny tonie - wraz ze wzrostem wartości pieniądza - w długach, a Allianz może sporo stracić na inwestycjach w papiery dłużne, bo spada oprocentowanie obligacji rządowych i korporacyjnych, co na pewno wpłynie na zyski grupy. W ciężkiej sytuacji znajdą się również banki, bo popyt na nowe kredyty spada, a liczba już udzielonych i trudnych do ściągnięcia pożyczek wciąż rośnie.
Przerzuty w strefie euro
Nie tylko w Niemczech ceny detaliczne spadają na łeb, na szyję. We Francji i Włoszech w kwietniu producenci zmniejszyli ceny pierwszy raz od pięciu miesięcy. Otmar Issing, główny ekonomista Europejskiego Banku Centralnego (ECB), powiedział 28 maja, że spodziewa się "znacznego spadku inflacji" w najbliższych miesiącach (w kwietniu wyniosła ona w strefie euro 2,1 proc.). Lucas Papademos, wiceprezes Europejskiego Banku Centralnego, stwierdził zaś, że "deflacja jest groźniejsza niż inflacja powyżej dwóch procent". Dwuprocentowa inflacja zaś to poziom, który ECB uznawał dotychczas za niezbędny, by zachować stabilny poziom cen. W drugiej połowie roku ECB powinien obniżyć stopy co najmniej o 50 punktów bazowych, ale nie może brać pod uwagę tylko potrzeb Niemiec. Traktat z Maastricht nakłada na bank obowiązek troszczenia się o całą strefę euro. Niemcy są jednak największą gospodarką w Europie i deflacja w tym kraju może pociągnąć w dół resztę regionu. - Nie ma innej drogi. Uratujecie Niemcy, uratujecie Europę. Pogrążycie Niemcy, cóż, wiadomo... - stwierdza Papademos. Nie chce kończyć zdania.
Przekleństwo niskich cen
Duży spadek cen to rezultat ciężkiego kryzysu niemieckiej gospodarki, wciąż największej na Starym Kontynencie (roczny PKB Niemiec wynosi 2,4 bln USD). Wysokie płace i sztywne prawo pracy negatywnie wpłynęły na wydajność pracy, więc firmy mniej chętnie zatrudniają nowych pracowników. Wzrosło bezrobocie. Zwiększyły się podatki, co jeszcze uszczupliło portfele Niemców.
W maju inflacja w Niemczech wyniosła 0,7 proc. i - zdaniem ekonomistów - na początku przyszłego roku będzie ujemna. W 2002 r. indeks cen detalicznych (CPI) wzrósł mniej niż o procent, a w wielu sektorach gospodarki ceny spadły. Niemieckim firmom coraz trudniej utrzymać marże i zyski na dotychczasowym poziomie. Przedsiębiorstwa, które nie mogą podnieść cen, redukują koszty, zwalniając pracowników, ale bezrobotni będą wydawać pieniądze tylko wtedy, jeżeli ceny towarów i usług spadną... Ten rodzaj spirali deflacyjnej niepokoi ekonomistów i szefów firm. Niższe ceny nie byłyby zmartwieniem, gdyby nie to, że Niemcy niemal od dwóch lat balansują na krawędzi recesji. Jeśli miejscowi przedsiębiorcy nie będą w stanie wypracować zysku z powodu deflacji, cała gospodarka długo nie wyjdzie się z recesyjnego dołka.
Josef Ackermann, prezes Deutsche Banku, ostrzega, że jego kraj już jest postrzegany przez wielu zagranicznych inwestorów jak druga Japonia. Część analityków przewiduje, że deflacja może poważnie zaszkodzić największym niemieckim firmom, m.in. Deutsche Telekom czy grupie ubezpieczeniowej Allianz. Koncern telekomunikacyjny tonie - wraz ze wzrostem wartości pieniądza - w długach, a Allianz może sporo stracić na inwestycjach w papiery dłużne, bo spada oprocentowanie obligacji rządowych i korporacyjnych, co na pewno wpłynie na zyski grupy. W ciężkiej sytuacji znajdą się również banki, bo popyt na nowe kredyty spada, a liczba już udzielonych i trudnych do ściągnięcia pożyczek wciąż rośnie.
Przerzuty w strefie euro
Nie tylko w Niemczech ceny detaliczne spadają na łeb, na szyję. We Francji i Włoszech w kwietniu producenci zmniejszyli ceny pierwszy raz od pięciu miesięcy. Otmar Issing, główny ekonomista Europejskiego Banku Centralnego (ECB), powiedział 28 maja, że spodziewa się "znacznego spadku inflacji" w najbliższych miesiącach (w kwietniu wyniosła ona w strefie euro 2,1 proc.). Lucas Papademos, wiceprezes Europejskiego Banku Centralnego, stwierdził zaś, że "deflacja jest groźniejsza niż inflacja powyżej dwóch procent". Dwuprocentowa inflacja zaś to poziom, który ECB uznawał dotychczas za niezbędny, by zachować stabilny poziom cen. W drugiej połowie roku ECB powinien obniżyć stopy co najmniej o 50 punktów bazowych, ale nie może brać pod uwagę tylko potrzeb Niemiec. Traktat z Maastricht nakłada na bank obowiązek troszczenia się o całą strefę euro. Niemcy są jednak największą gospodarką w Europie i deflacja w tym kraju może pociągnąć w dół resztę regionu. - Nie ma innej drogi. Uratujecie Niemcy, uratujecie Europę. Pogrążycie Niemcy, cóż, wiadomo... - stwierdza Papademos. Nie chce kończyć zdania.
Więcej możesz przeczytać w 30/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.