Władza, która traci autorytet, traci również otoczkę humoru
Sejm korzysta z wakacji i posłowie rzadziej są przedmiotem kpin czy satyrycznych uwag. Dobra to okazja do chwili zastanowienia nad rolą śmiechu w historii naszego parlamentaryzmu. Zwykło się uważać, że naśmiewanie się z Sejmu jest odwrotnie proporcjonalne do ustrojowego znaczenia tego organu władzy. Im mniej Sejm znaczy, tym więcej się ludzie z niego naśmiewają.
Rzut oka na dzieje parlamentaryzmu II Rzeczypospolitej przekonuje, że nie jest to prawdziwe stwierdzenie. Uprawniona jest wręcz odwrotna teza: im większa rola Sejmu, tym częściej i głośniej ludzie się z niego naśmiewają. Kiedy analizuje się żarty poświęcone posłom II Rzeczypospolitej, widać wyraźnie, że najwięcej złośliwych tekstów czy karykatur pojawiało się przed zamachem majowym, czyli w okresie największej siły parlamentarzystów.
Sporo z tych dowcipów do dzisiaj brzmi aktualnie, jak chociażby charakterystyki sporządzone w 1924 r. przez "Muchę". Według tego satyrycznego tygodnika, kluby poselskie można oznakować następującymi roślinami: rzodkiewką (z wierzchu czerwona, a w środku biała) albo kapustą (zielona z głąbem w środku), albo ostem (kłuje, kiedy bierze się go w rękę, a byle osioł go zje). Nie oszczędzała "Mucha" też ministrów, pisząc, że ich wypowiedzi są jak słodkie galaretki - trochę zapachu, żelatyny, a najwięcej wody.
Na posłach będących u szczytu władzy używano sobie do woli, lecz po 1926 r., kiedy systematycznie tracili na znaczeniu, śmiano się z nich coraz rzadziej. Zaraz po zamachu jeszcze smagano ich biczem satyry, jak chociażby w dowcipie z "Cyrulika Warszawskiego", w którym tłumaczono, dlaczego gmach sejmowy nie ucierpiał w walkach: "Kiedy pan Marszałek Rataj wyraził się z wdzięcznością o tym, że Sejm nie był przez wojska Marszałka Piłsudskiego ostrzeliwany, odpowiedziano mu: Myśmy Sejm uważali za szpital psychiatryczny". Z czasem bez żadnych zahamowań szydzili sobie z Sejmu tylko propagandziści pozostający w służbie sanacji. Rzecz znamienna, pojawiało się coraz więcej dowcipów grubiańskich, które żerowały na nie najlepszym smaku.
Władza, która traci autorytet, traci również otoczkę humoru. Ludzie przestają się z niej śmiać, bo na własnej skórze odczuwają rezultaty kolejnych bezsensów, a to szybciej przyprawia o łzy niż o radosny rechot. Kiedy dzisiaj śmiejmy się z Sejmu, stanowi to dowód jego ustrojowego znaczenia, ale też chcielibyśmy, aby posłowie jak najrzadziej rywalizowali z błaznami.
Rzut oka na dzieje parlamentaryzmu II Rzeczypospolitej przekonuje, że nie jest to prawdziwe stwierdzenie. Uprawniona jest wręcz odwrotna teza: im większa rola Sejmu, tym częściej i głośniej ludzie się z niego naśmiewają. Kiedy analizuje się żarty poświęcone posłom II Rzeczypospolitej, widać wyraźnie, że najwięcej złośliwych tekstów czy karykatur pojawiało się przed zamachem majowym, czyli w okresie największej siły parlamentarzystów.
Sporo z tych dowcipów do dzisiaj brzmi aktualnie, jak chociażby charakterystyki sporządzone w 1924 r. przez "Muchę". Według tego satyrycznego tygodnika, kluby poselskie można oznakować następującymi roślinami: rzodkiewką (z wierzchu czerwona, a w środku biała) albo kapustą (zielona z głąbem w środku), albo ostem (kłuje, kiedy bierze się go w rękę, a byle osioł go zje). Nie oszczędzała "Mucha" też ministrów, pisząc, że ich wypowiedzi są jak słodkie galaretki - trochę zapachu, żelatyny, a najwięcej wody.
Na posłach będących u szczytu władzy używano sobie do woli, lecz po 1926 r., kiedy systematycznie tracili na znaczeniu, śmiano się z nich coraz rzadziej. Zaraz po zamachu jeszcze smagano ich biczem satyry, jak chociażby w dowcipie z "Cyrulika Warszawskiego", w którym tłumaczono, dlaczego gmach sejmowy nie ucierpiał w walkach: "Kiedy pan Marszałek Rataj wyraził się z wdzięcznością o tym, że Sejm nie był przez wojska Marszałka Piłsudskiego ostrzeliwany, odpowiedziano mu: Myśmy Sejm uważali za szpital psychiatryczny". Z czasem bez żadnych zahamowań szydzili sobie z Sejmu tylko propagandziści pozostający w służbie sanacji. Rzecz znamienna, pojawiało się coraz więcej dowcipów grubiańskich, które żerowały na nie najlepszym smaku.
Władza, która traci autorytet, traci również otoczkę humoru. Ludzie przestają się z niej śmiać, bo na własnej skórze odczuwają rezultaty kolejnych bezsensów, a to szybciej przyprawia o łzy niż o radosny rechot. Kiedy dzisiaj śmiejmy się z Sejmu, stanowi to dowód jego ustrojowego znaczenia, ale też chcielibyśmy, aby posłowie jak najrzadziej rywalizowali z błaznami.
Więcej możesz przeczytać w 34/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.