W Berlinie pisze się od nowa historię Niemiec
Państwo niemieckie istnieje niewiele ponad 120 lat, ale w tym krótkim czasie Niemcy zdołali narobić tak wiele złego, że w europejskiej pamięci zapisali się jako agresorzy, aroganci i zwolennicy skrajnych ideologii. W środku tej niechlubnej historii - od twórcy światowego socjalizmu Karola Marksa, przez obie wojny światowe, po komunizm we wschodnich landach, a lewacki terroryzm w zachodnich - znajduje się Berlin, miasto, które zamiast promieniować przyjaznym ciepłem, budzi niepokój, a chwilami grozę sąsiadów. To właśnie w Berlinie pisze się historię Niemiec od nowa. Nowa historia ma przywrócić Niemcom dobre samopoczucie i pewność siebie. Republika Berlińska, jaką widzę teraz, ma coraz mniej wspólnego z Republiką Bońską, symbolem demokracji parlamentarnej i gwarantem dobrych stosunków z sąsiadami.
Ludobójcy alianci
Od dłuższego czasu na łamach prasy niemieckiej i polskiej toczy się spór o Centrum przeciw Wypędzeniom, które ma być poświęcone pamięci niemieckich ofiar prześladowań etnicznych w powojennej Polsce i Czechach. Uroczyście obchodzi się rocznice "alianckich zbrodni wojennych" - nalotów na miasta III Rzeszy. Marshall Harris, brytyjski szef lotnictwa bombowego, jest otwarcie nazywany ludobójcą. W ten sposób czci się pamięć tych, którzy przegrali wojnę rozpętaną przez ich naród. Przegranych, więc ofiar. Pisanie od nowa historii II wojny światowej jest przedsięwzięciem karkołomnym, aktem szczególnej pogardy wobec ofiar hitlerowskiej napaści i okrucieństwa niemieckich wojsk oraz jednostek specjalnych SS i SA. Innym na nowo pisanym rozdziałem najświeższej historii jest projekt urządzenia ekspozycji poświęconej Frakcji Czerwonej Armii - Rote Armee Fraktion (RAF). Sympatycy terrorystycznej działalności tej formacji mają się dziś dobrze, a wielu z nich zasiada w ławach poselskich partii Zielonych i SPD. Najlepsi synowie ruchu studenckiego '68 piastują stanowiska ministerialne w rządzie Gerharda Schrödera.
Żyją również rodziny ofiar zamachów terrorystycznych RAF i ostro protestują przeciw próbie tworzenia legendy tej organizacji. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych RFN jest mimo to gotowe wyasygnować pół miliona euro na urządzenie wystawy. Nie powinno to dziwić - Otto Schily, szef tego resortu, adwokat, był obrońcą terrorystów z RAF. Celem ekspozycji nie jest przypomnienie zbrodni terrorystów, bo są one zbyt świeże, lecz "ukazanie ludzkiego oblicza tej organizacji", zerwanie z "mitem RAF". Mitem morderców i rabusiów. Jeśli pomysł zostanie zrealizowany, w Berlinie stanie pomnik Holocaustu, pomnik ofiar wojny rozpętanej przez Niemców i pomnik terrorystów. Berlin zamieni się w miasto trumnę, w której zostaną zamknięte ofiary i kaci. Potem będzie można powiedzieć: ciszej nad tą trumną, my, Niemcy, chcemy się raz na zawsze uwolnić od koszmaru historii i bez przeszkód, bez kompleksów budować naszą wielkość w Europie i na świecie. Wielkość, na którą zasłużyliśmy.
Kult socjalfaszystów
Ruch studencki 1968 r. walczył z pozostałościami nazizmu czy - jak kto woli - faszyzmu. Antyfaszyz-mem wschodnioniemiecki reżim żywił tamtejsze społeczeństwo. Był to erzac wolności, demokracji i sytości. NRD była prawdziwym frontem walki z faszyzmem i wałem broniącym miłujące pokój narody bloku wschodniego przed zarazą płynąca zza Łaby. Zachodnioniemieccy studenci chętnie przyłączyli się do tej walki, wyrażając w słowach i czynach swoją nienawiść do starszego pokolenia skażonego hitlerowską przeszłością. Do imperializmu i kapitalistycznego wyzysku. Młodzież urodzona i wychowana w pierwszych w historii demokratycznych Niemczech z radością ulegała komunistycznej propagandzie ze wschodniego Berlina, bo nie znała realiów życia w socjalizmie. Należało zacząć od miłości - wolna miłość była hasłem w porewolucyjnej Rosji. Wszyscy spali zatem ze wszystkimi, narkotyzowali się i płodzili dzieci, które były świadkami, a nawet uczestnikami tych ekscesów.
