Panowie, lepiej wziąć złoża ropy w Puszczy Noteckiej i chromolić wszystkich!
Premier spytał mnie, czy nie chciałbym zostać posłem lub senatorem, bo niebawem będzie sporo wakatów. Uznałem, że to propozycja poniżająca, gdyż dawno już wyrosłem z wieku czeladnika. Przed chłopcami wręcz ją ukryłem, żeby czasem nie pomyśleli, że moje akcje aż tak spadły. Niezrażony don Premiero zaproponował mi, żebym został baronem. Odmówiłem bez chwili namysłu. Może nie było to zbyt grzeczne z mojej strony, ale przecież teraz baronów biorą z łapanki ulicznej. A następnie przekazują ich łapance prokuratorskiej.
Moi chłopcy, gdy im o tym powiedziałem, bardzo się oburzyli. - A to złośliwy pedryl! - rzucił Rozgarnięty Inaczej, ale nadzwyczaj lubiący dzieci, dlatego postawiony na odcinku oświaty. - Don Pedro, a nie pedryl, nie przekręcaj, gamoniu! - poprawił go Bystrzacha, odpowiadający u nas za finanse, a gdzie indziej za nadzór właścicielski nad spółkami skarbu państwa. Tylko Głowacz, nasz szef sztabu (służbowo prezes zespołu doradców urzędów centralnych) milczał tajemniczo. Gdy wreszcie przemówił, przedstawił następującą interpretację wydarzeń. Don Pedro czuje, że łódź tonie. Wyrzuca więc za burtę obciążający balast i szuka frajerów, którzy podejmą się łatania dziur, a później będą pod celą tworzyć biuro poselskie koledze o królewskim nazwisku. Chłopcy w całej rozciągłości poparli moją odmowną decyzję.
Premier jednak nie ustępował i zaoferował mi stanowisko ministra. W tym wypadku chłopcy mieli już zdania podzielone. Funkcja ryzykowna, to prawda, można posiedzieć nie tylko w gabinecie, ale ma swoje walory. Otwarty dostęp do ciekawych informacji. Nie ukrywam też, że perspektywa ministrowania łechtała moją próżność: don Ministro, ładnie brzmi! Ale na ziemię sprowadził nas Głowacz. - Wszyscy patrzą ci na ręce - mówił mądrze - zawistni przy pomocy cichociemnych wystawiają na strzał, dziennikarze tropią, nawet nie wiesz, z której strony dostaniesz w łeb! A przecież i teraz informacji nam nie brakuje. Poparł go Cichy, który odpowiada za bezpieczeństwo nasze i całego kraju. Jego słowa zawsze mają swoją wagę, więc nie było już więcej dyskusji na temat ministrowania.
Don Premiero jednak wyraźnie się na mnie zawziął i zaoferował funkcję kadrowego całej naszej organizacji. To już było naprawdę coś. Weryfikowałbym wszystkich członków. Baronowie i ministrowie pchaliby się do mnie na wyprzódki, że o planktonie parlamentarnym nie wspomnę. I przyjąłbym tę ofertę jak amen w pacierzu, gdyby nie uwaga Rozgarniętego Inaczej wypowiedziana z głupia frant: - Panowie, a nie lepiej wziąć złoża ropy w Puszczy Noteckiej i chromolić wszystkich?!
Eureka! Zostanę szejkiem. Oczywiście, szejkiem lewicowo-demokratycznym. Skrót ten sam, więc nawet wizytówek nie trzeba zmieniać. Chłopcy już przymierzają burnusy.
Moi chłopcy, gdy im o tym powiedziałem, bardzo się oburzyli. - A to złośliwy pedryl! - rzucił Rozgarnięty Inaczej, ale nadzwyczaj lubiący dzieci, dlatego postawiony na odcinku oświaty. - Don Pedro, a nie pedryl, nie przekręcaj, gamoniu! - poprawił go Bystrzacha, odpowiadający u nas za finanse, a gdzie indziej za nadzór właścicielski nad spółkami skarbu państwa. Tylko Głowacz, nasz szef sztabu (służbowo prezes zespołu doradców urzędów centralnych) milczał tajemniczo. Gdy wreszcie przemówił, przedstawił następującą interpretację wydarzeń. Don Pedro czuje, że łódź tonie. Wyrzuca więc za burtę obciążający balast i szuka frajerów, którzy podejmą się łatania dziur, a później będą pod celą tworzyć biuro poselskie koledze o królewskim nazwisku. Chłopcy w całej rozciągłości poparli moją odmowną decyzję.
Premier jednak nie ustępował i zaoferował mi stanowisko ministra. W tym wypadku chłopcy mieli już zdania podzielone. Funkcja ryzykowna, to prawda, można posiedzieć nie tylko w gabinecie, ale ma swoje walory. Otwarty dostęp do ciekawych informacji. Nie ukrywam też, że perspektywa ministrowania łechtała moją próżność: don Ministro, ładnie brzmi! Ale na ziemię sprowadził nas Głowacz. - Wszyscy patrzą ci na ręce - mówił mądrze - zawistni przy pomocy cichociemnych wystawiają na strzał, dziennikarze tropią, nawet nie wiesz, z której strony dostaniesz w łeb! A przecież i teraz informacji nam nie brakuje. Poparł go Cichy, który odpowiada za bezpieczeństwo nasze i całego kraju. Jego słowa zawsze mają swoją wagę, więc nie było już więcej dyskusji na temat ministrowania.
Don Premiero jednak wyraźnie się na mnie zawziął i zaoferował funkcję kadrowego całej naszej organizacji. To już było naprawdę coś. Weryfikowałbym wszystkich członków. Baronowie i ministrowie pchaliby się do mnie na wyprzódki, że o planktonie parlamentarnym nie wspomnę. I przyjąłbym tę ofertę jak amen w pacierzu, gdyby nie uwaga Rozgarniętego Inaczej wypowiedziana z głupia frant: - Panowie, a nie lepiej wziąć złoża ropy w Puszczy Noteckiej i chromolić wszystkich?!
Eureka! Zostanę szejkiem. Oczywiście, szejkiem lewicowo-demokratycznym. Skrót ten sam, więc nawet wizytówek nie trzeba zmieniać. Chłopcy już przymierzają burnusy.
Więcej możesz przeczytać w 34/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.