Spokojnie, to tylko awaria!
Amerykański system energetyczny nie był unowocześniany przez ostatnich 20 lat. Współpracowałem z Polskimi Sieciami Energetycznymi i wiem, że wasz system dostarczania prądu jest bardziej nowoczesny niż amerykański - mówi "Wprost" prof. Shmuel Oren, dyrektor Centrum Konstruowania Systemów Energetycznych Uniwersytetu Berkeley w Kalifornii. Tym między innymi zaskakującym porównaniem prof. Oren tłumaczy przyczynę gigantycznej, największej w historii Stanów Zjednoczonych, awarii sieci energetycznej, w wyniku której ponad 50 mln ludzi w USA i Kanadzie zostało na wiele godzin przeniesionych do warunków życia znanych z epoki przedindustrialnej.
Linie najwyższego napięcia
"Jesteśmy supermocarstwem, a sieć elektryczną mamy na miarę Trzeciego Świata" - stwierdził Bill Richardson, były amerykański sekretarz ds. energetyki, obecnie gubernator stanu Nowy Meksyk. Już dwa lata temu Północnoamerykańska Rada Niezawodności Energetycznej (stworzona po wielkiej awarii z 1965 r., kiedy to hydroelektrownia w Ontario pozbawiła prądu 30 mln osób w Kanadzie i USA) ostrzegała, że zasadniczym pytaniem nie jest to czy, ale kiedy nastąpi zapaść sieci. Głównym winowajcą spodziewanej przez specjalistów awarii była najprawdopodobniej niewydolność linii przesyłowych wysokiego napięcia. Energetycy przypuszczają, że zawiodła jedna z nich, wywołując reakcję łańcuchową w całym systemie, m.in. automatyczne wyłączenie się dziewięciu reaktorów nuklearnych.
Jak tłumaczy "Wprost" prof. Per F. Peterson, ekspert w dziedzinie energetyki atomowej z Uniwersytetu Berkeley, bezpośrednim powodem był spadek napięcia w jednej z linii transmitujących prąd. Spowodował on wstrzymanie pracy generatorów prądotwórczych w jednej elektrowni i w konsekwencji jej wyłączenie. Jej funkcje przejęła sąsiednia, ale nie dysponowała takimi nadwyżkami prądu, aby zaspokoić zwiększone zapotrzebowanie i - w rezultacie - także się wyłączyła. W ten sposób - na zasadzie domina - zostało wyłączonych 21 elektrowni, w tym dziewięć atomowych, które produkowały prąd dla całego Wschodniego Wybrzeża.
W ostatniej dekadzie zużycie prądu w Stanach Zjednoczonych wzrosło o 30 proc., a możliwości jego przekazy-wania zwiększono zaledwie o 15 proc. Nic dziwnego, że sieć elektryczna szwankuje, zwłaszcza w wyjątkowo gorące albo zimne dni. "Kłopot polega na tym, że do tej pory nikogo to nie interesowało" - tłumaczy Richardson. Odpowiedzialność za sprawność sieci przerzucały na siebie władze stanowe i federalne, gdyż zmodernizowanie systemu kosztowałoby 20 mld dolarów. - Wbrew pozorom nie są to duże pieniądze - wystarczyłoby podnieść cenę prądu o 1 proc., żeby zgromadzić potrzebne fundusze - twierdzi prof. Oren.
Rozwój barierą
Amerykański system energetyczny, choć wymaga modernizacji, jest jednak - zdaniem prof. Petersona - dobrze pomyślany. Połączenie z sobą wielu elektrowni w jedną sieć stwarza wprawdzie ryzyko krótkotrwałego defektu systemu, czego byliśmy właśnie niedawno świadkami, ale równocześnie pozwala oszczędnie przesyłać prąd na wielkim obszarze. Dość często dochodzi do sytuacji, że jedna elektrownia nie jest w stanie sprostać zapotrzebowaniu na elektryczność. Wtedy może "pożyczyć" prąd od sąsiedniej. - Bez tego systemu do zaników napięcia dochodziłoby co chwila, choć oczywiście na dużo mniejszą skalę - twierdzi Peterson.
Za wielką awarię, która pogrążyła w ciemnościach Amerykę, należałoby więc obwiniać nie tyle przestarzały technologicznie system energetyczny, ile jego skomplikowanie, wynikające z rozwoju! W USA na rynku energetycznym działają bowiem setki firm zarządzających elektrowniami i liniami przesyłowymi. Na system składają się tysiące generatorów i setki tysięcy kilometrów przewodów, co wymaga niesłychanie precyzyjnej koordynacji. Wielkie awarie czy kryzysy (jak np. ogólnoświatowy krach bankowy w 1997 r.) przypominające efekt domina, są po prostu znakiem naszych czasów, rezultatem coraz bardziej współzależnego, zglobalizowanego świata. To dlatego pasażerowie linii lotniczych muszą być przygotowani na to, że jednocześnie utkną na wielu lotniskach, a internauci, że będą mieli na jakiś czas utrudniony dostęp do sieci.
