Azja niżej pokłoniła się prezydentowi Chin niż prezydentowi USA
Bangkok, miejsce szczytu Forum Współpracy Gospodarczej Azji i Rejonu Pacyfiku (APEC), z dnia na dzień opustoszał, zmienił się w twierdzę nadzorowaną przez 20 tys. policjantów i żołnierzy. Z ulic zniknęły chmary kambodżańskich żebraków, wcześniej wywiezionych specjalnym samolotem, setki prostytutek i bezdomnych. Przeszkolono nawet wszystkich taksówkarzy, którzy poza podstawowymi angielskimi zwrotami musieli się nauczyć wykrywania schowanej broni. Stolica Tajlandii chciała się zaprezentować z jak najlepszej strony. Zresztą sam kraj, ze stopą wzrostu PKB ponad 6 proc., szybko powiększającym się eksportem i konsumpcją oraz kwitnącym rynkiem nieruchomości, rzeczywiście ma się czym pochwalić światu.
Kto komu nie ukradł show
Z inicjatywą organizowania forum gospodarczego dla najszybciej rozwijającego się regionu świata wystąpiła 14 lat temu Australia, ochoczo wsparta przez wschodnioazjatyckie tygrysy. Na szczycie w 1993 r. ówczesny prezydent USA Bill Clinton wygłosił słynną deklarację o nadchodzącym wieku Pacyfiku, przedstawiając perspektywę stworzenia regionalnej strefy wolnego handlu. Podniosłą wizję przyćmiły wstrząsy następnych lat, od konfliktu w Timorze Wschodnim, przez ostry kryzys finansowy w Azji Wschodniej w latach 1997-1998, aż po ostatnie perturbacje gospodarcze spowodowane epidemią SARS.
Lepsze wieści płynące ostatnio z obszaru APEC pozwoliły odświeżyć pamięć o tym, że zamieszkuje go łącznie 2,8 mld ludzi, którzy uczestniczą w 50 proc. światowej wymiany handlowej i wytwarzają rocznie produkty o wartości ponad 18 bln dolarów. Prezydent USA George Bush połączył udział w szczycie z podróżą do krajów regionu - Japonii, Filipin, Tajlandii, Singapuru, Indonezji i Australii. Znamienne jednak, że na szczycie APEC przywódcę Chin Hu Jintao podejmowano z równie wielkim honorami jak prezydenta Ameryki. Niektórzy twierdzili nawet, że jeśli gość z Pekinu "nie ukradł całego show", to tylko dlatego, że chciał zademonstrować wyjątkowo dobre maniery.
Nowa pewność siebie Chin
Hu Jintao pojawił się w Bangkoku kilka dni po historycznym wydarzeniu - awansie Chin do pozycji trzeciego państwa zdolnego wysłać w przestrzeń okołoziemską załogowy statek kos-miczny. Krążącą przez 21 godzin po orbicie niepozorną kapsułę zauważyli wszyscy. Przydawała wagi wieściom z Pekinu o tym, że wzrost gospodarczy w Państwie Środka wyniesie w tym roku prawdopodobnie 9,5 proc. Ponieważ w USA zakłada się, że w znacznej mierze jest to efekt utrzymywania zaniżonego kursu chińskiej waluty, co ułatwia sprzedaż towarów z ChRL za granicę, odbiera natomiast szanse produktom amerykańskim, szef Białego Domu zwrócił się do Pekinu o urealnienie wartości juana. Tania chińska waluta i drogi dolar to - według producentów i kongresmanów zza oceanu - jedna z przyczyn problemów na amerykańskim rynku pracy.
