Polak katolik zachowuje się jak klient supermarketu, który wybiera z półki to, co mu akurat odpowiada
Polska jest krajem antyklerykalnych katolików. To oni, a nie rządy czy konkordaty, doprowadzili do pełnego rozdziału Kościoła od państwa. W innych krajach europejskich zdarzyło się to kilkadziesiąt lat temu. W Polsce przeżywamy obecnie swego rodzaju kryptoreformację (jak kiedyś zauważyła Jadwiga Staniszkis). Antyklerykalne postawy polskich katolików wynikają m.in. z tego, że jedynie 15 proc. z nich pogłębia swoją wiarę, reszta zaś przyjmuje ją na zasadzie świeckiego rytuału. Po niedzielnej mszy wracają do "normalnego życia", gdzie wskazania proboszcza czy wikarego nie mają żadnego znaczenia. Ta letnia religijność Polaków decyduje o tym, że nie ma u nas miejsca na fundamentalizm religijny, ale jednocześ-nie większość wierzących jest doskonale impregnowana na naukę moralną Kościoła (choćby na dziesięć przykazań). Zdumiewa fakt, że katolików jest w Polsce więcej (92 proc.) niż wierzących w istnienie Boga (91 proc.). Podobnie jak to, że 5 proc. osób uważających się za głęboko wierzące w ogóle nie chodzi do kościoła.
Jest zaskakujące, jak mało w polskiej religijności zmieniło się od stu lat. Stanisław Brzozowski pisał w "Legendzie Młodej Polski": "Polak wie, że msza się odprawia, że żona i służba chodzą do spowiedzi, że jest święcone i że przed śmiercią trzeba będzie o tym wszystkim pomyśleć. (...) A przecież ten martwy fakt przynależności do Kościoła pozwala nie myśleć o całym szeregu kwestii, pozwala zbywać niczym, ot, przeżegnaniem się lub zdjęciem czapki przy spotkaniu księdza, omijaniu Kościoła. (...) Co dzień po wszystkich kościołach odbywa się msza żałobna za setki tysięcy myśli nie rozbudzonych, sumień na wieki pogrzebanych. Ite missa est! Wracajcie dziateczki do swych zatrudnień, idźcie wszyscy razem, lichwiarz, sędzia, złodziej, adwokat, prostytutka".
Tożsamość przez wiarę
Statystyki dowodzą, że Polski nie sposób jednak pojąć bez katolicyzmu. Od wielu dekad w tej samej proporcji układa się odsetek osób głęboko wierzących, wierzących i niewierzących. Tych ostatnich, według różnych statystyk, jest nie więcej niż 10 proc., co czyni ich swego rodzaju mniejszością społeczną. A mniejszość i jej domniemani rzecznicy (na przykład senator Maria Szyszkowska) chętnie sięgają do języka zagrożenia i prześladowań, pomstując na nietolerancję większości.
Względnie stała jest liczba osób deklarujących swoje cotygodniowe uczestnictwo w mszach świętych. Aż 78 proc. Polaków twierdzi - jak się okazuje, mocno mijając się z prawdą, bo zbierane przez Kościół katolicki dane są znacznie ostrożniejsze - że regularnie bierze udział w mszach. Statystyki wskazują na systematycznie malejący odsetek osób uczestniczących w mszach (nieco mniej niż połowa narodu), zarazem wskazują na rosnącą (od 1980 r.) liczbę osób przystępujących do komunii. Tożsamość religijna odgrywa przy tym wybitną rolę w samookreśleniu ludzi. Najpierw definiujemy się przez swoją narodowość (87 proc.) - patriotów jest u nas dostatek - potem przez więzi rodzinne i zdecydowanie przez wiarę.
Wiara wyprana z wiary
Polska religijność ma charakter masowy i mimo otwarcia na świat, mimo szerszej niż przed rokiem 1989 obecności nowoczesnych wzorców życia, mimo rozszerzenia zakresu wolności, trudno mówić o postępie procesów laicyzacyjnych. Można natomiast mówić o postępującym wypraniu wiary z wiary. I nie kłóci się to z przywiązaniem do swojej tradycji. Straszenie Europą jako siedliskiem szatana okazało się kompletnie bez sensu. Również częste antydemokratyczne wystąpienia hierarchów i księży z początku lat 90. nie miały podstaw. Co najwyżej wywoływały jawnie antyklerykalne postawy. W każdym razie nasza demokracja w niewielkim lub w zgoła żadnym stopniu nie wpłynęła na popularność ateizmu czy środowisk antyreligijnych. Trwamy w wierze, nie bacząc na argumenty antykościelne, i wydaje się, jakby żadna siła nie mogła Polaków oderwać od ich kultu świąt, rytuałów chrztu czy ślubu.
