Nie chodzi nam już o odpoczynek, lecz o ucieczkę ze świata, w którym nie potrafimy dłużej żyć
Sierpniowe popołudnie, modny warszawski lokal Szparka, przy stoliku w głębi nie klimatyzowanej sali siedzi młoda para.
Ona: I wiesz, tam jest szeroka plaża, no i taki piękny piaseczek� On: Co ty mi, kurna, z tym piaseczkiem. Ja pieprzę piaseczek! Chcę pojechać gdzieś, gdzie nie ma ludzi, rozumiesz? Nikogo nie widzieć, nikogo nie spotykać! Czy ty mnie rozumiesz, Agnieszka?
Nie wiem, czy Agnieszka go zrozumiała, bo zająłem się własną rozmową na tematy jak najbardziej zawodowe, ale szept o "piaseczku" dobiegał mnie jeszcze kilkakrotnie, za każdym razem wywołując wściekłe parsknięcia nerwowo poluzowującego krawat mężczyzny. On z całą pewnością chciał jak najszybciej wyjechać, ale głównie po to, żeby zniknąć ludziom z oczu, ogrodzić się w swej prywatności, wyemigrować psychicznie. Ona marzyła pewnie, żeby ją smarował masłem kakaowym...
Piaseczek, morze, smażona flądra i sznur bursztynów to stereotyp tak głęboko wrośnięty w polskie wyobrażenie o udanym urlopie, że większości z nas wydaje się oczywistością. Ucieczka przed ludźmi to coś nowego. Właśnie ucieczka, a nie wyjazd! Emigracja wewnętrzna dla zmylenia przeciwnika nazywana urlopem! Przeciwnikiem jest w tym wypadku cały świat: koledzy z pracy, narzucający się krewni, pajęczyna codziennych obowiązków i reguły życia, na które co prawda zgodziliśmy się, ale z najwyższym trudem przychodzi nam je stosować.
Podstawowym celem urlopu emigracji jest zniknięcie z oczu tym, z którymi musimy się spotykać na co dzień, zapadnięcie się pod ziemię. W tym kontekście reklamy sieci komórkowych zawiadamiające nas, że dzięki nowym taryfom latem będziemy mogli odbierać telefony wszędzie i jeszcze taniej, wyglądają na czystą kpinę: przecież właśnie o to chodzi, żeby nie było zasięgu! Myślę, że tę oczywistość zrozumiała nawet szepcząca o piaseczku Agnieszka ze Szparki.
W pragnieniu zapadnięcia się pod ziemię nie jesteśmy wcale osamotnieni. Jeszcze bardziej pragną tego - i realizują owo marzenie z wyszukaną konsekwencją - Włosi. Socjologowie odkryli, że prawie jedna czwarta z nich udaje, że wyjeżdża na urlop. Po prostu biorą wolne w pracy, zawiadamiają rodzinę i znajomych o datach swojego wyjazdu i powrotu, kupują kąpielówki, kapelusze od słońca, pakują się i� zostają w domu. Przez dwa tygodnie z niego nie wychodzą, nie niepokojeni telefonami, bo przecież wszyscy myślą, że ich nie ma. Samochód ukryty jest w garażu, zasłony w oknach od ulicy starannie zaciągnięte i tylko włączony telewizor mógłby zdradzić podstęp.
Zjawisko udawania wyjazdu na urlop stało się ostatnio tak masowe zapewne także z powodu kłopotów gospodarczych, bo z całą pewnością takie wakacje kosztują znacznie taniej, ale nie można go sprowadzać tylko do kwestii ekonomicznych. Istotne jest, że dla coraz większej liczby ludzi ważniejsze są: święty spokój niż popisowa opalenizna, cisza niż zabawa w nocnym klubie, samotność niż piaseczek na zatłoczonej plaży.
Tu już nie chodzi o odpoczynek (którego naturalnym elementem jest zabawa), lecz o ucieczkę ze świata, w którym nie potrafimy dłużej żyć. Za czasów późnej komuny spod znaku stanu wojennego wśród inteligentów była moda na "emigrację wewnętrzną" - co prawda zostawali oni w Polsce, żyli jak zwykli obywatele, ale duchem byli w innym, nie istniejącym kraju, o którym marzyli. Teraz żyjemy właśnie w tym drugim kraju, o którym marzyli ówcześni "emigranci wewnętrzni", i znowu przed nim uciekamy. Bierzemy udział w wyścigu szczurów zaszantażowani wizją braku pracy, gdybyśmy wyłamali się z szyku, ale coraz częściej emigrujemy psychicznie w rejony, gdzie nie ma ani mobbingu (w pracy), ani korupcji (w polityce i w ogóle wszędzie), ani dzwoniących do domu współczesnych komiwojażerów oferujących trzeci, czwarty i piąty filar naszego ubezpieczenia.
Rzecz w tym, że ciągle nie czujemy się bezpiecznie. I dlatego chcemy się stąd wyrwać. Nie wiem, czy przepis na urlop po włosku (czyli - zostajemy w domu) przyjmie się kiedyś w Polsce. Nie wiem, czy Agnieszka z warszawskiej Szparki postawi na swoim i pojedzie jeszcze tego lata z rozjuszonym narzeczonym na jakąś piaszczystą plażę. Nie wiem też, czy ci, którzy powrócą z urlopów, zobaczą świat w lepszym świetle. Ale wiem jedno: smażona flądra, bursztyny i kosze na plaży straciły pozycję symbolu udanych wakacji. Rośnie zapotrzebowanie na nowy: dla szczurów, które chcą uciec z wyścigu...
