Kim chcą być Niemcy?
Greuel-Steinbach-propaganda ma pewną zasługę: wywołała pytanie o to, kim chcą być Niemcy. Ta propaganda nie jest dziś jedyną niemiecką mistyfikacją. Mamy w Niemczech wielu przyjaciół, w tym wielu niezapomnianych - jak Karl Dedecius, który dla zbliżenia kultur polskiej i niemieckiej zrobił więcej niż ktokolwiek inny. Otaczamy uznaniem wielkich polityków Niemiec, którzy razem z innymi mądrymi rodakami, podnosząc swój naród z moralnej katastrofy hitleryzmu, budowali nowe Niemcy, pokojowe i przyjazne sąsiadom. To bowiem rokuje inną przyszłość. Sami staraliśmy się uwolnić od pamięci koszmaru. Nie w imię wybaczenia. Dla zdrowia psychicznego. I dla przyszłości. Ale w zbożnym zapale pojednania staraliśmy się o niepamięć tak skutecznie, że młoda polska kretynka sprzedaje dziś w Holandii "koszulki z Auschwitz", a młode pokolenie Polaków nie zna historii tak nieodległej. Niepamięć niemiecką eksploatuje owa Greuel-Steinbach-propaganda: krzywda niemiecka w drugiej wojnie światowej ma zrównoważyć bezmiar zbrodni, zawinionych nie przez abstrakcyjnych "nazi", lecz przez ówczesny naród niemiecki.
Czy pośród niemieckiego narodu nie spotykaliśmy przyzwoitych Niemców? Zdarzali się. Każdy z nas próbuje sobie takich przypomnieć. Ale kobiety z dziećmi pędzili przed czołgami na barykady powstańcze w 1944 r. w Warszawie zwykli żołnierze Wehrmachtu. I oni wystrzelali setki bezbronnych rannych w powstańczych szpitalach Warszawy. Zbrodnia była regułą, nie wyjątkiem.
Sąsiedzi Steinbachów
Powtarzam: Erika Steinbach nie wstydzi się swego miejsca urodzenia. Jej ojciec, oficer hitlerowskiej armii okupacyjnej, spłodził ją w Polsce na przedmieściach Gdyni. Niedaleko, w Piaśnicy, rozstrzeliwano wtedy sukcesywnie dwa tysiące Kaszubów. Po drugiej stronie Gdańska, w Stutthofie, był obóz koncentracyjny - ot, mały ułamek wielkiego przemysłu zagłady, pierwotnie Zivilgefangenenlager, obóz "jeńców cywilnych", Polaków gdańskich, a od 1942 r. Konzentrationslager. Wykończył 85 tys. ofiar 24 narodowości. Komorę gazową zainstalowano dopiero w 1944 r., przedtem oprawcy, znajomi pana Steinbacha, sami ciężko pracowali, strzelając do więźniów, wstrzykując im fenol w serca lub też wpychając w uszczelnione wagony towarowe, by wrzucić cyklon B. Zwłoki mniej wycieńczonych zabitych szły do Gdańska, do Instytutu Anatomii Patologicznej, gdzie prof. Rudolf Spanner wytapiał z nich tłuszcz i produkował mydło. Może myto nim i małą Erikę (moi przyjaciele zachowali znalezione egzemplarze tego mydła). I może rodzina Eriki wie, gdzie zatopiono w Bałtyku w styczniu 1945 r. barki z kilkoma tysiącami więźniów? Około 20 tys. innych żywych szczątków ludzkich pognano na zachód kilkoma szlakami. Przeżyła połowa; nie ma książki ani filmu o tych zatopionych i wypędzonych.