Chińczycy jednoznacznie, acz uprzejmie odmówili. Podobnie na taką samą prośbę odpowiedziało Tokio, ale replika Pekinu wzbudziła szczególne zainteresowanie ze względu na formę, która wyrażała "nową pewność siebie" Chin, nazywaną niekiedy wręcz demonstracją siły. Hu Jintao oznajmił, że Chiny postąpią równie odpowiedzialnie jak w 1997 r., kiedy nie uległy pokusie wzmocnienia swej waluty. Pekin jest przekonany, że utrzymanie stabilnego kursu juana służy potrzebom reformującej się chińskiej gospodarki, a dzięki temu rozwojowi regionu Azji i Pacyfiku oraz całego świata. Hu ostrzegł przed destabilizującymi konsekwencjami "przeszkadzania" Chinom, z czym - co ciekawe - zgadza się wielu ekonomistów i strategów politycznych w Waszyngtonie. Wskazują oni, że ewentualne załamanie w Państwie Środka poważnie zaszkodziłoby gospodarce USA, która może utrzymywać niskie stopy procentowe m.in. dzięki finansowaniu deficytu bud-żetowego przez wysoki popyt w Chinach (i jeszcze większy w Japonii) na amerykańskie obligacje rządowe.
W Bangkoku Hu starał się występować głównie w roli mediatora, świadomego swego gospodarczego i politycznego statusu w regionie. Zaoferował misję dobrych usług w konflikcie między reżimem a demokratyczną opozycją w Myanmarze, ale najważniejszą rolę przypadnie mu odegrać w uśmierzaniu nuklearnych zapędów Korei Północnej. Nikt nie jest w stanie wywrzeć większego wpływu na Phenian niż Chiny - przypomniał w Bangkoku premier Australii John Howard.
Państwo Środka biznesu
Tzw. nowy pragmatyzm Pekinu widać było ostatnio w podejściu do kwestii Iraku, jak i w pewnej zmianie tonu wobec Tajwanu. W ubiegłym roku Chiny postanowiły się zaprezentować jako dobroczyńca Azji Południowo-Wschodniej, proponując dziesięciu państwom ASEAN zawarcie do 2015 r. porozumienia o wolnym handlu. Stosunki Pekinu z Waszyngtonem amerykański sekretarz stanu Colin Powell określił niedawno jako "najlepsze od momentu ich nawiązania w 1972 r.". Nie zmienia to jednak faktu, że nowa przyjazna dyplomacja Chin - wraz z rosnącą potęgą gospodarczą i polityczną tego kraju - stawia przed USA, chcącymi utrzymać wpływy w regionie, coraz trudniejsze zadania. "Chiny są dziś postrzegane jako kraj, który robi wszystko, by się przypodobać i przysłużyć sąsiadom, podczas gdy Stany Zjednoczone coraz bardziej zamykają się we własnej wizji polityki zagranicznej" - uznał niedawno jeden z obserwatorów życia politycznego w przyjaznym Ameryce Singapurze.
Na tle wyjątkowej chińskiej aktywności Japonia, największa potęga gospodarcza regionu, sprawiała w Bangkoku wrażenie li tylko obserwatora. Tokio nie wydawało się jednak z tego powodu zdeprymowane. Gospodarczy awans Chin na razie przynosi korzyści Japonii, a także Korei Południowej. W ubiegłym roku japoński eksport do Chin wzrósł prawie o 40 proc., a import stamtąd po raz pierwszy przewyższył wartość importu z USA. Chiny wyrosły też na największego partnera handlowego Korei Południowej. Pekin, od pewnego czasu nie ustający w adorowaniu państw południowo-wschodniej Azji, zaapelował do nich o zwiększenie w ciągu dwóch lat wymiany z Chinami do 100 mld USD. W 2001 r. wartość handlu USA z tą grupą państw wyniosła 120 mld USD.
Państwa APEC zgodziły się - na wniosek USA - na podjęcie bezzwłocznych działań przeciw grupom międzynarodowego terroryzmu i "innym bezpośrednim zagrożeniom dla bezpieczeństwa w regionie" oraz do eliminacji "groźby rozprzestrzeniania broni masowej zagłady i środków jej przenoszenia". Końcowym akordem szczytu była jednak znamienna "wspólna" podróż George'a W. Busha i Hu Jintao do Australii. 22 października jeden przybył do Canberry, drugi do Sydney. Obaj wygłosili przemówienia w australijskim parlamencie. Bush podziękował Australijczykom za udział w operacji w Iraku, Hu podpisał wart 17 mld USD kontrakt o współpracy w wydobyciu australijskiego gazu ziemnego. Australijski dolar zdrożał do najwyższego od sześciu lat poziomu, wymiana handlowa z Chinami, która od 1996 r. zwiększyła się trzykrotnie (do 14,7 mld USD), ma rosnąć coraz szybciej. To jeszcze jeden dowód na to, że ChRL chce się stać państwem środka biznesu, otwarcie rzucając wyzwanie Ameryce.
