Obraz Hitlera jako demona wypiera neurotyk, którego okoliczności zepchnęły na złą drogę
Holocaust i nienawiść do Żydów był zemstą Hitlera za odrzucenie go jako artysty przez monachijskich Żydów - sugeruje film "Max" Menno Meyjesa. W jednej z jego najlepszych scen wściekły Hitler wypisuje wzór na swoją przyszłość i wychodzi mu, że dopiero sztuka sprzężona z polityką daje prawdziwą siłę. Dlatego został tyranem, choć jeszcze jako trzydziestolatek chciał być wyłącznie artystą. Po pięćdziesięciu ośmiu latach od śmierci wodza III Rzeszy zaczyna się patrzeć na niego oczami zatroskanego psychoterapeuty. Jego zbrodnie tłumaczy się kompleksami z dzieciństwa i młodości. Obraz Hitlera jako demona wypiera neurotyk, którego okoliczności zepchnęły na złą drogę. W dodatku miał on w swoim życiu okres uzależnienia od narkotyków, co tylko pogłębiło depresyjne skłonności. Najlepsze biograficzne książki poświęcone tyranowi - "Hitler - studium tyranii" Allana Bullocka czy wydane niedawno po polsku opracowanie Iana Kershawa - nie pozostawiają złudzeń, że nie był on ofiarą, lecz katem. Ale to takie ludzkie (i literackie, i filmowe) dostrzec w demonie normalne odruchy. Manicheizm dobrze się wszak sprzedaje. I to od kilkunastu wieków.
Sztuka + polityka = władza
Menno Meyjes był wcześniej scenarzystą "Koloru purpury" oraz "Indiany Jonesa i ostatniej krucjaty" Stevena Spielberga. W filmie "Max" opowiada o Hitlerze, kiedy ten próbował swoich sił w malarstwie, zaś jego mentorem był żydowski marszand. Rzecz dzieje się w Monachium po I wojnie światowej. Tytułowy bohater Max Rothmann, który na wojnie stracił prawe ramię, otwiera galerię. Wkrótce poznaje 30-letniego Hitlera. Młody malarz wydaje się rozdarty między sztuką a polityką, ku której ciągnie go drugi z jego mentorów - kapitan Meyer. Hitler w filmie Meyjesa objawia talent, więc dylemat, czy zostać artystą, czy politykiem, ma psychologiczne podstawy. W rzeczywistości Adolf był kiepskim malarzem. Ale Meyjes nie uważa, by przedstawił go zbyt sympatycznie. - Nie od razu miał mentalność zbrodniarza. Potworem stał się dopiero, gdy życie okazało się dla niego zbyt trudne, a wymarzona sława artysty przestała być możliwa - mówi Meyjes. Przypomina, że taka obsesja niejednego zaprowadziła ku zbrodni. W końcu większość seryjnych morderców zabijała dla sławy. Najlepiej pokazują to "Urodzeni mordercy" Olivera Stone'a. Wbrew tytułowi nie jest to opowieść o ludziach obciążonych piętnem zbrodni.
W przyszłym roku odbędzie się premiera kolejnego filmu o Hitlerze ("Eksperyment" w reżyserii Olivera Hirschbiegela) - tym razem pokazującego ostatnie dni dyktatora. Budżet wyniesie ponad 15 mln dolarów. Zdjęcia rozpoczną się tego lata w Petersburgu. Hitlera zagra wybitny szwajcarski aktor Bruno Ganz (pamiętany z "Nieba nad Berlinem" Wima Wendersa). Scenariusz filmu powstał na podstawie wspomnień ostatniej sekretarki
Hitlera Traudl Junge. Spisano je już dwa lata po wojnie, lecz przed kamerą kobieta zdecydowała się mówić dopiero w 2001 r. Jej porażająco szczerą spowiedź w filmie dokumentalnym "Im toten Winkel" (W martwym punkcie) pokazano w ubiegłym roku. Na seanse trzeba było rezerwować bilety. Junge, której Führer podyktował swoją ostatnią wolę, wspomina go jako ludzkiego szefa. Nie może jednak sobie darować, że była tak naiwna.
Syndrom Leni Riefenstahl
Wyrzutów sumienia z powodu zauroczenia Hitlerem nie ma Leni Riefenstahl - reżyserka takich filmów jak "Triumf woli" i "Nasz Wehrmacht". Obchodząca w tym roku setne urodziny Riefenstahl od kilku lat przeżywa prawdziwy renesans popularności i uznania. Twierdzi, że przez całe życie obchodziła ją jedynie sztuka. Z polityką nie miała nic wspólnego, a Führera prawie nie znała. Międzynarodowy Komitet Olimpijski wykupił niedawno prawa do jej filmu o berlińskich igrzyskach w 1936 r. Przedstawiciel MKOl stwierdził, że "Olimpiada" będzie "prawdziwą perłą" archiwów komitetu. Jeszcze niedawno takie wyznanie naraziłoby go na utratę stanowiska i towarzyski bojkot. Dziś, gdy hitlerowskie zbrodnie są relatywizowane nie tylko w ojczyźnie dyktatora, zaś totalitarna sztuka i design wzbudzają coraz większe zainteresowanie (by nie powiedzieć fascynację), sprawa przeszła bez echa. Bezlitosny upływ czasu sprawia, że III Rzesza staje się odrealnionym tworem, który każdy może wypełnić dowolną treścią.