W książce "Życiowe kłamstwa lewicy" Klaus Rainer Röhl, założyciel lewackiego pisma "Konkret" i mąż Ulrike Meinhof, terrorystki RAF, rozlicza się z tym rozdziałem swego życia. Röhl zmienił poglądy i jest dziś konserwatystą. W książce zwraca uwagę na dziwną bliskość komunizmu i faszyzmu w III Rzeszy. KPD, dążąc rzekomo do stworzenia wspólnego z SPD frontu walki z faszyzmem, w gruncie rzeczy walczyła z socjaldemokratami. Jej hasło brzmiało: "Wróg jest na lewicy", a socjaldemokraci nazywani byli socjalfaszystami. Tę lekcję historii zrozumiał wielki socjaldemokrata i godny przeciwnik Konrada Adenauera, Kurt Schumacher. Stwierdził po wojnie, że komuniści to polakierowani na czerwono faszyści.
Tylko niepoprawni intelektualiści wciąż nawoływali do wspólnych "antyfaszystowskich" akcji KPD i SPD. Prawie wszyscy byli antyfaszystami, ale ich antyfaszyzm był równie naiwny jak ich sympatie probolszewickie. Lewacy z pokolenia 1968 (partia komunistyczna została zdelegalizowana) nie różnili się wiele od swych intelektualnych poprzedników z czasów III Rzeszy. Ruchowi studenckiemu '68 przewodzili duchowo intelektualiści, również naiwni i wierzący w utopię, tym przyjemniejszą, że głoszoną w okresie gospodarczego cudu i bezpieczeństwa socjalnego. Tak powstała ballada o socjalizmie z ludzką twarzą.
Lewacy maszerują do władzy
Rote Armee Fraktion powstała w 1968 r., w szczytowym okresie rozruchów studenckich. Za cel postawiła sobie zniszczenie istniejącego systemu politycznego i społecznego. Nawiązała i utrzymywała z nią kontakty wschodnioniemiecka służba bezpieczeństwa Stasi. Członkowie RAF szkolili się i wypoczywali na wschodzie. W 1990 r., po upadku muru berlińskiego, aresztowano dziesięciu terrorystów, którzy na początku lat 80. otrzymali nową tożsamość i azyl w NRD. Do najbardziej spektakularnych akcji tej grupy należało porwanie i bestialskie zamordowanie w 1977 r. Martina Schleyera, przewodniczącego Związku Pracodawców, oraz porwanie samolotu Lufthansy w Mogadiszu, by wymusić zwolnienie z więzienia czołówki RAF, tzw. bandy Baader-Meinhof. Działalność terrorystyczna RAF nie ustała po zjednoczeniu Niemiec.
Ostatecznie dziesięć lat temu Frakcja Czerwonej Armii się rozwiązała. Nie było już NRD, która wspomagała terrorystów ideologicznie i finansowo, upadł komunizm na wschodzie Europy, realny socjalizm odsłonił swoją prawdziwą twarz, a pomoc świadczona RAF przez terrorystów palestyńskich nie wystarczała. Z Syrii, Libanu i innych krajów arabskich zaczęli powracać do ojczyzny skruszeni i pozbawieni przywództwa niemieccy terroryści. W tym czasie otoczenie RAF rozpoczęło nową ofensywę, tym razem pokojową - długi marsz przez instytucje. Powstała w latach 70. partia Zielonych weszła na polityczne salony Republiki Federalnej Niemiec. Wniosła do życia publicznego pacyfizm i antyamerykanizm oraz idee ekologiczne, z których wiele miało wyłącznie polityczne podłoże.
Autoportret terrorystów
Co zatem ma pokazać wystawa "Mit RAF", skoro ma to być autoportret terrorystów, a autoportret nie może być obiektywny? Zachodzi obawa, że autorzy wystawy będą próbowali wzbudzić fascynację rewolucyjnym duchem RAF wśród młodzieży. Że symbol RAF - kałasznikow wpisany w gwiazdę - stanie się ikoną kolejnego pokolenia.
