Saddam stworzył ludzi z amputowanymi sercami i bez żołądków, którymi można by czuć głód
Nagranie trwa niecałe dziesięć minut. Zaczyna się od zbliżenia na kilkunastoletniego chłopca, który ma ręce skrępowane grubym sznurem. Wisi kilka metrów nad okrągłym zbiornikiem w pomieszczeniu przypominającym halę fabryczną. Szamoce się, próbując się uwolnić. Niewyraźnie słychać rozmowę dwóch osób, których nie pokazuje kamera. W pewnym momencie ktoś powoli zaczyna opuszczać chłopaka. Gdy jego stopy dotykają substancji w zbiorniku, dziecko krzyczy. Znów zbliżenie - kwas roztapia najpierw spodnie, potem mięśnie nóg. Kolejna kaseta. Niewyraźnie widać grupę kilkunastu osób stłoczonych w pomieszczeniu przypominającym piwnicę. Ktoś wywołuje nazwisko. Chwila ciszy. Ktoś powtarza nazwisko. Przed grupę wychodzi starzec. Jest poturbowany. Podchodzi do niego dwóch młodych mężczyzn w mundurach i zaczynają okładać go kablami. Tłuką tak długo, aż starzec się przewraca. Nie przestają bić... W końcu kamera pokazuje nieruchome, zmasakrowane ciało. Ktoś wyczytuje kolejne nazwisko. Kolejna osoba wychodzi z tłumu, by umrzeć w mękach.
Twarz Adry, która pokazuje mi te koszmarne sceny, nie zdradza emocji. Dziewczynka naciska przycisk "pause" na pilocie. Przewija do momentu, gdy zaczyna się zbliżenie na skazańców. Saddam nie ufał wojskowym - kazał im nagrywać m.in. wykonywanie wyroków na więźniach politycznych. Taśmy odsyłano do bezpieki. Dziś te nagrania można kupić za grosze niemal na wszystkich bazarach w Iraku. Gdy Adra ponownie naciska przycisk "play", siedzi już z nosem przyklejonym do telewizora. Przewija jeszcze raz. Jeszcze raz przygląda się twarzom skazańców. W końcu zatrzymuje odtwarzanie, wyjmuje kasetę z magnetowidu i obojętnym tonem stwierdza: - Tu ich nie ma.
Adra ma 13 lat. Taśmy ze zbrodniami reżimu ogląda od miesiąca, gdy jej starszy brat kupił magnetowid. Dziewczynka szuka rodziców. Zaginęli 16 lutego 1992 r.
Osada sierot
Kiedy trzynastoletni Faleh wrócił po szkole, znalazł Adrę zapłakaną w kuchni. Rodziców oraz dwóch braci, pięcio- i sześciolatka, nie było w domu. Faleh położył siostrę spać i postanowił poczekać. Czekali przez cztery dni. Kiedy nie było już nic do jedzenia, chłopiec zabrał siostrę i poszli do oddalonego o półtora kilometra domu najbliższych sąsiadów. Okazało się, że mieszkających tam rodziców Sany również nie ma od czterech dni. Chodzili tak we trójkę od domu do domu. W osadzie pod wsią Mazaim, kilkanaście kilometrów od Al-Kutu, nie było żadnego dorosłego. Zostały tylko dzieci, i to wyłącznie te, które przed południem były w szkole. Młodsze zniknęły razem z rodzicami. Adra była jedyną, którą znaleziono w domu.
Co się stało z setką mieszkańców osady? Nie ma świadków. Możliwe, że aresztowano wszystkich za spiskowanie przeciw prezydentowi. Faleh nic o tym nie wie. Najpewniej jednak nie było żadnego spisku. W kraju rządzonym przez Saddama wystarczyło podejrzenie, by kilkadziesiąt osób aresztować i wymordować. Faleh na jesieni 1997 r. słyszał, że mężczyzna nazywający się tak samo jak ojciec Sany jest w więzieniu Abu Graib pod Bagdadem. To była jedyna informacja w ciągu 11 lat, ale nie było najmniejszych szans na jej zweryfikowanie. Zresztą Faleh nawet nie próbował. - Za bardzo się bałem, że nas złapią i wywiozą jak inne dzieci - mówi.
Tydzień po tym, jak zniknęli dorośli, do osady przyjechała ciężarówka, na którą zebrano dzieci. Faleh i Adra zdążyli się schować na polu. Tam przeczekali, aż wojskowi pojadą. Zabrali między innymi ich przyjaciółkę Sanę, wówczas dziesięcioletnią.
