Paradoksalnie, siostry Bijani spełniły się w wymarzonych zawodach: pokazały, na czym polega prawo do godności, i sprawiły, że mówi o tym cały świat
Siła reakcji emocjonalnej ludzi z całego świata na dramat Ladan i Laleh Bijani, nieżyjących już irańskich bliźniaczek syjamskich, daje wiele do myślenia. Przed poddaniem się narkozie przekazały najbliższym swoją wolę: chcemy być oddzielone bez względu na konsekwencje, nie możemy już dłużej żyć tak jak dotychczas. Taka determinacja dwóch obcych nam kobiet, wyznających inną wiarę i doświadczających cielesnej anomalii zdarzającej się raz na dwa miliony urodzeń, każe się zastanowić nawet tym najbardziej głuchym na sprawy innych. Siła emocji i kryjącego się za nimi cierpienia jest zbyt wielka, by je zlekceważyć.
Lekarze odradzali siostrom operację. Najpierw w Niemczech, gdzie wręcz oświad-czono, że nie ma ona szans powodzenia. Potem w Singapurze, gdzie międzynarodowy zespół specjalistów dał im wprawdzie 50 proc. szans, ale do ostatniej chwili przed rozpoczęciem chirurgicznego maratonu miał nadzieję, że siostry się poddadzą i spróbują dalej żyć razem. Tego już sobie jednak nie wyobrażały, od lat bowiem śnił im się jeden sen - że są oddzielone.
Myślę, że ich problem wynikał przede wszystkim z tego, że były inteligentne, ambitne i wykształcone. Nie dopuszczały myśli, że należy się poddać naturze (Bogu?) bez próby wzięcia swoich spraw we własne ręce. Ladan chciała zostać prawniczką, dlatego została nią również Laleh, bo musiały studiować razem. Laleh marzyła o dziennikarstwie, ale nie zdążyła już namówić Ladan na drugie studia.
Przez 29 lat były zawsze razem. Na zdjęciach są uśmiechnięte, pogodne, wyglądają na pogodzone ze swoim losem: w domu, w łóżku, na spacerze, na przejażdżce rowerowej (Ladan na rowerze, Laleh idąca obok), na uniwersytecie w Teheranie, w samochodzie (jedna usiłuje usiąść za kierownicą, druga się na nią przewraca). Na zdjęciach nie widać jednak wszystkiego, a one przecież zawsze musiały być razem. W ogóle nie znały pojęcia intymności. Nie miały szans na miłość, seks, rodzinę. Bo żeby żyć i osiągnąć w życiu szczęście, czasem trzeba być oddzielnie.
Uświadamiamy to sobie rzadko, najczęściej narzekając na samotność, a nie na nadmiar towarzystwa. Na co dzień wydaje nam się, że wszelka energia życiowa i emocjonalna bierze się z kontaktu z innymi. Że jesteśmy prawie jak dynamo w rowerze: świecimy tylko wtedy, gdy się ocieramy. Nasze emocjonalne ocieractwo, przejawiające się w gloryfikowaniu zespołowości (praca, sport, muzyka) i krzywym spoglądaniu na indywidualistów, zostało wystawione na szokową próbę konfrontacji z absurdem. Może dlatego siostry Bijani wciąż nie dają mi spokoju. Nie tylko z powodu swojej odwagi i determinacji. Nie tylko dlatego, że na prawie pewną śmierć (czy naprawdę wierzyły, że im się uda?) szły uśmiechnięte, zapewniając, że są szczęśliwe, bo całe życie marzyły o tej chwili. I nie dlatego, że z ich powodu po raz pierwszy od wielu miesięcy usłyszeliśmy o Iranie w kontekście innym niż bliskowschodniowojenny, ani dlatego, że w ich ojczyźnie rocznicę nieudanej operacji państwo chce obchodzić jako "święto miłości".
Myślę, że siostry Bijani świadomie lub nieświadomie przypomniały nam wszystkim o codziennej godności ludzkiego życia i podziałały na nas jak najstraszniejsze horrory filmowane w czasach wielkiego kryzysu: pozwoliły docenić własne położenie, stokroć bardziej komfortowe nawet w sytuacji niedostatku.
Siostry Ladan i Laleh były pogodnymi, inteligentnymi kobietami, które żyły z sobą zgodnie przez 29 lat, robiąc wszystko "ramię w ramię". Nie użalały się nad sobą i nigdy nie zachowywały się tak, by wywołać litość. Nie chciały jej. Wzajemna miłość pozwoliła im podjąć zgodnie tę najważniejszą decyzję: żeby żyć obok siebie i móc spojrzeć sobie w oczy. Aby nie tylko śnić, ale i żyć oddzielnie i czasem pobyć samemu ze swoimi myślami.