Nie wiadomo, czy w przyszłym roku dojdzie do realizacji projektu. Zbyt wielu jest przeciwników i zbyt wiele wątpliwości. Jedno jest pewne, Berlin jest dziś szczególnie przychylny ekstremistycznym przedsięwzięciom. Tym miastem rządzi osobliwa koalicja złożona z socjaldemokratów, Zielonych i postkomunistów z PDS. Atmosfera jest dobra zarówno dla Centrum przeciw Wypędzeniom, wystawie pokazującej RAF w nowym świetle i ekspozycji malarstwa NRD-owskiego, które zyskało miano odrębnej sztuki. Źle, niepokojąco źle dzieje się w Republice Berlińskiej.
Ludobójcy alianci
Od dłuższego czasu na łamach prasy niemieckiej i polskiej toczy się spór o Centrum przeciw Wypędzeniom, które ma być poświęcone pamięci niemieckich ofiar prześladowań etnicznych w powojennej Polsce i Czechach. Uroczyście obchodzi się rocznice "alianckich zbrodni wojennych" - nalotów na miasta III Rzeszy. Marshall Harris, brytyjski szef lotnictwa bombowego, jest otwarcie nazywany ludobójcą. W ten sposób czci się pamięć tych, którzy przegrali wojnę rozpętaną przez ich naród. Przegranych, więc ofiar. Pisanie od nowa historii II wojny światowej jest przedsięwzięciem karkołomnym, aktem szczególnej pogardy wobec ofiar hitlerowskiej napaści i okrucieństwa niemieckich wojsk oraz jednostek specjalnych SS i SA. Innym na nowo pisanym rozdziałem najświeższej historii jest projekt urządzenia ekspozycji poświęconej Frakcji Czerwonej Armii - Rote Armee Fraktion (RAF). Sympatycy terrorystycznej działalności tej formacji mają się dziś dobrze, a wielu z nich zasiada w ławach poselskich partii Zielonych i SPD. Najlepsi synowie ruchu studenckiego '68 piastują stanowiska ministerialne w rządzie Gerharda Schrödera.
Żyją również rodziny ofiar zamachów terrorystycznych RAF i ostro protestują przeciw próbie tworzenia legendy tej organizacji. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych RFN jest mimo to gotowe wyasygnować pół miliona euro na urządzenie wystawy. Nie powinno to dziwić - Otto Schily, szef tego resortu, adwokat, był obrońcą terrorystów z RAF. Celem ekspozycji nie jest przypomnienie zbrodni terrorystów, bo są one zbyt świeże, lecz "ukazanie ludzkiego oblicza tej organizacji", zerwanie z "mitem RAF". Mitem morderców i rabusiów. Jeśli pomysł zostanie zrealizowany, w Berlinie stanie pomnik Holocaustu, pomnik ofiar wojny rozpętanej przez Niemców i pomnik terrorystów. Berlin zamieni się w miasto trumnę, w której zostaną zamknięte ofiary i kaci. Potem będzie można powiedzieć: ciszej nad tą trumną, my, Niemcy, chcemy się raz na zawsze uwolnić od koszmaru historii i bez przeszkód, bez kompleksów budować naszą wielkość w Europie i na świecie. Wielkość, na którą zasłużyliśmy.
Kult socjalfaszystów
Ruch studencki 1968 r. walczył z pozostałościami nazizmu czy - jak kto woli - faszyzmu. Antyfaszyz-mem wschodnioniemiecki reżim żywił tamtejsze społeczeństwo. Był to erzac wolności, demokracji i sytości. NRD była prawdziwym frontem walki z faszyzmem i wałem broniącym miłujące pokój narody bloku wschodniego przed zarazą płynąca zza Łaby. Zachodnioniemieccy studenci chętnie przyłączyli się do tej walki, wyrażając w słowach i czynach swoją nienawiść do starszego pokolenia skażonego hitlerowską przeszłością. Do imperializmu i kapitalistycznego wyzysku. Młodzież urodzona i wychowana w pierwszych w historii demokratycznych Niemczech z radością ulegała komunistycznej propagandzie ze wschodniego Berlina, bo nie znała realiów życia w socjalizmie. Należało zacząć od miłości - wolna miłość była hasłem w porewolucyjnej Rosji. Wszyscy spali zatem ze wszystkimi, narkotyzowali się i płodzili dzieci, które były świadkami, a nawet uczestnikami tych ekscesów.