Ewidencja śmierci
Greuel-Steinbach-propaganda wymusi na Polakach pełny rachunek. Z obliczeniem wysokości strat. Może i dobrze. Uzupełni to historię, dziś w Niemczech, mówiąc delikatnie, zniekształcaną nie tylko przez tę propagandę. Rozbiory Polski dotknęły państwo bogate, z dopływającymi nadal statkami pieniędzy za eksportowane zboże i płody leśne. To bogactwo odebrało wcześniej polskiej szlachcie państwowy instynkt samozachowawczy, to prawda, ale impuls rozbiorom dała chciwość. Fryderykowi Wielkiemu śpiewano piosenkę z takimi słowami (cytuję za Jerzym Topolskim): "...w naszej ojczyźnie/ dużo ludzi, a mało dóbr./ A tam, gdzie można by zbierać plony,/ przychodzą jelenie i dziki./ Miód jest jak cukier słodki,/ nie można go jednak znaleźć./ Dlatego powstań/ i skacz przez kamienie i pola/ do polskiej krainy Kanaan,/ gdzie spotka się miodu dosyć".
Wielkopolska w latach 80. XVIII wieku eksportowała swe sukna aż do Chin. Gdańsk ze swymi Niemcami pozostał wierny Polsce i bronił się przed Prusami jak mógł. Polscy Niemcy na ochotnika szli potem z Polakami w wojnach napoleońskich bić Prusaków. I to Prusy udusiły kurę znoszącą złote jaja. Nie ma jak wyrazić w pieniądzu skutków narastającego potem przez ponad sto lat ucisku germanizacyjnego, prześladowań wszystkiego, co polskie. Ani likwidacji szkolnictwa polskiego. Ani katowania dzieci, które nie chciały uczyć się religii po niemiecku. Ani sądów nad nastolatkami, których za potajemną naukę historii Polski odbierano rodzicom i odsyłano do pruskich sierocińców. Da się obliczyć skutki małpio złośliwych szykan gospodarczych. I da się liczbami uchwycić emigrację chłopską, która wychodziła z Pomorza i Wielkopolski do Westfalii i Nadrenii, do Francji i Ameryki - kilkaset tysięcy ludzi.
W 1914 r. paręset tysięcy Polaków wcielono do armii niemieckiej; podczas pierwszej wojny światowej zginęło około 4 mln ludzi z terenu przyszłej Rzeczypospolitej, głównie Polaków. Gdyby nie to, Polaków byłoby w 1939 r. jakieś osiem milionów więcej. W 1918 r. jedna piąta kraju wyglądała jak zrównane z ziemią tereny walk nad Marną. Z zajętego tzw. Królestwa Polskiego Niemcy wywieźli wszystko, czego nie zdążyły wywieźć uciekające władze carskie - od pasów transmisyjnych po silniki elektryczne i obrabiarki. Na przymusowe roboty wywieźli już wtedy kilkaset tysięcy ludzi!
To był jednak tylko przedsmak drugiej wojny światowej. Od jej pierwszych chwil niemal w każdym miasteczku zajmowanym na Pomorzu i w Wielkopolsce tzw. Mordkommando wyłapywało działaczy organizacji społecznych i przedstawicieli inteligencji, wieszało ich lub rozstrzeliwało - jak tych Kaszubów. Potem powtarzało się to samo w głębi Polski. W Palmirach pod Warszawą leży takich ofiar prawie dwa tysiące, rozstrzeliwanych od grudnia 1939 r. do 1941 r.: profesorów, pisarzy, artystów, a nawet mistrza olimpijskiego w biegu na 10 km. Później rozstrzeliwano masowo ludzi z łapanek w egzekucjach ulicznych. Do obozów koncentracyjnych zsyłano najpierw tysiącami Polaków, wspomnienia więźniów rysują porażający koszmar - warto je wznowić i przetłumaczyć na niemiecki. Po dwóch latach rozbudowano kacety w obozy zagłady, by gazować przemysłowo najpierw Żydów polskich i Polaków żydowskiego pochodzenia - trzy miliony, a potem Żydów z całej Europy - łącznie sześć milionów. Za pomoc udzieloną Żydom zabijano w Polsce na miejscu, do uratowania jednego Żyda trzeba było konspiracji kilku osób; tak uratowało się ponad sto tysięcy polskich Żydów.
Mordowano i dzieci. Mój rówieśnik, dziś profesor SGGW, nie znalazł się w tym transporcie dzieci z Zamojszczyzny, których zamarznięte trupki sypały się z wagonów chyłkiem odplombowanych przez kolejarzy polskich w Warszawie; trafił do obozu, gdzie kapo malców mających kłopoty z wypróżnieniem spychał przez otwór w latrynie na śmierć w kale; starsi chłopcy mogli przeżyć. Malcom żydowskim przy likwidacji getta rozbijano główki o mur.