Fontanna krwi, która w czasie operacji trysnęła z ich czaszek i doprowadziła do śmierci obu sióstr, zaświadczyła, że to marzenie nie było realne. Lekarze skomentowali: tak musiało się stać, ostrzegaliśmy! Ladan nie założy kancelarii prawniczej, a Laleh nie będzie pracować jako dziennikarka. Ale - paradoksalnie - z sukcesem spełniły się w swoich wymarzonych zawodach: pokazały, na czym polega prawo człowieka do godności, i sprawiły, że mówi o tym cały świat. n
[email protected]
Lekarze odradzali siostrom operację. Najpierw w Niemczech, gdzie wręcz oświad-czono, że nie ma ona szans powodzenia. Potem w Singapurze, gdzie międzynarodowy zespół specjalistów dał im wprawdzie 50 proc. szans, ale do ostatniej chwili przed rozpoczęciem chirurgicznego maratonu miał nadzieję, że siostry się poddadzą i spróbują dalej żyć razem. Tego już sobie jednak nie wyobrażały, od lat bowiem śnił im się jeden sen - że są oddzielone.
Myślę, że ich problem wynikał przede wszystkim z tego, że były inteligentne, ambitne i wykształcone. Nie dopuszczały myśli, że należy się poddać naturze (Bogu?) bez próby wzięcia swoich spraw we własne ręce. Ladan chciała zostać prawniczką, dlatego została nią również Laleh, bo musiały studiować razem. Laleh marzyła o dziennikarstwie, ale nie zdążyła już namówić Ladan na drugie studia.
Przez 29 lat były zawsze razem. Na zdjęciach są uśmiechnięte, pogodne, wyglądają na pogodzone ze swoim losem: w domu, w łóżku, na spacerze, na przejażdżce rowerowej (Ladan na rowerze, Laleh idąca obok), na uniwersytecie w Teheranie, w samochodzie (jedna usiłuje usiąść za kierownicą, druga się na nią przewraca). Na zdjęciach nie widać jednak wszystkiego, a one przecież zawsze musiały być razem. W ogóle nie znały pojęcia intymności. Nie miały szans na miłość, seks, rodzinę. Bo żeby żyć i osiągnąć w życiu szczęście, czasem trzeba być oddzielnie.
Uświadamiamy to sobie rzadko, najczęściej narzekając na samotność, a nie na nadmiar towarzystwa. Na co dzień wydaje nam się, że wszelka energia życiowa i emocjonalna bierze się z kontaktu z innymi. Że jesteśmy prawie jak dynamo w rowerze: świecimy tylko wtedy, gdy się ocieramy. Nasze emocjonalne ocieractwo, przejawiające się w gloryfikowaniu zespołowości (praca, sport, muzyka) i krzywym spoglądaniu na indywidualistów, zostało wystawione na szokową próbę konfrontacji z absurdem. Może dlatego siostry Bijani wciąż nie dają mi spokoju. Nie tylko z powodu swojej odwagi i determinacji. Nie tylko dlatego, że na prawie pewną śmierć (czy naprawdę wierzyły, że im się uda?) szły uśmiechnięte, zapewniając, że są szczęśliwe, bo całe życie marzyły o tej chwili. I nie dlatego, że z ich powodu po raz pierwszy od wielu miesięcy usłyszeliśmy o Iranie w kontekście innym niż bliskowschodniowojenny, ani dlatego, że w ich ojczyźnie rocznicę nieudanej operacji państwo chce obchodzić jako "święto miłości".
Myślę, że siostry Bijani świadomie lub nieświadomie przypomniały nam wszystkim o codziennej godności ludzkiego życia i podziałały na nas jak najstraszniejsze horrory filmowane w czasach wielkiego kryzysu: pozwoliły docenić własne położenie, stokroć bardziej komfortowe nawet w sytuacji niedostatku.
Siostry Ladan i Laleh były pogodnymi, inteligentnymi kobietami, które żyły z sobą zgodnie przez 29 lat, robiąc wszystko "ramię w ramię". Nie użalały się nad sobą i nigdy nie zachowywały się tak, by wywołać litość. Nie chciały jej. Wzajemna miłość pozwoliła im podjąć zgodnie tę najważniejszą decyzję: żeby żyć obok siebie i móc spojrzeć sobie w oczy. Aby nie tylko śnić, ale i żyć oddzielnie i czasem pobyć samemu ze swoimi myślami.
Fontanna krwi, która w czasie operacji trysnęła z ich czaszek i doprowadziła do śmierci obu sióstr, zaświadczyła, że to marzenie nie było realne. Lekarze skomentowali: tak musiało się stać, ostrzegaliśmy! Ladan nie założy kancelarii prawniczej, a Laleh nie będzie pracować jako dziennikarka. Ale - paradoksalnie - z sukcesem spełniły się w swoich wymarzonych zawodach: pokazały, na czym polega prawo człowieka do godności, i sprawiły, że mówi o tym cały świat. n
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 30/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.