Chętnie się mówi o różnych formach polskiej religijności: od ortodoksyjnej po - nazwijmy ją - popularną. Są osoby, które mówią o swojej głębokiej wierze i bezpośrednim intensywnym doświadczaniu bliskości Boga. Na tyle, na ile badania socjologiczne mogą tu być pomocne (bo jak ten rodzaj przeżyć badać - ankieta wydaje się narzędziem nieco siermiężnym i niestosownym), okazuje się, że 53 proc. Polaków odczuwa bliskość Boga, a 17 proc. wskazuje na dużą siłę tego przeżycia. Zarazem, co może zbijać z tropu, aż 83 proc. Polaków deklaruje, że nie odczuwa bliskości Jezusa ani Matki Boskiej. To fakt zaiste zastanawiający, bo stoi w sprzeczności z powszechnym i wydawałoby się oczywistym wyobrażeniem o wyjątkowym miejscu kultu Maryi w polskim katolicyzmie.
Z badań pallotyńskiego Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że tylko 69 proc. wierzących uważa, że istnieje życie wieczne. W zmartwychwstanie wierzy 65,8 proc. badanych. Nauczanie moralne Kościoła akceptuje zaledwie 31 proc. młodzieży (połowa spośród chodzących w tej grupie do kościoła). Współżycie płciowe przed ślubem akceptuje niemal 70 proc. młodych katolików, a ponad trzy czwarte - używanie środków antykoncepcyjnych. Polscy katolicy bynajmniej nie mają ochoty święcić dnia świętego, bo wygodnie jest w niedzielę robić zakupy.
To, co wyróżnia religijność po upadku komunizmu, to rosnąca wiara w szatana i piekło - przewyższająca wiarę w niebo. Wiara w kary piekielne dziwnie łączy się z przeświadczeniem, że swoim bliźnim nie należy ufać i że więcej jest w nich zła niż dobra. Z nauk biblijnych z pewnością wyciągnęliśmy wniosek, że grzech pierworodny nie należy do sfery mitycznej czy odleg-łej przeszłości, ale przenika wszystkie sfery życia: od polityki po gospodarkę. Wszak gra społeczna toczy się, jak sądzimy, nie o moralne wartości - sprawiedliwość czy braterstwo, lecz o pieniądze i władzę. Jakże nie wzywać kar piekielnych i oczekiwać sprawiedliwości jeśli nie w tym, to przynajmniej na tamtym świecie?
Religijna schizofrenia
Kościół jest jedną z niewielu instytucji, która cieszy się nadal sporym, choć malejącym zaufaniem (spadek od 1990 r. o 12 proc.
- warto jednak zauważyć, że niemal w całej Europie Kościół jest jedną z nielicznych instytucji zaufania publicznego). Ale to zaufanie jest podszyte czymś więcej niż uważnym dystansem. Ponad jedna trzecia Polaków twierdzi uparcie, że Kościół jest przede wszystkim zainteresowany władzą doczes-ną, co oznacza, że jest naturalnym sojusznikiem bogatych i potężnych. Zdecydowana większość wiernych sądzi, iż jest to instytucja nader bogata. Często narzekamy na pazerność ojców dobrodziei. Dostrzegamy kontrast między naszym mniej lub bardziej prawdziwym ubóstwem, a rzekomą zasobnością kleru. To oczywiście musi budzić nie tyle zawiść, ile przekonanie o hipokryzji panującej w Kościele.
Nasz stosunek do Kościoła to zaawansowana schizofrenia. Nie życzymy sobie, by Kościół mieszał się do polityki. Nie chcemy go widzieć przy władzy. Uważamy, że jego wskazania w dziedzinie społecznej i politycznej są niewiele warte, a co ważne, nie życzymy sobie takich pouczeń z ambony. Ponad połowa wiernych nie chce żadnych porad dotyczących indywidualnego postępowania, tym samym powiadając, że nie będzie ich nikt pouczał, jak i z kim mają uprawiać seks czy robić interesy.
Dziwaczny stosunek Polaków do wiary i Kościoła nie wiąże się z liberalizacją postaw moralnych, bo rośnie odsetek osób twierdzących, że istnieją niepodważalne zasady, które pozwalają odróżnić dobro od zła. Mówi się wręcz o usztywnieniu postaw religijnych, a w każdym razie lubimy potępiać bliźnich za odstępstwa od wiary. Wydajemy surowe oceny, stanowczo osądzamy innych (rzadziej siebie), a zarazem sceptycznie odnosimy się do pouczeń Kościoła. Nie tylko zachowujemy dystans do nauk etycznych, ale również skłonni jesteśmy postępować i myśleć tak, jakby religia zaczynała się i kończyła w kościelnym budynku. W domu już obowiązują odmienne reguły.