Mąk zadawanych w katowniach gestapo nie sposób opowiadać. 440 polskich wsi Niemcy wymordowali i spalili jak Oradour. Wywozili na roboty do Niemiec miliony ludzi. Rabowali dobra kultury; jeśli w muzeum czegoś pożądanego nie znaleźli, potrafili kustoszy zabić na miejscu. Zniszczyli całe milionowe miasto, nie było zresztą w Polsce rodziny, która by nie straciła części lub całego dorobku życia - o czym nie wypadało mówić wobec dramatu śmierci milionów. Przykładowo: moja rodzina straciła poza mieszkaniem trzy tysiące starodruków, poloników, skupywanych latami przez ojca w Niemczech, spalonych miotaczami ognia wraz z mieszkaniem. Nikt z takich rodzin warszawskich nie wystąpił z powództwem przeciw generałom, którzy unicestwili w 1944 r. Warszawę. Wystarczyła nam likwidacja Prus, zarodka zbrodni.
To tylko skrót ewidencji śmierci, strat i zniszczeń. Bez wypędzeń, masowych i morderczych. Warto ewidencję taką sporządzić dla równowagi psychicznej Niemców z pokolenia dzieci morderców, którym się wszystko myli. Także - na marginesie - dla DPA, która potrafiła napisać o "polskich obozach koncentracyjnych".
Niemiecki wybór
Problemem dla mnie najważniejszym pozostaje wyobraźnia normalnych Niemców, a więc wybór tożsamości Niemiec. Wybór chyba wciąż niedokonany. Bo co rusz widać, że znowu coś złego dzieje się z tą wyobraźnią. Dobrze widziana jest niechęć do Ameryki, która po 1945 r. władowała w Niemcy kilkanaście miliardów dolarów (tych wymienialnych na złoto!). A co gorsza, Niemcy nie rozmawiają z sobą o sobie.
Niemcy nie były nigdy w swojej historii monopaństwem. Kiedy Karol Wielki ścinał setki Sasów odmawiających chrztu, nie budował żadnej wspólnej Europy. Frankowi nie wypadało ożenić się z Bawarką, tym bardziej z Saksonką. Późniejsze cesarstwo było związkiem państw pod władzą cesarza, zaś u progu nowożytności Prusacy byli obcy wszystkim innym Niemcom - nie lubiani, a czasem nienawidzeni. Dziś stolicę zjednoczonych Niemiec przeniesiono niemal odruchowo do Berlina, dawnej stolicy Prus. Nikt nie pamiętał, że w 1871 r. nawet na dworze Hohenzollernów rozważano, czy stolicy zjednoczonych po prusku Niemiec nie ulokować w Hamburgu, który byłby niemieckim Londynem i odgrywałby jego rolę w dalszym rozwoju kraju.
Postępuje mitologizacja Prus. Teraz to w XVIII wieku niewinne Prusy budowały kulturę niemiecką! Nie dziwi więc, że "Niemiecką myśl polityczną wieku Oświecenia" przedstawiła rzetelnie Anna Wolff-Powęska, a nie żaden Niemiec. Notabene literatura tej myśli pochodzi głównie z Hamburga i Getyngi. Za to współczesny "klasyk historiografii" Thomas Nipperdey broni Prus. W "Rozważaniach o niemieckiej historii" pisze o romantycznym nacjonalizmie. Getyngę w ogóle pominął. I jakby nie wiedział, że to w Hamburgu Lessing tworzył teatr niemiecki i że to z jego ust padły tam słowa: "My, Niemcy, jeszcze narodem nie jesteśmy". A wbrew Nipperdeyowi "szacunek dla wojska" nie był niemiecki. Był pruski. Do powstań Wiosny Ludów Niemcy sprowadzali polskich oficerów. Jak widać, romantyczne "Niemcy, Niemcy ponad wszystko" znowu zamienia się cichcem w "Prusy ponad wszystko".
