Czy pamiętacie państwo, jak Lech Wałęsa rozwiązał Sejm? Badania opinii publicznej wykazały wtedy, że społeczeństwo nie zauważyło tego, ponieważ liczba pozytywnych ocen pracy parlamentu wyraźnie wzrosła. Mimo że nie działał, a może właśnie dlatego. A przecież działo się to w czasach, kiedy zachował się jeszcze w narodzie jakiś cień szacunku dla organów przedstawicielskich. Dziś tego cienia już nie ma, a walka o jego odzyskanie jest prawdziwą walką z cieniem.
Nawet poseł Jan Maria Rokita, którego szanuję i cenię, a który jeszcze niedawno oburzał się na tekst mojej piosenki "Ktoś wziął w łapę lewą kasę", stanowiący diagnozę przyczyn stanu państwa, dziś publicznie przyznaje, że normą są Starachowice. Tenże poseł po wygranych przez prawicę wyborach w 1997 r. wygłosił w Sejmie pamiętne przemówienie o tym, że gdy mówimy o rządzeniu zgodnie z normami moralnymi, to my w to naprawdę wierzymy. Okazało się, że wtedy wierzyło dwóch. Dziś żaden z nas dwóch już nie wierzy, społeczeństwo zaś nie wierzy już od dawna, bo w końcu wybiera rządzących spośród siebie, a jakąś samoświadomość jednak ma.
O posłach i politykach już zaczynają się pojawiać kawały, które przedtem opowiadano o blondynkach, a jeszcze wcześniej o milicjantach. Na przykład takie: "Ktoś w przedziale kolejowym mówi: 'A teraz opowiem państwu dowcip o posłach'. Na to ktoś inny: 'Uprzedzam, że ja jestem posłem'. 'Nie szkodzi, panu opowiem dwa razy'".
Cóż innego niż wyśmianie choroby pozostaje ludziom, skoro mój niedawny pomysł, żeby przenieść urzędy centralne i parlament en bloc do pierdla, gdzie i tak ich miejsce, jest wprawdzie realizowany, ale w żółwim tempie (jeden poseł na miesiąc)? Poważni konstytucjonaliści dopiero się zastanawiają, jakie uprawnienia polityczne ma poseł odsiadujący.
Wyśmianie jest oczywiście dobrą metodą odreagowania, ale nie rozwiązuje problemu i normalni ludzie, z którymi rozmawiam, coraz częściej wołają o Piłsudskiego, który wziąłby towarzystwo za twarz. Tyle że - po pierwsze - skąd go wziąć, po drugie - towarzystwo twarz już dawno straciło, a jakby je wziąć za mordę, to dopiero byłby krzyk oburzenia.
Nawet poseł Jan Maria Rokita, którego szanuję i cenię, a który jeszcze niedawno oburzał się na tekst mojej piosenki "Ktoś wziął w łapę lewą kasę", stanowiący diagnozę przyczyn stanu państwa, dziś publicznie przyznaje, że normą są Starachowice. Tenże poseł po wygranych przez prawicę wyborach w 1997 r. wygłosił w Sejmie pamiętne przemówienie o tym, że gdy mówimy o rządzeniu zgodnie z normami moralnymi, to my w to naprawdę wierzymy. Okazało się, że wtedy wierzyło dwóch. Dziś żaden z nas dwóch już nie wierzy, społeczeństwo zaś nie wierzy już od dawna, bo w końcu wybiera rządzących spośród siebie, a jakąś samoświadomość jednak ma.
O posłach i politykach już zaczynają się pojawiać kawały, które przedtem opowiadano o blondynkach, a jeszcze wcześniej o milicjantach. Na przykład takie: "Ktoś w przedziale kolejowym mówi: 'A teraz opowiem państwu dowcip o posłach'. Na to ktoś inny: 'Uprzedzam, że ja jestem posłem'. 'Nie szkodzi, panu opowiem dwa razy'".
Cóż innego niż wyśmianie choroby pozostaje ludziom, skoro mój niedawny pomysł, żeby przenieść urzędy centralne i parlament en bloc do pierdla, gdzie i tak ich miejsce, jest wprawdzie realizowany, ale w żółwim tempie (jeden poseł na miesiąc)? Poważni konstytucjonaliści dopiero się zastanawiają, jakie uprawnienia polityczne ma poseł odsiadujący.
Wyśmianie jest oczywiście dobrą metodą odreagowania, ale nie rozwiązuje problemu i normalni ludzie, z którymi rozmawiam, coraz częściej wołają o Piłsudskiego, który wziąłby towarzystwo za twarz. Tyle że - po pierwsze - skąd go wziąć, po drugie - towarzystwo twarz już dawno straciło, a jakby je wziąć za mordę, to dopiero byłby krzyk oburzenia.
Więcej możesz przeczytać w 34/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.