Pałac wielkiego lęku
- Wywieźli nas do wielkiego domu, nie wiem gdzie. Policzyli nas. Było nas około 30 - opowiada Sana. - Potem oddzielili dziewczynki od chłopców. Chłopców wyprowadzono z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. Później żadnego z nich już nie widziałam. Dziewczynki podzielili na dwie grupy: ładniejsze i brzydsze.
Sana trafiła do grupy ośmiu ładniejszych. Zawieziono je do pałacu w Bagdadzie, jednej z siedzib prezydenta. Sana początkowo nie chciała rozmawiać o tym, co się działo w pałacu. Podczas naszej pierwszej rozmowy stwierdziła tylko: - Zajmowałyśmy się sprzątaniem. Chodziłyśmy na lekcje i miałyśmy co jeść. Tylko jak ktoś był nieposłuszny, to go karano. Jak i za co - Sana długo nie chciała mówić. Dopiero kilka dni temu pokazała mi blizny na ramionach i plecach. Przyznała, że była gwałcona przez wielu mężczyzn. Nie pamięta ich twarzy, nie chce pamiętać. Spędziła w "pałacu wielkiego lęku" sześć lat. - Wypędzili mnie z powodu moich rąk - pokazuje zwyrodniałe stawy dłoni. Są dwa razy większe, niż powinny być: - Lekarz powiedział, że zrobiły się takie od trzymania w wodzie. Gdy już nie mogłam pracować, bo ból był nie do wytrzymania, dali mi trochę pieniędzy i kazali się wynosić.
Najpierw Sana pojechała do jedynego miejsca, jakie poza pałacem znała, do domu pod Mazaim. - Nie było ludzi. Puste ruiny, studnia wyschła, nie było prądu. Nie miałam tam czego szukać - opowiada. Krewni, których odnalazła, byli zbyt biedni, żeby jej pomóc. Włóczyła się i żebrała.
Faleha spotkała przypadkiem na bazarze pod Bagdadem w listopadzie 1999 r. Z siostrą mieszkali w domu wuja na przedmieściach stolicy, w Sadija. Wuj kilka miesięcy wcześniej spakował rodzinę i uciekł do Jordanii. Obiecywał, że wróci po rodzeństwo, ale nie dotrzymał słowa. Faleh i Adra znów byli sami. Po wuju został warsztat, więc Faleh naprawiał auta sąsiadów, ale większość z nich nie płaciła, bo była równie biedna jak on. Gdy Faleh spotkał na bazarze Sanę, pozwolił jej zamieszkać w domu wuja.
Od zakończenia wojny wiedzie im się coraz lepiej. Faleh jest cinkciarzem i zarabia do 50 dolarów dziennie. Nie czeka już na wuja. Tuż po wojnie chciał odnaleźć rodziców - kupował gazety, szukał informacji o masowych grobach. Później jeździł tam i sprawdzał. Pojechał pod Salman Park, gdzie odnaleziono szczątki kilkuset osób. Kilka razy jeździł do
Al-Mahawil. Bez skutku. Nie ma już złudzeń co do losu rodziców. - Trzeba żyć dalej - powtarza. Również Sana stara się nie myśleć o przeszłości. Tylko Adra wciąż szuka rodziców. Wciąż przegląda kasety z zapisami zbrodni.
To, co mogło spotkać tę dziewczynkę najgorszego, czyli utrata rodziców, już ją spotkało - mówi lekarz Eman Mahmoud. - Ona ogląda te filmy najpewniej dlatego, że próbuje znaleźć swoją tożsamość. Chce sobie udowodnić, że rodzice nie zostawili jej dlatego, że jej nie kochali, ale dlatego, że ich zmuszono.
W skorupie obojętności
- Dla was, ludzi Zachodu, takie dzieci jak Adra nadają się do leczenia psychiatrycznego. Jeśli przyjmować wasze kryteria normalności, to 25 mln Irakijczyków trzeba leczyć - mówi Hussam al-Saffar, redaktor naczelny gazety "Nahdhah". - Prawie każdy z nas mógłby opowiedzieć historię równie przerażającą jak historia dzieci z wioski pod Mazaim. Pół Kurdystanu czy terenów w delcie Tygrysu i Eufratu to obszary wyludnione, mimo że przed laty tętniło tam życie. Życie ludzkie bardzo straciło tu na wartości. Przez 35 lat koszmaru pod rządami tyrana pogodny i gościnny naród zamknął się w skorupie obojętności. Nasze dzieci stały się ofiarami dyktatora sadysty i jego pretorian. Czasem te dzieci czyniono katami. Saddam stworzył ludzi z amputowanymi sercami i bez żołądków, którymi można by czuć głód. Ludzi bojących się samodzielnie myśleć. Ludzi, którzy mieli tylko jeden cel: przetrwać. Byśmy wrócili do normalności, by dobro znów zaczęło być dobrem, a zło złem, trzeba może nawet sześciu generacji.