Bismarck zapowiedział w 1862 r., że będzie jednoczył Niemcy krwią i żelazem. Tegoż roku pobił małą Danię. W 1866 r. Prusy rozgromiły Austrię i - co się dziś przemilcza - resztę Niemiec, Bawarię, Wirtembergię, Badenię, Hanower, Saksonię, Hesję i inne, pomniejsze oporne państewka Niemiec. W 1870 r. Prusy zaatakowały Francję. Hamburg był przeciw tej wojnie. Potem ze swym największym już armatorem Europy, firmą Hapag, miasto było przeciw pierwszej wojnie światowej, którą wszczęły sprusaczone Niemcy. Bo każda wojna niszczy statki i handel morski. Hermann Ballin, szef Hapagu, przyjaźniący się z cesarzem Wilhelmem, chciał przyjaźni z Anglią i zniesienia barier celnych.
Prusy uczyły Niemców agresji, pychy i pogardy. Von Treitschke, Prusak z wyboru, uczył tego Niemców swoją historią Niemiec - pruską. Tak przygotowywano grunt hitleryzmowi. Hitleryzm nie podbił Niemiec, to Niemcy zrodziły hitleryzm. Niemcy, tak pokrzywdzeni w Wersalu, sami oddali władzę Hitlerowi i przygniatająca ich większość entuzjastycznie go popierała. Z wielkim filozofem Heideggerem włącznie. I nikt nie opowiedział do dziś, jak wychowano Niemców do agresji. Ani jak Jürgena Stroopa, kata getta, nauczono pogardy dla Żydów, akurat "plutokratów" Niemiec, a nie biednych chałaciarzy.
Niechciana historia niemieckiej demokracji
Po drugiej wojnie światowej to nie my, Polacy, przesunęliśmy granice. Zrobili to alianci, żeby raz na zawsze zlikwidować Prusy, zarodek agresji i zbrodni. I nadal pozostaje pytanie - kim chcą być Niemcy, na czym oprą swą tożsamość. W konsekwencji - jaka będzie z nimi Europa. Odnoszę wrażenie, że Niemców nie interesuje przeszłość ich własnych demokracji. Nie potrzebują tej legendy. Ich dumą jest potęga cesarstwa, potem - Prus. Z całą ich pychą, która dziwnie powraca. Nie odwołują się do tradycji Hamburga i innych wolnych miast niemieckich: Frankfurtu, Lubeki, Bremy ani Getyngi, ośrodka rozkwitu myśli niemieckiej i nauki.
Któż dzisiaj wie, że szydercze hasło na bramie Auschwitz "Arbeit macht frei" parodiowało niemiecką dewizę wolności miejskiej "Stadtluft macht frei" ("Powietrze miejskie czyni wolnym") - w przeciwieństwie do "Landluft macht eigen" ("Powietrze wiejskie czyni poddanym").
W Hamburgu nie dostałem historii wolnego miasta Hamburga.
Czy pośród niemieckiego narodu nie spotykaliśmy przyzwoitych Niemców? Zdarzali się. Każdy z nas próbuje sobie takich przypomnieć. Ale kobiety z dziećmi pędzili przed czołgami na barykady powstańcze w 1944 r. w Warszawie zwykli żołnierze Wehrmachtu. I oni wystrzelali setki bezbronnych rannych w powstańczych szpitalach Warszawy. Zbrodnia była regułą, nie wyjątkiem.
Sąsiedzi Steinbachów
Powtarzam: Erika Steinbach nie wstydzi się swego miejsca urodzenia. Jej ojciec, oficer hitlerowskiej armii okupacyjnej, spłodził ją w Polsce na przedmieściach Gdyni. Niedaleko, w Piaśnicy, rozstrzeliwano wtedy sukcesywnie dwa tysiące Kaszubów. Po drugiej stronie Gdańska, w Stutthofie, był obóz koncentracyjny - ot, mały ułamek wielkiego przemysłu zagłady, pierwotnie Zivilgefangenenlager, obóz "jeńców cywilnych", Polaków gdańskich, a od 1942 r. Konzentrationslager. Wykończył 85 tys. ofiar 24 narodowości. Komorę gazową zainstalowano dopiero w 1944 r., przedtem oprawcy, znajomi pana Steinbacha, sami ciężko pracowali, strzelając do więźniów, wstrzykując im fenol w serca lub też wpychając w uszczelnione wagony towarowe, by wrzucić cyklon B. Zwłoki mniej wycieńczonych zabitych szły do Gdańska, do Instytutu Anatomii Patologicznej, gdzie prof. Rudolf Spanner wytapiał z nich tłuszcz i produkował mydło. Może myto nim i małą Erikę (moi przyjaciele zachowali znalezione egzemplarze tego mydła). I może rodzina Eriki wie, gdzie zatopiono w Bałtyku w styczniu 1945 r. barki z kilkoma tysiącami więźniów? Około 20 tys. innych żywych szczątków ludzkich pognano na zachód kilkoma szlakami. Przeżyła połowa; nie ma książki ani filmu o tych zatopionych i wypędzonych.