Linie najwyższego napięcia
"Jesteśmy supermocarstwem, a sieć elektryczną mamy na miarę Trzeciego Świata" - stwierdził Bill Richardson, były amerykański sekretarz ds. energetyki, obecnie gubernator stanu Nowy Meksyk. Już dwa lata temu Północnoamerykańska Rada Niezawodności Energetycznej (stworzona po wielkiej awarii z 1965 r., kiedy to hydroelektrownia w Ontario pozbawiła prądu 30 mln osób w Kanadzie i USA) ostrzegała, że zasadniczym pytaniem nie jest to czy, ale kiedy nastąpi zapaść sieci. Głównym winowajcą spodziewanej przez specjalistów awarii była najprawdopodobniej niewydolność linii przesyłowych wysokiego napięcia. Energetycy przypuszczają, że zawiodła jedna z nich, wywołując reakcję łańcuchową w całym systemie, m.in. automatyczne wyłączenie się dziewięciu reaktorów nuklearnych.
Jak tłumaczy "Wprost" prof. Per F. Peterson, ekspert w dziedzinie energetyki atomowej z Uniwersytetu Berkeley, bezpośrednim powodem był spadek napięcia w jednej z linii transmitujących prąd. Spowodował on wstrzymanie pracy generatorów prądotwórczych w jednej elektrowni i w konsekwencji jej wyłączenie. Jej funkcje przejęła sąsiednia, ale nie dysponowała takimi nadwyżkami prądu, aby zaspokoić zwiększone zapotrzebowanie i - w rezultacie - także się wyłączyła. W ten sposób - na zasadzie domina - zostało wyłączonych 21 elektrowni, w tym dziewięć atomowych, które produkowały prąd dla całego Wschodniego Wybrzeża.
W ostatniej dekadzie zużycie prądu w Stanach Zjednoczonych wzrosło o 30 proc., a możliwości jego przekazy-wania zwiększono zaledwie o 15 proc. Nic dziwnego, że sieć elektryczna szwankuje, zwłaszcza w wyjątkowo gorące albo zimne dni. "Kłopot polega na tym, że do tej pory nikogo to nie interesowało" - tłumaczy Richardson. Odpowiedzialność za sprawność sieci przerzucały na siebie władze stanowe i federalne, gdyż zmodernizowanie systemu kosztowałoby 20 mld dolarów. - Wbrew pozorom nie są to duże pieniądze - wystarczyłoby podnieść cenę prądu o 1 proc., żeby zgromadzić potrzebne fundusze - twierdzi prof. Oren.
Rozwój barierą
Amerykański system energetyczny, choć wymaga modernizacji, jest jednak - zdaniem prof. Petersona - dobrze pomyślany. Połączenie z sobą wielu elektrowni w jedną sieć stwarza wprawdzie ryzyko krótkotrwałego defektu systemu, czego byliśmy właśnie niedawno świadkami, ale równocześnie pozwala oszczędnie przesyłać prąd na wielkim obszarze. Dość często dochodzi do sytuacji, że jedna elektrownia nie jest w stanie sprostać zapotrzebowaniu na elektryczność. Wtedy może "pożyczyć" prąd od sąsiedniej. - Bez tego systemu do zaników napięcia dochodziłoby co chwila, choć oczywiście na dużo mniejszą skalę - twierdzi Peterson.
Za wielką awarię, która pogrążyła w ciemnościach Amerykę, należałoby więc obwiniać nie tyle przestarzały technologicznie system energetyczny, ile jego skomplikowanie, wynikające z rozwoju! W USA na rynku energetycznym działają bowiem setki firm zarządzających elektrowniami i liniami przesyłowymi. Na system składają się tysiące generatorów i setki tysięcy kilometrów przewodów, co wymaga niesłychanie precyzyjnej koordynacji. Wielkie awarie czy kryzysy (jak np. ogólnoświatowy krach bankowy w 1997 r.) przypominające efekt domina, są po prostu znakiem naszych czasów, rezultatem coraz bardziej współzależnego, zglobalizowanego świata. To dlatego pasażerowie linii lotniczych muszą być przygotowani na to, że jednocześnie utkną na wielu lotniskach, a internauci, że będą mieli na jakiś czas utrudniony dostęp do sieci.
Więcej możesz przeczytać w 34/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.