Zdaniem Hussama, historia dzieci spod Mazaim to akt oskarżenia wymierzony nie tylko przeciw reżimowi Saddama: - Również przeciwko wam, ludziom Zachodu, że dopuściliście do tego - mówi. - Każdy, kto mówi, że nie wiedział o popełnianych tu zbrodniach, jest idiotą albo hipokrytą. A ten, kto mówi, że to nie jego sprawa, powinien tu przyjechać i powtórzyć to, patrząc w oczy dzieciom reżimu.
Twarz Adry, która pokazuje mi te koszmarne sceny, nie zdradza emocji. Dziewczynka naciska przycisk "pause" na pilocie. Przewija do momentu, gdy zaczyna się zbliżenie na skazańców. Saddam nie ufał wojskowym - kazał im nagrywać m.in. wykonywanie wyroków na więźniach politycznych. Taśmy odsyłano do bezpieki. Dziś te nagrania można kupić za grosze niemal na wszystkich bazarach w Iraku. Gdy Adra ponownie naciska przycisk "play", siedzi już z nosem przyklejonym do telewizora. Przewija jeszcze raz. Jeszcze raz przygląda się twarzom skazańców. W końcu zatrzymuje odtwarzanie, wyjmuje kasetę z magnetowidu i obojętnym tonem stwierdza: - Tu ich nie ma.
Adra ma 13 lat. Taśmy ze zbrodniami reżimu ogląda od miesiąca, gdy jej starszy brat kupił magnetowid. Dziewczynka szuka rodziców. Zaginęli 16 lutego 1992 r.
Osada sierot
Kiedy trzynastoletni Faleh wrócił po szkole, znalazł Adrę zapłakaną w kuchni. Rodziców oraz dwóch braci, pięcio- i sześciolatka, nie było w domu. Faleh położył siostrę spać i postanowił poczekać. Czekali przez cztery dni. Kiedy nie było już nic do jedzenia, chłopiec zabrał siostrę i poszli do oddalonego o półtora kilometra domu najbliższych sąsiadów. Okazało się, że mieszkających tam rodziców Sany również nie ma od czterech dni. Chodzili tak we trójkę od domu do domu. W osadzie pod wsią Mazaim, kilkanaście kilometrów od Al-Kutu, nie było żadnego dorosłego. Zostały tylko dzieci, i to wyłącznie te, które przed południem były w szkole. Młodsze zniknęły razem z rodzicami. Adra była jedyną, którą znaleziono w domu.
Co się stało z setką mieszkańców osady? Nie ma świadków. Możliwe, że aresztowano wszystkich za spiskowanie przeciw prezydentowi. Faleh nic o tym nie wie. Najpewniej jednak nie było żadnego spisku. W kraju rządzonym przez Saddama wystarczyło podejrzenie, by kilkadziesiąt osób aresztować i wymordować. Faleh na jesieni 1997 r. słyszał, że mężczyzna nazywający się tak samo jak ojciec Sany jest w więzieniu Abu Graib pod Bagdadem. To była jedyna informacja w ciągu 11 lat, ale nie było najmniejszych szans na jej zweryfikowanie. Zresztą Faleh nawet nie próbował. - Za bardzo się bałem, że nas złapią i wywiozą jak inne dzieci - mówi.
Tydzień po tym, jak zniknęli dorośli, do osady przyjechała ciężarówka, na którą zebrano dzieci. Faleh i Adra zdążyli się schować na polu. Tam przeczekali, aż wojskowi pojadą. Zabrali między innymi ich przyjaciółkę Sanę, wówczas dziesięcioletnią.
Pałac wielkiego lęku
- Wywieźli nas do wielkiego domu, nie wiem gdzie. Policzyli nas. Było nas około 30 - opowiada Sana. - Potem oddzielili dziewczynki od chłopców. Chłopców wyprowadzono z pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy. Później żadnego z nich już nie widziałam. Dziewczynki podzielili na dwie grupy: ładniejsze i brzydsze.