Wiara jak zakupy
Nie bierzemy udziału w życiu stowarzyszeń religijnych - pod tym względem zaliczamy się do najbardziej zlaicyzowanych społeczeństw europejskich. Wyjątkowo wstrzemięźliwie korzystamy z prasy katolickiej, co zapewne świadczy o tym, że nie pogłębiamy ani wiedzy, ani wrażliwości religijnej. Prasa katolicka to obecnie jedynie 2 proc. nakładu całej prasy polskiej, podczas gdy przed wojną było to aż 27 proc.
Niekiedy mówi się o swego rodzaju subiektywizacji czy uwewnętrznieniu wiary. Twierdzi się, że ludzie szukają w Kościele odpowiedzi na swoje pytania, ale chętniej sami chcą dociekać prawdy. Fakt ten nie bardzo znajduje potwierdzenie w badaniach. Granica między subiektywizacją doświadczenia religijnego a zwykłą wygodną dla człowieka relatywizacją dogmatów jest nader płynna. Przekonuje mnie inna interpretacja, przedstawiona przez Sławomira Mandesa, który pisał: "Polacy oczekują od Kościoła, że będzie kimś w rodzaju terapeuty, który da wsparcie i wysłucha w obliczu spraw ostatecznych, usprawiedliwi złe postępki, rozgrzeszy i uspokoi sumienie, a jednocześnie nie będzie się wtrącał nie pytany do spraw klienta". Można rzec, że wielu wiernych zachowuje tradycyjny szacunek dla instytucji Kościoła, jest obyczajowo głęboko z nim związana, jednak często zachowuje się jak klient supermarketu, który wybiera z półki to, co mu odpowiada. I z tego powodu nie odczuwa poczucia winy.
Homo sovieticus w Kościele
W 1989 r. ksiądz Józef Tischner odkrywał obecność homo sovieticus w całym społeczeństwie, również w Kościele. Ksiądz profesor dramatycznie i wnikliwie pisał: "Zawsze pełen roszczeń, zawsze gotów do obwiniania innych, a nie siebie, chorobliwie podejrzliwy, przesycony świadomością nieszczęścia, niezdolny do poświęcenia siebie obracał się między Wawelem a Jasną Górą jako natręt i wyrzut sumienia duszpasterzy". Niemal piętnaście lat później możemy spytać: czy coś się od tego czasu zmieniło? Czyżby homo sovieticus, równie zadowolony z siebie, jak rozzłoszczony na świat niczym nie naruszona skamielina, trwał i nadal obnosił się między Wawelem, Radiem Maryja i Jasną Górą?
Jest zaskakujące, jak mało w polskiej religijności zmieniło się od stu lat. Stanisław Brzozowski pisał w "Legendzie Młodej Polski": "Polak wie, że msza się odprawia, że żona i służba chodzą do spowiedzi, że jest święcone i że przed śmiercią trzeba będzie o tym wszystkim pomyśleć. (...) A przecież ten martwy fakt przynależności do Kościoła pozwala nie myśleć o całym szeregu kwestii, pozwala zbywać niczym, ot, przeżegnaniem się lub zdjęciem czapki przy spotkaniu księdza, omijaniu Kościoła. (...) Co dzień po wszystkich kościołach odbywa się msza żałobna za setki tysięcy myśli nie rozbudzonych, sumień na wieki pogrzebanych. Ite missa est! Wracajcie dziateczki do swych zatrudnień, idźcie wszyscy razem, lichwiarz, sędzia, złodziej, adwokat, prostytutka".
Tożsamość przez wiarę
Statystyki dowodzą, że Polski nie sposób jednak pojąć bez katolicyzmu. Od wielu dekad w tej samej proporcji układa się odsetek osób głęboko wierzących, wierzących i niewierzących. Tych ostatnich, według różnych statystyk, jest nie więcej niż 10 proc., co czyni ich swego rodzaju mniejszością społeczną. A mniejszość i jej domniemani rzecznicy (na przykład senator Maria Szyszkowska) chętnie sięgają do języka zagrożenia i prześladowań, pomstując na nietolerancję większości.