Kto komu nie ukradł show
Z inicjatywą organizowania forum gospodarczego dla najszybciej rozwijającego się regionu świata wystąpiła 14 lat temu Australia, ochoczo wsparta przez wschodnioazjatyckie tygrysy. Na szczycie w 1993 r. ówczesny prezydent USA Bill Clinton wygłosił słynną deklarację o nadchodzącym wieku Pacyfiku, przedstawiając perspektywę stworzenia regionalnej strefy wolnego handlu. Podniosłą wizję przyćmiły wstrząsy następnych lat, od konfliktu w Timorze Wschodnim, przez ostry kryzys finansowy w Azji Wschodniej w latach 1997-1998, aż po ostatnie perturbacje gospodarcze spowodowane epidemią SARS.
Lepsze wieści płynące ostatnio z obszaru APEC pozwoliły odświeżyć pamięć o tym, że zamieszkuje go łącznie 2,8 mld ludzi, którzy uczestniczą w 50 proc. światowej wymiany handlowej i wytwarzają rocznie produkty o wartości ponad 18 bln dolarów. Prezydent USA George Bush połączył udział w szczycie z podróżą do krajów regionu - Japonii, Filipin, Tajlandii, Singapuru, Indonezji i Australii. Znamienne jednak, że na szczycie APEC przywódcę Chin Hu Jintao podejmowano z równie wielkim honorami jak prezydenta Ameryki. Niektórzy twierdzili nawet, że jeśli gość z Pekinu "nie ukradł całego show", to tylko dlatego, że chciał zademonstrować wyjątkowo dobre maniery.
Nowa pewność siebie Chin
Hu Jintao pojawił się w Bangkoku kilka dni po historycznym wydarzeniu - awansie Chin do pozycji trzeciego państwa zdolnego wysłać w przestrzeń okołoziemską załogowy statek kos-miczny. Krążącą przez 21 godzin po orbicie niepozorną kapsułę zauważyli wszyscy. Przydawała wagi wieściom z Pekinu o tym, że wzrost gospodarczy w Państwie Środka wyniesie w tym roku prawdopodobnie 9,5 proc. Ponieważ w USA zakłada się, że w znacznej mierze jest to efekt utrzymywania zaniżonego kursu chińskiej waluty, co ułatwia sprzedaż towarów z ChRL za granicę, odbiera natomiast szanse produktom amerykańskim, szef Białego Domu zwrócił się do Pekinu o urealnienie wartości juana. Tania chińska waluta i drogi dolar to - według producentów i kongresmanów zza oceanu - jedna z przyczyn problemów na amerykańskim rynku pracy.
Chińczycy jednoznacznie, acz uprzejmie odmówili. Podobnie na taką samą prośbę odpowiedziało Tokio, ale replika Pekinu wzbudziła szczególne zainteresowanie ze względu na formę, która wyrażała "nową pewność siebie" Chin, nazywaną niekiedy wręcz demonstracją siły. Hu Jintao oznajmił, że Chiny postąpią równie odpowiedzialnie jak w 1997 r., kiedy nie uległy pokusie wzmocnienia swej waluty. Pekin jest przekonany, że utrzymanie stabilnego kursu juana służy potrzebom reformującej się chińskiej gospodarki, a dzięki temu rozwojowi regionu Azji i Pacyfiku oraz całego świata. Hu ostrzegł przed destabilizującymi konsekwencjami "przeszkadzania" Chinom, z czym - co ciekawe - zgadza się wielu ekonomistów i strategów politycznych w Waszyngtonie. Wskazują oni, że ewentualne załamanie w Państwie Środka poważnie zaszkodziłoby gospodarce USA, która może utrzymywać niskie stopy procentowe m.in. dzięki finansowaniu deficytu bud-żetowego przez wysoki popyt w Chinach (i jeszcze większy w Japonii) na amerykańskie obligacje rządowe.