Ewidencja śmierci
Greuel-Steinbach-propaganda wymusi na Polakach pełny rachunek. Z obliczeniem wysokości strat. Może i dobrze. Uzupełni to historię, dziś w Niemczech, mówiąc delikatnie, zniekształcaną nie tylko przez tę propagandę. Rozbiory Polski dotknęły państwo bogate, z dopływającymi nadal statkami pieniędzy za eksportowane zboże i płody leśne. To bogactwo odebrało wcześniej polskiej szlachcie państwowy instynkt samozachowawczy, to prawda, ale impuls rozbiorom dała chciwość. Fryderykowi Wielkiemu śpiewano piosenkę z takimi słowami (cytuję za Jerzym Topolskim): "...w naszej ojczyźnie/ dużo ludzi, a mało dóbr./ A tam, gdzie można by zbierać plony,/ przychodzą jelenie i dziki./ Miód jest jak cukier słodki,/ nie można go jednak znaleźć./ Dlatego powstań/ i skacz przez kamienie i pola/ do polskiej krainy Kanaan,/ gdzie spotka się miodu dosyć".
Wielkopolska w latach 80. XVIII wieku eksportowała swe sukna aż do Chin. Gdańsk ze swymi Niemcami pozostał wierny Polsce i bronił się przed Prusami jak mógł. Polscy Niemcy na ochotnika szli potem z Polakami w wojnach napoleońskich bić Prusaków. I to Prusy udusiły kurę znoszącą złote jaja. Nie ma jak wyrazić w pieniądzu skutków narastającego potem przez ponad sto lat ucisku germanizacyjnego, prześladowań wszystkiego, co polskie. Ani likwidacji szkolnictwa polskiego. Ani katowania dzieci, które nie chciały uczyć się religii po niemiecku. Ani sądów nad nastolatkami, których za potajemną naukę historii Polski odbierano rodzicom i odsyłano do pruskich sierocińców. Da się obliczyć skutki małpio złośliwych szykan gospodarczych. I da się liczbami uchwycić emigrację chłopską, która wychodziła z Pomorza i Wielkopolski do Westfalii i Nadrenii, do Francji i Ameryki - kilkaset tysięcy ludzi.
W 1914 r. paręset tysięcy Polaków wcielono do armii niemieckiej; podczas pierwszej wojny światowej zginęło około 4 mln ludzi z terenu przyszłej Rzeczypospolitej, głównie Polaków. Gdyby nie to, Polaków byłoby w 1939 r. jakieś osiem milionów więcej. W 1918 r. jedna piąta kraju wyglądała jak zrównane z ziemią tereny walk nad Marną. Z zajętego tzw. Królestwa Polskiego Niemcy wywieźli wszystko, czego nie zdążyły wywieźć uciekające władze carskie - od pasów transmisyjnych po silniki elektryczne i obrabiarki. Na przymusowe roboty wywieźli już wtedy kilkaset tysięcy ludzi!