Względnie stała jest liczba osób deklarujących swoje cotygodniowe uczestnictwo w mszach świętych. Aż 78 proc. Polaków twierdzi - jak się okazuje, mocno mijając się z prawdą, bo zbierane przez Kościół katolicki dane są znacznie ostrożniejsze - że regularnie bierze udział w mszach. Statystyki wskazują na systematycznie malejący odsetek osób uczestniczących w mszach (nieco mniej niż połowa narodu), zarazem wskazują na rosnącą (od 1980 r.) liczbę osób przystępujących do komunii. Tożsamość religijna odgrywa przy tym wybitną rolę w samookreśleniu ludzi. Najpierw definiujemy się przez swoją narodowość (87 proc.) - patriotów jest u nas dostatek - potem przez więzi rodzinne i zdecydowanie przez wiarę.
Wiara wyprana z wiary
Polska religijność ma charakter masowy i mimo otwarcia na świat, mimo szerszej niż przed rokiem 1989 obecności nowoczesnych wzorców życia, mimo rozszerzenia zakresu wolności, trudno mówić o postępie procesów laicyzacyjnych. Można natomiast mówić o postępującym wypraniu wiary z wiary. I nie kłóci się to z przywiązaniem do swojej tradycji. Straszenie Europą jako siedliskiem szatana okazało się kompletnie bez sensu. Również częste antydemokratyczne wystąpienia hierarchów i księży z początku lat 90. nie miały podstaw. Co najwyżej wywoływały jawnie antyklerykalne postawy. W każdym razie nasza demokracja w niewielkim lub w zgoła żadnym stopniu nie wpłynęła na popularność ateizmu czy środowisk antyreligijnych. Trwamy w wierze, nie bacząc na argumenty antykościelne, i wydaje się, jakby żadna siła nie mogła Polaków oderwać od ich kultu świąt, rytuałów chrztu czy ślubu.
Chętnie się mówi o różnych formach polskiej religijności: od ortodoksyjnej po - nazwijmy ją - popularną. Są osoby, które mówią o swojej głębokiej wierze i bezpośrednim intensywnym doświadczaniu bliskości Boga. Na tyle, na ile badania socjologiczne mogą tu być pomocne (bo jak ten rodzaj przeżyć badać - ankieta wydaje się narzędziem nieco siermiężnym i niestosownym), okazuje się, że 53 proc. Polaków odczuwa bliskość Boga, a 17 proc. wskazuje na dużą siłę tego przeżycia. Zarazem, co może zbijać z tropu, aż 83 proc. Polaków deklaruje, że nie odczuwa bliskości Jezusa ani Matki Boskiej. To fakt zaiste zastanawiający, bo stoi w sprzeczności z powszechnym i wydawałoby się oczywistym wyobrażeniem o wyjątkowym miejscu kultu Maryi w polskim katolicyzmie.
Z badań pallotyńskiego Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że tylko 69 proc. wierzących uważa, że istnieje życie wieczne. W zmartwychwstanie wierzy 65,8 proc. badanych. Nauczanie moralne Kościoła akceptuje zaledwie 31 proc. młodzieży (połowa spośród chodzących w tej grupie do kościoła). Współżycie płciowe przed ślubem akceptuje niemal 70 proc. młodych katolików, a ponad trzy czwarte - używanie środków antykoncepcyjnych. Polscy katolicy bynajmniej nie mają ochoty święcić dnia świętego, bo wygodnie jest w niedzielę robić zakupy.
To, co wyróżnia religijność po upadku komunizmu, to rosnąca wiara w szatana i piekło - przewyższająca wiarę w niebo. Wiara w kary piekielne dziwnie łączy się z przeświadczeniem, że swoim bliźnim nie należy ufać i że więcej jest w nich zła niż dobra. Z nauk biblijnych z pewnością wyciągnęliśmy wniosek, że grzech pierworodny nie należy do sfery mitycznej czy odleg-łej przeszłości, ale przenika wszystkie sfery życia: od polityki po gospodarkę. Wszak gra społeczna toczy się, jak sądzimy, nie o moralne wartości - sprawiedliwość czy braterstwo, lecz o pieniądze i władzę. Jakże nie wzywać kar piekielnych i oczekiwać sprawiedliwości jeśli nie w tym, to przynajmniej na tamtym świecie?
Religijna schizofrenia
Kościół jest jedną z niewielu instytucji, która cieszy się nadal sporym, choć malejącym zaufaniem (spadek od 1990 r. o 12 proc.
