Świat cierpi na niedostatek wolnego rynku
Południowokoreański farmer wbił sobie nóż w serce, protestując w Cancún przeciw rozwojowi wolnego handlu i "bezdusznej" globalizacji, które - jak twierdził - niszczą rolników na całym świecie. Od tragedii do farsy jest zaledwie krok. Grupa antyglobalistów ze swych nagich ciał ułożyła na plaży napis "Nie dla WTO" (po hiszpańsku i angielsku).
Simon Ticehurst, aktywista Oxfam - organizacji pomocowej o światowym zasięgu - uważa, że globofobia (po hiszpańsku antyglobaliści zwani są globofobicos, czyli globofobami) nie ma sensu. Dzień po śmierci Koreańczyka Ticehurst przekonywał o tym działaczy organizacji pozarządowych w hotelu położonym naprzeciw Centrum Kongresowego WTO. Od trzech lat przybyły z Anglii Ticehurst koordynuje w Meksyku akcję "Make Trade Fair" ("Sprawmy, by handel był bardziej sprawiedliwy"). - Wierzę, że handel może się przyczynić do rozwoju społeczeństw i zlikwidowania biedy na świecie. Wierzę, że globalizacja, a zwłaszcza postęp technologiczny i naukowy, dają wielką szansę na pozytywne zmiany - mówi mi Ticehurst.
Oxfam przyczyniło się do powstania Grupy 21. Jej członkami są m.in. Indie, Chiny i Brazylia, czyli państwa na dorobku, które w Cancún rzuciły wyzwanie handlowym supermocarstwom: Unii Europejskiej i USA. Domagały się przede wszystkim zniesienia dotacji rolnych. Dynamika G-21 sprawiła, że zaczęto mówić o "nowej równowadze sił" w handlu światowym. Tak twierdzi szef brazylijskiej dyplomacji Celso Amorim, który demonstracyjnie opuścił rozmowy z delegacją amerykańską.
- Nie chcemy rozmawiać o żadnej "równowadze sił". To, czego chcemy, to po prostu likwidacja dotacji dla rolnictwa i zmniejszenie ceł na produkty rolne. Jesteśmy dużym eksporterem towarów rolnych i damy sobie radę w warunkach prawdziwej konkurencji - mówi mi jednak Adisai Bhodaramik, minister handlu Tajlandii - jednego z najbardziej liczących się członków G-21.
Owijanie w bawełnę
Tajlandzki minister dotknął sedna sprawy. Na forum WTO wiele mówiono bowiem o wolnym handlu, ale niemal zawsze okazywało się, że chodzi o kolejne polityczne i biurokratyczne ustalenia. W Cancún rozegrała się kolejna ważna bitwa między zwolennikami a przeciwnikami status quo. Jedną z najbardziej zaciętych potyczek były spory na temat bawełny. Cztery z najbiedniejszych państw świata - Benin, Burkina Faso, Czad i Mali - zażądały zlikwidowania dopłat do produkcji bawełny. Jak na ironię, połowę światowych dotacji na ten cel (4 mld USD!) wydają Stany Zjednoczone - symbol wolnorynkowego kapitalizmu. W USA bawełnę uprawia 25 tys. farmerów. Roczna wartość ich produkcji sięga 3 mld dolarów. Unia dopłaca "tylko" 700 mln USD, ale roślinę tę uprawia się tylko w Grecji i Hiszpanii, co sprawia, że europejskie dotacje są najwyższe na świecie. Minister przemysłu i handlu Beninu apelował dramatycznie, by "wyciąć gangrenę, która zżera strategiczne włókno naszej gospodarki".
Nieustępliwość państw bogatych w kwestii dopłat rolnych (np. Japończycy w obawie przed konkurencją z innych państw azjatyckich wprowadzili cło zaporowe na ryż w wysokości 1000 proc.) świadczy, jak dalekie są ich deklaracje wolnorynkowych "ustępstw" na rzecz krajów biednych od brutalnej, protekcjonistycznej rzeczywistości.
Protekcjoniści wszystkich krajów...
Protekcjoniści są górą zarówno w krajach bogatych, jak i biednych. W tych ostatnich antyrynkowa działalność przybiera jedynie inne oblicze. Państwa zasobne stawiają na dotacje, a ubogie uciekają się do wprowadzania zapór celnych. Jak absurdalnych, pokazują szacunki Banku Światowego: aż cztery piąte korzyści, które czerpałyby kraje biedne z reformy "polityki rolnej", uzyskano by, znosząc bariery hamujące handel między nimi! W Bangladeszu cła na produkty przemysłowe są 10 razy większe niż w USA - wynika z danych WTO.
W rezultacie stopniowego otwierania się na świat dwa wielkie biedne państwa - Chiny i Indie - dokonały wielkiego skoku. Przez dwadzieścia lat zdołały podwoić dochody w przeliczeniu na mieszkańca. Nikt z kolei nie zmusza Meksykanów, by masowo ściągali z głębi kraju nad granicę z USA, by pracować tam w maquiladoras - fabrykach założonych przez zagraniczny kapitał dzięki strefie wolnego handlu NAFTA. To nie wolny handel przeszkadza biednym się wzbogacić, lecz raczej jego niedostatek. Pod meksykańskim słońcem po raz wtóry jednak wyszło na jaw, jak trudno przejść od słów do czynów, czyli uwolnić biznes z biurokratycznego gorsetu.