To był jednak tylko przedsmak drugiej wojny światowej. Od jej pierwszych chwil niemal w każdym miasteczku zajmowanym na Pomorzu i w Wielkopolsce tzw. Mordkommando wyłapywało działaczy organizacji społecznych i przedstawicieli inteligencji, wieszało ich lub rozstrzeliwało - jak tych Kaszubów. Potem powtarzało się to samo w głębi Polski. W Palmirach pod Warszawą leży takich ofiar prawie dwa tysiące, rozstrzeliwanych od grudnia 1939 r. do 1941 r.: profesorów, pisarzy, artystów, a nawet mistrza olimpijskiego w biegu na 10 km. Później rozstrzeliwano masowo ludzi z łapanek w egzekucjach ulicznych. Do obozów koncentracyjnych zsyłano najpierw tysiącami Polaków, wspomnienia więźniów rysują porażający koszmar - warto je wznowić i przetłumaczyć na niemiecki. Po dwóch latach rozbudowano kacety w obozy zagłady, by gazować przemysłowo najpierw Żydów polskich i Polaków żydowskiego pochodzenia - trzy miliony, a potem Żydów z całej Europy - łącznie sześć milionów. Za pomoc udzieloną Żydom zabijano w Polsce na miejscu, do uratowania jednego Żyda trzeba było konspiracji kilku osób; tak uratowało się ponad sto tysięcy polskich Żydów.
Mordowano i dzieci. Mój rówieśnik, dziś profesor SGGW, nie znalazł się w tym transporcie dzieci z Zamojszczyzny, których zamarznięte trupki sypały się z wagonów chyłkiem odplombowanych przez kolejarzy polskich w Warszawie; trafił do obozu, gdzie kapo malców mających kłopoty z wypróżnieniem spychał przez otwór w latrynie na śmierć w kale; starsi chłopcy mogli przeżyć. Malcom żydowskim przy likwidacji getta rozbijano główki o mur.
Mąk zadawanych w katowniach gestapo nie sposób opowiadać. 440 polskich wsi Niemcy wymordowali i spalili jak Oradour. Wywozili na roboty do Niemiec miliony ludzi. Rabowali dobra kultury; jeśli w muzeum czegoś pożądanego nie znaleźli, potrafili kustoszy zabić na miejscu. Zniszczyli całe milionowe miasto, nie było zresztą w Polsce rodziny, która by nie straciła części lub całego dorobku życia - o czym nie wypadało mówić wobec dramatu śmierci milionów. Przykładowo: moja rodzina straciła poza mieszkaniem trzy tysiące starodruków, poloników, skupywanych latami przez ojca w Niemczech, spalonych miotaczami ognia wraz z mieszkaniem. Nikt z takich rodzin warszawskich nie wystąpił z powództwem przeciw generałom, którzy unicestwili w 1944 r. Warszawę. Wystarczyła nam likwidacja Prus, zarodka zbrodni.
To tylko skrót ewidencji śmierci, strat i zniszczeń. Bez wypędzeń, masowych i morderczych. Warto ewidencję taką sporządzić dla równowagi psychicznej Niemców z pokolenia dzieci morderców, którym się wszystko myli. Także - na marginesie - dla DPA, która potrafiła napisać o "polskich obozach koncentracyjnych".
Niemiecki wybór
Problemem dla mnie najważniejszym pozostaje wyobraźnia normalnych Niemców, a więc wybór tożsamości Niemiec. Wybór chyba wciąż niedokonany. Bo co rusz widać, że znowu coś złego dzieje się z tą wyobraźnią. Dobrze widziana jest niechęć do Ameryki, która po 1945 r. władowała w Niemcy kilkanaście miliardów dolarów (tych wymienialnych na złoto!). A co gorsza, Niemcy nie rozmawiają z sobą o sobie.
Niemcy nie były nigdy w swojej historii monopaństwem. Kiedy Karol Wielki ścinał setki Sasów odmawiających chrztu, nie budował żadnej wspólnej Europy. Frankowi nie wypadało ożenić się z Bawarką, tym bardziej z Saksonką. Późniejsze cesarstwo było związkiem państw pod władzą cesarza, zaś u progu nowożytności Prusacy byli obcy wszystkim innym Niemcom - nie lubiani, a czasem nienawidzeni. Dziś stolicę zjednoczonych Niemiec przeniesiono niemal odruchowo do Berlina, dawnej stolicy Prus. Nikt nie pamiętał, że w 1871 r. nawet na dworze Hohenzollernów rozważano, czy stolicy zjednoczonych po prusku Niemiec nie ulokować w Hamburgu, który byłby niemieckim Londynem i odgrywałby jego rolę w dalszym rozwoju kraju.