- warto jednak zauważyć, że niemal w całej Europie Kościół jest jedną z nielicznych instytucji zaufania publicznego). Ale to zaufanie jest podszyte czymś więcej niż uważnym dystansem. Ponad jedna trzecia Polaków twierdzi uparcie, że Kościół jest przede wszystkim zainteresowany władzą doczes-ną, co oznacza, że jest naturalnym sojusznikiem bogatych i potężnych. Zdecydowana większość wiernych sądzi, iż jest to instytucja nader bogata. Często narzekamy na pazerność ojców dobrodziei. Dostrzegamy kontrast między naszym mniej lub bardziej prawdziwym ubóstwem, a rzekomą zasobnością kleru. To oczywiście musi budzić nie tyle zawiść, ile przekonanie o hipokryzji panującej w Kościele.
Nasz stosunek do Kościoła to zaawansowana schizofrenia. Nie życzymy sobie, by Kościół mieszał się do polityki. Nie chcemy go widzieć przy władzy. Uważamy, że jego wskazania w dziedzinie społecznej i politycznej są niewiele warte, a co ważne, nie życzymy sobie takich pouczeń z ambony. Ponad połowa wiernych nie chce żadnych porad dotyczących indywidualnego postępowania, tym samym powiadając, że nie będzie ich nikt pouczał, jak i z kim mają uprawiać seks czy robić interesy.
Dziwaczny stosunek Polaków do wiary i Kościoła nie wiąże się z liberalizacją postaw moralnych, bo rośnie odsetek osób twierdzących, że istnieją niepodważalne zasady, które pozwalają odróżnić dobro od zła. Mówi się wręcz o usztywnieniu postaw religijnych, a w każdym razie lubimy potępiać bliźnich za odstępstwa od wiary. Wydajemy surowe oceny, stanowczo osądzamy innych (rzadziej siebie), a zarazem sceptycznie odnosimy się do pouczeń Kościoła. Nie tylko zachowujemy dystans do nauk etycznych, ale również skłonni jesteśmy postępować i myśleć tak, jakby religia zaczynała się i kończyła w kościelnym budynku. W domu już obowiązują odmienne reguły.
Wiara jak zakupy
Nie bierzemy udziału w życiu stowarzyszeń religijnych - pod tym względem zaliczamy się do najbardziej zlaicyzowanych społeczeństw europejskich. Wyjątkowo wstrzemięźliwie korzystamy z prasy katolickiej, co zapewne świadczy o tym, że nie pogłębiamy ani wiedzy, ani wrażliwości religijnej. Prasa katolicka to obecnie jedynie 2 proc. nakładu całej prasy polskiej, podczas gdy przed wojną było to aż 27 proc.
Niekiedy mówi się o swego rodzaju subiektywizacji czy uwewnętrznieniu wiary. Twierdzi się, że ludzie szukają w Kościele odpowiedzi na swoje pytania, ale chętniej sami chcą dociekać prawdy. Fakt ten nie bardzo znajduje potwierdzenie w badaniach. Granica między subiektywizacją doświadczenia religijnego a zwykłą wygodną dla człowieka relatywizacją dogmatów jest nader płynna. Przekonuje mnie inna interpretacja, przedstawiona przez Sławomira Mandesa, który pisał: "Polacy oczekują od Kościoła, że będzie kimś w rodzaju terapeuty, który da wsparcie i wysłucha w obliczu spraw ostatecznych, usprawiedliwi złe postępki, rozgrzeszy i uspokoi sumienie, a jednocześnie nie będzie się wtrącał nie pytany do spraw klienta". Można rzec, że wielu wiernych zachowuje tradycyjny szacunek dla instytucji Kościoła, jest obyczajowo głęboko z nim związana, jednak często zachowuje się jak klient supermarketu, który wybiera z półki to, co mu odpowiada. I z tego powodu nie odczuwa poczucia winy.
Homo sovieticus w Kościele
W 1989 r. ksiądz Józef Tischner odkrywał obecność homo sovieticus w całym społeczeństwie, również w Kościele. Ksiądz profesor dramatycznie i wnikliwie pisał: "Zawsze pełen roszczeń, zawsze gotów do obwiniania innych, a nie siebie, chorobliwie podejrzliwy, przesycony świadomością nieszczęścia, niezdolny do poświęcenia siebie obracał się między Wawelem a Jasną Górą jako natręt i wyrzut sumienia duszpasterzy". Niemal piętnaście lat później możemy spytać: czy coś się od tego czasu zmieniło? Czyżby homo sovieticus, równie zadowolony z siebie, jak rozzłoszczony na świat niczym nie naruszona skamielina, trwał i nadal obnosił się między Wawelem, Radiem Maryja i Jasną Górą?
Więcej możesz przeczytać w 44/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.