Sana trafiła do grupy ośmiu ładniejszych. Zawieziono je do pałacu w Bagdadzie, jednej z siedzib prezydenta. Sana początkowo nie chciała rozmawiać o tym, co się działo w pałacu. Podczas naszej pierwszej rozmowy stwierdziła tylko: - Zajmowałyśmy się sprzątaniem. Chodziłyśmy na lekcje i miałyśmy co jeść. Tylko jak ktoś był nieposłuszny, to go karano. Jak i za co - Sana długo nie chciała mówić. Dopiero kilka dni temu pokazała mi blizny na ramionach i plecach. Przyznała, że była gwałcona przez wielu mężczyzn. Nie pamięta ich twarzy, nie chce pamiętać. Spędziła w "pałacu wielkiego lęku" sześć lat. - Wypędzili mnie z powodu moich rąk - pokazuje zwyrodniałe stawy dłoni. Są dwa razy większe, niż powinny być: - Lekarz powiedział, że zrobiły się takie od trzymania w wodzie. Gdy już nie mogłam pracować, bo ból był nie do wytrzymania, dali mi trochę pieniędzy i kazali się wynosić.
Najpierw Sana pojechała do jedynego miejsca, jakie poza pałacem znała, do domu pod Mazaim. - Nie było ludzi. Puste ruiny, studnia wyschła, nie było prądu. Nie miałam tam czego szukać - opowiada. Krewni, których odnalazła, byli zbyt biedni, żeby jej pomóc. Włóczyła się i żebrała.
Faleha spotkała przypadkiem na bazarze pod Bagdadem w listopadzie 1999 r. Z siostrą mieszkali w domu wuja na przedmieściach stolicy, w Sadija. Wuj kilka miesięcy wcześniej spakował rodzinę i uciekł do Jordanii. Obiecywał, że wróci po rodzeństwo, ale nie dotrzymał słowa. Faleh i Adra znów byli sami. Po wuju został warsztat, więc Faleh naprawiał auta sąsiadów, ale większość z nich nie płaciła, bo była równie biedna jak on. Gdy Faleh spotkał na bazarze Sanę, pozwolił jej zamieszkać w domu wuja.
Od zakończenia wojny wiedzie im się coraz lepiej. Faleh jest cinkciarzem i zarabia do 50 dolarów dziennie. Nie czeka już na wuja. Tuż po wojnie chciał odnaleźć rodziców - kupował gazety, szukał informacji o masowych grobach. Później jeździł tam i sprawdzał. Pojechał pod Salman Park, gdzie odnaleziono szczątki kilkuset osób. Kilka razy jeździł do
Al-Mahawil. Bez skutku. Nie ma już złudzeń co do losu rodziców. - Trzeba żyć dalej - powtarza. Również Sana stara się nie myśleć o przeszłości. Tylko Adra wciąż szuka rodziców. Wciąż przegląda kasety z zapisami zbrodni.
To, co mogło spotkać tę dziewczynkę najgorszego, czyli utrata rodziców, już ją spotkało - mówi lekarz Eman Mahmoud. - Ona ogląda te filmy najpewniej dlatego, że próbuje znaleźć swoją tożsamość. Chce sobie udowodnić, że rodzice nie zostawili jej dlatego, że jej nie kochali, ale dlatego, że ich zmuszono.
W skorupie obojętności
- Dla was, ludzi Zachodu, takie dzieci jak Adra nadają się do leczenia psychiatrycznego. Jeśli przyjmować wasze kryteria normalności, to 25 mln Irakijczyków trzeba leczyć - mówi Hussam al-Saffar, redaktor naczelny gazety "Nahdhah". - Prawie każdy z nas mógłby opowiedzieć historię równie przerażającą jak historia dzieci z wioski pod Mazaim. Pół Kurdystanu czy terenów w delcie Tygrysu i Eufratu to obszary wyludnione, mimo że przed laty tętniło tam życie. Życie ludzkie bardzo straciło tu na wartości. Przez 35 lat koszmaru pod rządami tyrana pogodny i gościnny naród zamknął się w skorupie obojętności. Nasze dzieci stały się ofiarami dyktatora sadysty i jego pretorian. Czasem te dzieci czyniono katami. Saddam stworzył ludzi z amputowanymi sercami i bez żołądków, którymi można by czuć głód. Ludzi bojących się samodzielnie myśleć. Ludzi, którzy mieli tylko jeden cel: przetrwać. Byśmy wrócili do normalności, by dobro znów zaczęło być dobrem, a zło złem, trzeba może nawet sześciu generacji.