Postępuje mitologizacja Prus. Teraz to w XVIII wieku niewinne Prusy budowały kulturę niemiecką! Nie dziwi więc, że "Niemiecką myśl polityczną wieku Oświecenia" przedstawiła rzetelnie Anna Wolff-Powęska, a nie żaden Niemiec. Notabene literatura tej myśli pochodzi głównie z Hamburga i Getyngi. Za to współczesny "klasyk historiografii" Thomas Nipperdey broni Prus. W "Rozważaniach o niemieckiej historii" pisze o romantycznym nacjonalizmie. Getyngę w ogóle pominął. I jakby nie wiedział, że to w Hamburgu Lessing tworzył teatr niemiecki i że to z jego ust padły tam słowa: "My, Niemcy, jeszcze narodem nie jesteśmy". A wbrew Nipperdeyowi "szacunek dla wojska" nie był niemiecki. Był pruski. Do powstań Wiosny Ludów Niemcy sprowadzali polskich oficerów. Jak widać, romantyczne "Niemcy, Niemcy ponad wszystko" znowu zamienia się cichcem w "Prusy ponad wszystko".
Bismarck zapowiedział w 1862 r., że będzie jednoczył Niemcy krwią i żelazem. Tegoż roku pobił małą Danię. W 1866 r. Prusy rozgromiły Austrię i - co się dziś przemilcza - resztę Niemiec, Bawarię, Wirtembergię, Badenię, Hanower, Saksonię, Hesję i inne, pomniejsze oporne państewka Niemiec. W 1870 r. Prusy zaatakowały Francję. Hamburg był przeciw tej wojnie. Potem ze swym największym już armatorem Europy, firmą Hapag, miasto było przeciw pierwszej wojnie światowej, którą wszczęły sprusaczone Niemcy. Bo każda wojna niszczy statki i handel morski. Hermann Ballin, szef Hapagu, przyjaźniący się z cesarzem Wilhelmem, chciał przyjaźni z Anglią i zniesienia barier celnych.
Prusy uczyły Niemców agresji, pychy i pogardy. Von Treitschke, Prusak z wyboru, uczył tego Niemców swoją historią Niemiec - pruską. Tak przygotowywano grunt hitleryzmowi. Hitleryzm nie podbił Niemiec, to Niemcy zrodziły hitleryzm. Niemcy, tak pokrzywdzeni w Wersalu, sami oddali władzę Hitlerowi i przygniatająca ich większość entuzjastycznie go popierała. Z wielkim filozofem Heideggerem włącznie. I nikt nie opowiedział do dziś, jak wychowano Niemców do agresji. Ani jak Jürgena Stroopa, kata getta, nauczono pogardy dla Żydów, akurat "plutokratów" Niemiec, a nie biednych chałaciarzy.
Niechciana historia niemieckiej demokracji
Po drugiej wojnie światowej to nie my, Polacy, przesunęliśmy granice. Zrobili to alianci, żeby raz na zawsze zlikwidować Prusy, zarodek agresji i zbrodni. I nadal pozostaje pytanie - kim chcą być Niemcy, na czym oprą swą tożsamość. W konsekwencji - jaka będzie z nimi Europa. Odnoszę wrażenie, że Niemców nie interesuje przeszłość ich własnych demokracji. Nie potrzebują tej legendy. Ich dumą jest potęga cesarstwa, potem - Prus. Z całą ich pychą, która dziwnie powraca. Nie odwołują się do tradycji Hamburga i innych wolnych miast niemieckich: Frankfurtu, Lubeki, Bremy ani Getyngi, ośrodka rozkwitu myśli niemieckiej i nauki.
Któż dzisiaj wie, że szydercze hasło na bramie Auschwitz "Arbeit macht frei" parodiowało niemiecką dewizę wolności miejskiej "Stadtluft macht frei" ("Powietrze miejskie czyni wolnym") - w przeciwieństwie do "Landluft macht eigen" ("Powietrze wiejskie czyni poddanym").
W Hamburgu nie dostałem historii wolnego miasta Hamburga.
Więcej możesz przeczytać w 38/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.