W Bangkoku Hu starał się występować głównie w roli mediatora, świadomego swego gospodarczego i politycznego statusu w regionie. Zaoferował misję dobrych usług w konflikcie między reżimem a demokratyczną opozycją w Myanmarze, ale najważniejszą rolę przypadnie mu odegrać w uśmierzaniu nuklearnych zapędów Korei Północnej. Nikt nie jest w stanie wywrzeć większego wpływu na Phenian niż Chiny - przypomniał w Bangkoku premier Australii John Howard.
Państwo Środka biznesu
Tzw. nowy pragmatyzm Pekinu widać było ostatnio w podejściu do kwestii Iraku, jak i w pewnej zmianie tonu wobec Tajwanu. W ubiegłym roku Chiny postanowiły się zaprezentować jako dobroczyńca Azji Południowo-Wschodniej, proponując dziesięciu państwom ASEAN zawarcie do 2015 r. porozumienia o wolnym handlu. Stosunki Pekinu z Waszyngtonem amerykański sekretarz stanu Colin Powell określił niedawno jako "najlepsze od momentu ich nawiązania w 1972 r.". Nie zmienia to jednak faktu, że nowa przyjazna dyplomacja Chin - wraz z rosnącą potęgą gospodarczą i polityczną tego kraju - stawia przed USA, chcącymi utrzymać wpływy w regionie, coraz trudniejsze zadania. "Chiny są dziś postrzegane jako kraj, który robi wszystko, by się przypodobać i przysłużyć sąsiadom, podczas gdy Stany Zjednoczone coraz bardziej zamykają się we własnej wizji polityki zagranicznej" - uznał niedawno jeden z obserwatorów życia politycznego w przyjaznym Ameryce Singapurze.
Na tle wyjątkowej chińskiej aktywności Japonia, największa potęga gospodarcza regionu, sprawiała w Bangkoku wrażenie li tylko obserwatora. Tokio nie wydawało się jednak z tego powodu zdeprymowane. Gospodarczy awans Chin na razie przynosi korzyści Japonii, a także Korei Południowej. W ubiegłym roku japoński eksport do Chin wzrósł prawie o 40 proc., a import stamtąd po raz pierwszy przewyższył wartość importu z USA. Chiny wyrosły też na największego partnera handlowego Korei Południowej. Pekin, od pewnego czasu nie ustający w adorowaniu państw południowo-wschodniej Azji, zaapelował do nich o zwiększenie w ciągu dwóch lat wymiany z Chinami do 100 mld USD. W 2001 r. wartość handlu USA z tą grupą państw wyniosła 120 mld USD.
Państwa APEC zgodziły się - na wniosek USA - na podjęcie bezzwłocznych działań przeciw grupom międzynarodowego terroryzmu i "innym bezpośrednim zagrożeniom dla bezpieczeństwa w regionie" oraz do eliminacji "groźby rozprzestrzeniania broni masowej zagłady i środków jej przenoszenia". Końcowym akordem szczytu była jednak znamienna "wspólna" podróż George'a W. Busha i Hu Jintao do Australii. 22 października jeden przybył do Canberry, drugi do Sydney. Obaj wygłosili przemówienia w australijskim parlamencie. Bush podziękował Australijczykom za udział w operacji w Iraku, Hu podpisał wart 17 mld USD kontrakt o współpracy w wydobyciu australijskiego gazu ziemnego. Australijski dolar zdrożał do najwyższego od sześciu lat poziomu, wymiana handlowa z Chinami, która od 1996 r. zwiększyła się trzykrotnie (do 14,7 mld USD), ma rosnąć coraz szybciej. To jeszcze jeden dowód na to, że ChRL chce się stać państwem środka biznesu, otwarcie rzucając wyzwanie Ameryce.
Więcej możesz przeczytać w 44/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.