Simon Ticehurst, aktywista Oxfam - organizacji pomocowej o światowym zasięgu - uważa, że globofobia (po hiszpańsku antyglobaliści zwani są globofobicos, czyli globofobami) nie ma sensu. Dzień po śmierci Koreańczyka Ticehurst przekonywał o tym działaczy organizacji pozarządowych w hotelu położonym naprzeciw Centrum Kongresowego WTO. Od trzech lat przybyły z Anglii Ticehurst koordynuje w Meksyku akcję "Make Trade Fair" ("Sprawmy, by handel był bardziej sprawiedliwy"). - Wierzę, że handel może się przyczynić do rozwoju społeczeństw i zlikwidowania biedy na świecie. Wierzę, że globalizacja, a zwłaszcza postęp technologiczny i naukowy, dają wielką szansę na pozytywne zmiany - mówi mi Ticehurst.
Oxfam przyczyniło się do powstania Grupy 21. Jej członkami są m.in. Indie, Chiny i Brazylia, czyli państwa na dorobku, które w Cancún rzuciły wyzwanie handlowym supermocarstwom: Unii Europejskiej i USA. Domagały się przede wszystkim zniesienia dotacji rolnych. Dynamika G-21 sprawiła, że zaczęto mówić o "nowej równowadze sił" w handlu światowym. Tak twierdzi szef brazylijskiej dyplomacji Celso Amorim, który demonstracyjnie opuścił rozmowy z delegacją amerykańską.
- Nie chcemy rozmawiać o żadnej "równowadze sił". To, czego chcemy, to po prostu likwidacja dotacji dla rolnictwa i zmniejszenie ceł na produkty rolne. Jesteśmy dużym eksporterem towarów rolnych i damy sobie radę w warunkach prawdziwej konkurencji - mówi mi jednak Adisai Bhodaramik, minister handlu Tajlandii - jednego z najbardziej liczących się członków G-21.
Owijanie w bawełnę
Tajlandzki minister dotknął sedna sprawy. Na forum WTO wiele mówiono bowiem o wolnym handlu, ale niemal zawsze okazywało się, że chodzi o kolejne polityczne i biurokratyczne ustalenia. W Cancún rozegrała się kolejna ważna bitwa między zwolennikami a przeciwnikami status quo. Jedną z najbardziej zaciętych potyczek były spory na temat bawełny. Cztery z najbiedniejszych państw świata - Benin, Burkina Faso, Czad i Mali - zażądały zlikwidowania dopłat do produkcji bawełny. Jak na ironię, połowę światowych dotacji na ten cel (4 mld USD!) wydają Stany Zjednoczone - symbol wolnorynkowego kapitalizmu. W USA bawełnę uprawia 25 tys. farmerów. Roczna wartość ich produkcji sięga 3 mld dolarów. Unia dopłaca "tylko" 700 mln USD, ale roślinę tę uprawia się tylko w Grecji i Hiszpanii, co sprawia, że europejskie dotacje są najwyższe na świecie. Minister przemysłu i handlu Beninu apelował dramatycznie, by "wyciąć gangrenę, która zżera strategiczne włókno naszej gospodarki".
Nieustępliwość państw bogatych w kwestii dopłat rolnych (np. Japończycy w obawie przed konkurencją z innych państw azjatyckich wprowadzili cło zaporowe na ryż w wysokości 1000 proc.) świadczy, jak dalekie są ich deklaracje wolnorynkowych "ustępstw" na rzecz krajów biednych od brutalnej, protekcjonistycznej rzeczywistości.
Protekcjoniści wszystkich krajów...
Protekcjoniści są górą zarówno w krajach bogatych, jak i biednych. W tych ostatnich antyrynkowa działalność przybiera jedynie inne oblicze. Państwa zasobne stawiają na dotacje, a ubogie uciekają się do wprowadzania zapór celnych. Jak absurdalnych, pokazują szacunki Banku Światowego: aż cztery piąte korzyści, które czerpałyby kraje biedne z reformy "polityki rolnej", uzyskano by, znosząc bariery hamujące handel między nimi! W Bangladeszu cła na produkty przemysłowe są 10 razy większe niż w USA - wynika z danych WTO.
W rezultacie stopniowego otwierania się na świat dwa wielkie biedne państwa - Chiny i Indie - dokonały wielkiego skoku. Przez dwadzieścia lat zdołały podwoić dochody w przeliczeniu na mieszkańca. Nikt z kolei nie zmusza Meksykanów, by masowo ściągali z głębi kraju nad granicę z USA, by pracować tam w maquiladoras - fabrykach założonych przez zagraniczny kapitał dzięki strefie wolnego handlu NAFTA. To nie wolny handel przeszkadza biednym się wzbogacić, lecz raczej jego niedostatek. Pod meksykańskim słońcem po raz wtóry jednak wyszło na jaw, jak trudno przejść od słów do czynów, czyli uwolnić biznes z biurokratycznego gorsetu.
Więcej możesz przeczytać w 38/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.