[email protected]
Ona: I wiesz, tam jest szeroka plaża, no i taki piękny piaseczek� On: Co ty mi, kurna, z tym piaseczkiem. Ja pieprzę piaseczek! Chcę pojechać gdzieś, gdzie nie ma ludzi, rozumiesz? Nikogo nie widzieć, nikogo nie spotykać! Czy ty mnie rozumiesz, Agnieszka?
Nie wiem, czy Agnieszka go zrozumiała, bo zająłem się własną rozmową na tematy jak najbardziej zawodowe, ale szept o "piaseczku" dobiegał mnie jeszcze kilkakrotnie, za każdym razem wywołując wściekłe parsknięcia nerwowo poluzowującego krawat mężczyzny. On z całą pewnością chciał jak najszybciej wyjechać, ale głównie po to, żeby zniknąć ludziom z oczu, ogrodzić się w swej prywatności, wyemigrować psychicznie. Ona marzyła pewnie, żeby ją smarował masłem kakaowym...
Piaseczek, morze, smażona flądra i sznur bursztynów to stereotyp tak głęboko wrośnięty w polskie wyobrażenie o udanym urlopie, że większości z nas wydaje się oczywistością. Ucieczka przed ludźmi to coś nowego. Właśnie ucieczka, a nie wyjazd! Emigracja wewnętrzna dla zmylenia przeciwnika nazywana urlopem! Przeciwnikiem jest w tym wypadku cały świat: koledzy z pracy, narzucający się krewni, pajęczyna codziennych obowiązków i reguły życia, na które co prawda zgodziliśmy się, ale z najwyższym trudem przychodzi nam je stosować.
Podstawowym celem urlopu emigracji jest zniknięcie z oczu tym, z którymi musimy się spotykać na co dzień, zapadnięcie się pod ziemię. W tym kontekście reklamy sieci komórkowych zawiadamiające nas, że dzięki nowym taryfom latem będziemy mogli odbierać telefony wszędzie i jeszcze taniej, wyglądają na czystą kpinę: przecież właśnie o to chodzi, żeby nie było zasięgu! Myślę, że tę oczywistość zrozumiała nawet szepcząca o piaseczku Agnieszka ze Szparki.
W pragnieniu zapadnięcia się pod ziemię nie jesteśmy wcale osamotnieni. Jeszcze bardziej pragną tego - i realizują owo marzenie z wyszukaną konsekwencją - Włosi. Socjologowie odkryli, że prawie jedna czwarta z nich udaje, że wyjeżdża na urlop. Po prostu biorą wolne w pracy, zawiadamiają rodzinę i znajomych o datach swojego wyjazdu i powrotu, kupują kąpielówki, kapelusze od słońca, pakują się i� zostają w domu. Przez dwa tygodnie z niego nie wychodzą, nie niepokojeni telefonami, bo przecież wszyscy myślą, że ich nie ma. Samochód ukryty jest w garażu, zasłony w oknach od ulicy starannie zaciągnięte i tylko włączony telewizor mógłby zdradzić podstęp.
Zjawisko udawania wyjazdu na urlop stało się ostatnio tak masowe zapewne także z powodu kłopotów gospodarczych, bo z całą pewnością takie wakacje kosztują znacznie taniej, ale nie można go sprowadzać tylko do kwestii ekonomicznych. Istotne jest, że dla coraz większej liczby ludzi ważniejsze są: święty spokój niż popisowa opalenizna, cisza niż zabawa w nocnym klubie, samotność niż piaseczek na zatłoczonej plaży.
Tu już nie chodzi o odpoczynek (którego naturalnym elementem jest zabawa), lecz o ucieczkę ze świata, w którym nie potrafimy dłużej żyć. Za czasów późnej komuny spod znaku stanu wojennego wśród inteligentów była moda na "emigrację wewnętrzną" - co prawda zostawali oni w Polsce, żyli jak zwykli obywatele, ale duchem byli w innym, nie istniejącym kraju, o którym marzyli. Teraz żyjemy właśnie w tym drugim kraju, o którym marzyli ówcześni "emigranci wewnętrzni", i znowu przed nim uciekamy. Bierzemy udział w wyścigu szczurów zaszantażowani wizją braku pracy, gdybyśmy wyłamali się z szyku, ale coraz częściej emigrujemy psychicznie w rejony, gdzie nie ma ani mobbingu (w pracy), ani korupcji (w polityce i w ogóle wszędzie), ani dzwoniących do domu współczesnych komiwojażerów oferujących trzeci, czwarty i piąty filar naszego ubezpieczenia.
Rzecz w tym, że ciągle nie czujemy się bezpiecznie. I dlatego chcemy się stąd wyrwać. Nie wiem, czy przepis na urlop po włosku (czyli - zostajemy w domu) przyjmie się kiedyś w Polsce. Nie wiem, czy Agnieszka z warszawskiej Szparki postawi na swoim i pojedzie jeszcze tego lata z rozjuszonym narzeczonym na jakąś piaszczystą plażę. Nie wiem też, czy ci, którzy powrócą z urlopów, zobaczą świat w lepszym świetle. Ale wiem jedno: smażona flądra, bursztyny i kosze na plaży straciły pozycję symbolu udanych wakacji. Rośnie zapotrzebowanie na nowy: dla szczurów, które chcą uciec z wyścigu...
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 34/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.