Bez względu na to, jakie okoliczności łagodzące znajdą dla Hitlera przyszłe pokolenia, pozostanie pewne, że - jak napisał Tomasz Mann - "urodził się on na swoje i całego świata nieszczęście".
Sztuka + polityka = władza
Menno Meyjes był wcześniej scenarzystą "Koloru purpury" oraz "Indiany Jonesa i ostatniej krucjaty" Stevena Spielberga. W filmie "Max" opowiada o Hitlerze, kiedy ten próbował swoich sił w malarstwie, zaś jego mentorem był żydowski marszand. Rzecz dzieje się w Monachium po I wojnie światowej. Tytułowy bohater Max Rothmann, który na wojnie stracił prawe ramię, otwiera galerię. Wkrótce poznaje 30-letniego Hitlera. Młody malarz wydaje się rozdarty między sztuką a polityką, ku której ciągnie go drugi z jego mentorów - kapitan Meyer. Hitler w filmie Meyjesa objawia talent, więc dylemat, czy zostać artystą, czy politykiem, ma psychologiczne podstawy. W rzeczywistości Adolf był kiepskim malarzem. Ale Meyjes nie uważa, by przedstawił go zbyt sympatycznie. - Nie od razu miał mentalność zbrodniarza. Potworem stał się dopiero, gdy życie okazało się dla niego zbyt trudne, a wymarzona sława artysty przestała być możliwa - mówi Meyjes. Przypomina, że taka obsesja niejednego zaprowadziła ku zbrodni. W końcu większość seryjnych morderców zabijała dla sławy. Najlepiej pokazują to "Urodzeni mordercy" Olivera Stone'a. Wbrew tytułowi nie jest to opowieść o ludziach obciążonych piętnem zbrodni.
W przyszłym roku odbędzie się premiera kolejnego filmu o Hitlerze ("Eksperyment" w reżyserii Olivera Hirschbiegela) - tym razem pokazującego ostatnie dni dyktatora. Budżet wyniesie ponad 15 mln dolarów. Zdjęcia rozpoczną się tego lata w Petersburgu. Hitlera zagra wybitny szwajcarski aktor Bruno Ganz (pamiętany z "Nieba nad Berlinem" Wima Wendersa). Scenariusz filmu powstał na podstawie wspomnień ostatniej sekretarki
Hitlera Traudl Junge. Spisano je już dwa lata po wojnie, lecz przed kamerą kobieta zdecydowała się mówić dopiero w 2001 r. Jej porażająco szczerą spowiedź w filmie dokumentalnym "Im toten Winkel" (W martwym punkcie) pokazano w ubiegłym roku. Na seanse trzeba było rezerwować bilety. Junge, której Führer podyktował swoją ostatnią wolę, wspomina go jako ludzkiego szefa. Nie może jednak sobie darować, że była tak naiwna.
Syndrom Leni Riefenstahl
Wyrzutów sumienia z powodu zauroczenia Hitlerem nie ma Leni Riefenstahl - reżyserka takich filmów jak "Triumf woli" i "Nasz Wehrmacht". Obchodząca w tym roku setne urodziny Riefenstahl od kilku lat przeżywa prawdziwy renesans popularności i uznania. Twierdzi, że przez całe życie obchodziła ją jedynie sztuka. Z polityką nie miała nic wspólnego, a Führera prawie nie znała. Międzynarodowy Komitet Olimpijski wykupił niedawno prawa do jej filmu o berlińskich igrzyskach w 1936 r. Przedstawiciel MKOl stwierdził, że "Olimpiada" będzie "prawdziwą perłą" archiwów komitetu. Jeszcze niedawno takie wyznanie naraziłoby go na utratę stanowiska i towarzyski bojkot. Dziś, gdy hitlerowskie zbrodnie są relatywizowane nie tylko w ojczyźnie dyktatora, zaś totalitarna sztuka i design wzbudzają coraz większe zainteresowanie (by nie powiedzieć fascynację), sprawa przeszła bez echa. Bezlitosny upływ czasu sprawia, że III Rzesza staje się odrealnionym tworem, który każdy może wypełnić dowolną treścią.
Bez względu na to, jakie okoliczności łagodzące znajdą dla Hitlera przyszłe pokolenia, pozostanie pewne, że - jak napisał Tomasz Mann - "urodził się on na swoje i całego świata nieszczęście".
Cień Adolfa Filmy
Literatura
|
Więcej możesz przeczytać w 30/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.