W książce "Życiowe kłamstwa lewicy" Klaus Rainer Röhl, założyciel lewackiego pisma "Konkret" i mąż Ulrike Meinhof, terrorystki RAF, rozlicza się z tym rozdziałem swego życia. Röhl zmienił poglądy i jest dziś konserwatystą. W książce zwraca uwagę na dziwną bliskość komunizmu i faszyzmu w III Rzeszy. KPD, dążąc rzekomo do stworzenia wspólnego z SPD frontu walki z faszyzmem, w gruncie rzeczy walczyła z socjaldemokratami. Jej hasło brzmiało: "Wróg jest na lewicy", a socjaldemokraci nazywani byli socjalfaszystami. Tę lekcję historii zrozumiał wielki socjaldemokrata i godny przeciwnik Konrada Adenauera, Kurt Schumacher. Stwierdził po wojnie, że komuniści to polakierowani na czerwono faszyści.
Tylko niepoprawni intelektualiści wciąż nawoływali do wspólnych "antyfaszystowskich" akcji KPD i SPD. Prawie wszyscy byli antyfaszystami, ale ich antyfaszyzm był równie naiwny jak ich sympatie probolszewickie. Lewacy z pokolenia 1968 (partia komunistyczna została zdelegalizowana) nie różnili się wiele od swych intelektualnych poprzedników z czasów III Rzeszy. Ruchowi studenckiemu '68 przewodzili duchowo intelektualiści, również naiwni i wierzący w utopię, tym przyjemniejszą, że głoszoną w okresie gospodarczego cudu i bezpieczeństwa socjalnego. Tak powstała ballada o socjalizmie z ludzką twarzą.
Lewacy maszerują do władzy
Rote Armee Fraktion powstała w 1968 r., w szczytowym okresie rozruchów studenckich. Za cel postawiła sobie zniszczenie istniejącego systemu politycznego i społecznego. Nawiązała i utrzymywała z nią kontakty wschodnioniemiecka służba bezpieczeństwa Stasi. Członkowie RAF szkolili się i wypoczywali na wschodzie. W 1990 r., po upadku muru berlińskiego, aresztowano dziesięciu terrorystów, którzy na początku lat 80. otrzymali nową tożsamość i azyl w NRD. Do najbardziej spektakularnych akcji tej grupy należało porwanie i bestialskie zamordowanie w 1977 r. Martina Schleyera, przewodniczącego Związku Pracodawców, oraz porwanie samolotu Lufthansy w Mogadiszu, by wymusić zwolnienie z więzienia czołówki RAF, tzw. bandy Baader-Meinhof. Działalność terrorystyczna RAF nie ustała po zjednoczeniu Niemiec.
Ostatecznie dziesięć lat temu Frakcja Czerwonej Armii się rozwiązała. Nie było już NRD, która wspomagała terrorystów ideologicznie i finansowo, upadł komunizm na wschodzie Europy, realny socjalizm odsłonił swoją prawdziwą twarz, a pomoc świadczona RAF przez terrorystów palestyńskich nie wystarczała. Z Syrii, Libanu i innych krajów arabskich zaczęli powracać do ojczyzny skruszeni i pozbawieni przywództwa niemieccy terroryści. W tym czasie otoczenie RAF rozpoczęło nową ofensywę, tym razem pokojową - długi marsz przez instytucje. Powstała w latach 70. partia Zielonych weszła na polityczne salony Republiki Federalnej Niemiec. Wniosła do życia publicznego pacyfizm i antyamerykanizm oraz idee ekologiczne, z których wiele miało wyłącznie polityczne podłoże.
Autoportret terrorystów
Co zatem ma pokazać wystawa "Mit RAF", skoro ma to być autoportret terrorystów, a autoportret nie może być obiektywny? Zachodzi obawa, że autorzy wystawy będą próbowali wzbudzić fascynację rewolucyjnym duchem RAF wśród młodzieży. Że symbol RAF - kałasznikow wpisany w gwiazdę - stanie się ikoną kolejnego pokolenia.
Nie wiadomo, czy w przyszłym roku dojdzie do realizacji projektu. Zbyt wielu jest przeciwników i zbyt wiele wątpliwości. Jedno jest pewne, Berlin jest dziś szczególnie przychylny ekstremistycznym przedsięwzięciom. Tym miastem rządzi osobliwa koalicja złożona z socjaldemokratów, Zielonych i postkomunistów z PDS. Atmosfera jest dobra zarówno dla Centrum przeciw Wypędzeniom, wystawie pokazującej RAF w nowym świetle i ekspozycji malarstwa NRD-owskiego, które zyskało miano odrębnej sztuki. Źle, niepokojąco źle dzieje się w Republice Berlińskiej.
Więcej możesz przeczytać w 34/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.