Zdaniem Hussama, historia dzieci spod Mazaim to akt oskarżenia wymierzony nie tylko przeciw reżimowi Saddama: - Również przeciwko wam, ludziom Zachodu, że dopuściliście do tego - mówi. - Każdy, kto mówi, że nie wiedział o popełnianych tu zbrodniach, jest idiotą albo hipokrytą. A ten, kto mówi, że to nie jego sprawa, powinien tu przyjechać i powtórzyć to, patrząc w oczy dzieciom reżimu.
Zakopywano ich żywcem O istnieniu masowej mogiły pod Abu Nhel dowiedziałam się przypadkiem, szukając innego, niedawno odkrytego cmentarzyska. Mieszkańcy miasta Al-Hindijja najpierw mówili, że nic nie wiedzą, później, że masowy grób jest, ale ponad 50 km dalej w stronę Nadżafu. - Wszyscy od lat wiedzą, co się działo koło Abu Nhel, ale nie mówili wam, bo się bali naszego imama. Był lojalny wobec Saddama, więc miał swoje powody, by zakazać wygrzebywania ciał i rozmawiania na ten temat z cudzoziemcami. Obłożył cmentarzysko fatwą również dlatego, że nie wiadomo było, co zrobić z setką szkieletów, jakie wykopaliśmy trzy tygodnie temu - wyjaśniał później Methem Hamza, mężczyzna, który mimo zakazu zdecydował się zabrać nas do miejsc, gdzie dokonano ludobójstwa. W Abu Nhel znajdują się ruiny pustynnego pałacu - siedzibę miała tam służba bezpieczeństwa. Z dokumentów, jakie niedawno odnaleziono, wynika, że zamordowano tam co najmniej trzy tysiące ludzi. Większości ciał nigdy nie oddano rodzinom, więc możliwe, że zagrzebano je w pobliżu na pustyni. To jednak nie jedyne ciała, jakie tam zakopano. Żeby dojechać do cmentarzyska, trzeba zjechać z szosy przebiegającej przez Abu Nhel i wjechać około 15 km w głąb pustyni. Po drodze mija się jedynie parę lepianek, w których mieszkają Arabowie z bagien na południu Iraku określani mianem Medan. Po powstaniu szyitów w 1991 r. Saddam wygnał ich z domów. Kilkunastu, których skazano na banicję na pustynię pod Abu Nhel, było świadkami zbrodni, jakie się tu rozgrywały. - Od kiedy tu mieszkam, czyli od połowy 1992 r., często widywałem wojskowe ciężarówki. Na początku przyjeżdżały raz, dwa razy w miesiącu. Nieraz nocą, ale najczęściej w ciągu dnia. Później, od 1994 r., było ich mniej - mówi jeden z Medan. - Zwożono po kilkanaście, czasem kilkadziesiąt osób. Najczęściej byli to mężczyźni, ale widziałem też kobiety, nawet dzieci. Mężczyzna mówi, że rzadko słyszał strzały. - Zakopywano ich żywych. Krzyczeli okropnie, a gdy już wszystko milkło, ciężarówki odjeżdżały. Pierwszy masowy grób znajduje się niespełna pół kilometra od jego domu. To stamtąd wykopano ostatnio ciała. Co kilka kroków można się natknąć na ludzkie kości. W jednym miejscu, gdzie ziemia osunęła się, widać czaszkę z długimi włosami. Wjeżdżając w głąb pustyni, można jednak bez trudu znaleźć jeszcze co najmniej trzy takie miejsca. - W ubiegłym tygodniu Rada Zarządzająca podjęła decyzję o powołaniu trybunału, który osądzi zbrodnie reżimu Saddama Husajna. - Na razie najpoważniejszym problemem jest to, że musimy gdzieś zacząć zbierać dowody - mówi "Wprost" Joanna Oyediran z Amnesty International w Bagdadzie: - Wcześniej, w Bośni, Kosowie czy Sierra Leone, mimo że też rozegrały się tam wielkie tragedie, dowodów było mniej. Tu są dziesiątki masowych grobów, zeznania świadków, tony dokumentów, taśmy z nagranymi egzekucjami. Dowodów jest tak dużo, że nie wiadomo, jak ten koszmar ogarnąć. |
Więcej możesz przeczytać w 30/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.