Europa, jaka marzy się marksizującym filozofom, na szczęście nigdy nie powstanie
Na dawnym Czerniakowie i w innych dzielnicach starej Warszawy można było usłyszeć zawołanie: "Te, filozof!". Oznaczało ono typka, który znany był z tego, że w sporach między łobuziakami bił głową. Gdzie indziej mawiano o takim, że potrafi "przywalić bykiem". Te knajackie powiedzonka przypomniały mi się w związku z oświadczeniem dwóch filozofów marksistowskiej proweniencji (niezależnie od używanych przez nich aktualnie etykietek). Asocjacje z bykiem nasuwały się także z innego powodu. W końcu obaj pomienieni panowie uganiali się przez długie lata za czerwoną płachtą, różniąc się od byków rodzajem uczuć okazywanych tejże płachcie. Jacques Derrida i Jürgen Habermas postanowili - przy aplauzie innych - "przywalić bykiem" Stanom Zjednoczonym, nawołując we wspomnianym oświadczeniu, aby Europa - w obliczu "zuchwałego złamania prawa międzynarodowego" - rzuciła na szalę swój autorytet w celu zrównoważenia "hegemonialnego unilateralizmu" USA.
Można by zapytać, dlaczego w swoim zapale nie "walnęli głową" w Chiny, prowadzące od dziesięcioleci politykę ludobójstwa w Tybecie, albo w Rosję, której działania wobec Czeczenii, przy moim braku entuzjazmu dla Czeczenów, też można nazwać ludobójczymi. Byłoby to zbyteczne, ponieważ wiadomo, "o co biega". Po pierwsze, stara zasada mówi, że nie ma wroga na lewicy. Po drugie zaś, niechęć do Ameryki - ten "socjalizm idiotów", jak określał antyamerykanizm Raymond Aron, francuski filozof i socjolog - każe francusko-niemieckiej Europie działać w sojuszu z kimkolwiek, nawet z krajami wielce wątpliwej etyki politycznej (co jest i tak grubym niedopowiedzeniem).
Pacyfizm i "socjal"
Interesujące, że obaj panowie filozofowie, a także ci, którzy gorliwie podchwycili ten pomysł (np. hiszpański myśliciel Fernando Savater), starają się odgrodzić reprezentowaną przez siebie Europę od cywilizacji zachodniej. Akurat w tym punkcie moje stanowisko jest zbliżone. Tyle że jeśli dwóch mówi to samo, to wcale nie znaczy to samo! To, co Derrida i Habermas wychwalają jako szczególnie pozytywne cechy współczesnej zachodniej Europy, dla mnie jest deformującą naroślą na cywilizacji zachodniej. Chodzi o mieszankę pacyfizmu i naiwności (by nie nazwać tego po imieniu), każącą traktować groźnych dla cywilizacji i społeczeństw przestępców jak pacjentów na kanapce psychoanalityka.
Nie ma co z bin Ladenami i Husajnami naszego świata dyskutować - jak nawołują Derrida i Habermas - o korzyściach ekonomicznych i potrzebie współpracy, kiedy motorem zachowań jest nienawiść (do zachodniej cywilizacji) i zawiść (względem świata, który ewidentnie lepiej sobie radzi z pomnażaniem bogactwa). Badania opinii przeprowadzone w czasie wojny w Afganistanie wykazały, że większość Amerykanów uważała wówczas, iż zagrożenie terrorystyczne należy zlikwidować siłą militarną, a zdaniem większości Europejczyków, rozwiązaniem było udzielenie pomocy gospodarczej. Okazuje się więc, że nie trzeba być lewicowym filozofem, aby o prostych sprawach mówić jak Casanova (wedle znanego dowcipu z czasów zebrań partyjnych).
Dla każdego, kto głowy używa inaczej niż wspomniany na wstępie czerniakowski "filozof", jest oczywiste, że bin Ladenowi i afgańskim talibom pomoc gospodarcza byłaby potrzebna jak psu boczna kieszeń. Gdy ludzie mają się lepiej, zaczynają myśleć nie tylko o chlebie, ale i o igrzyskach. A to już byłoby groźne dla ich wersji islamu. Kim Dzong Ilowi z kolei pomoc gospodarcza byłaby potrzebna jedynie do umacniania nieludzkich rządów, a nawet "postępowym" Europejczykom, w rodzaju Derridy i Habermasa, nie zależy przecież (mam nadzieję!) na wzroście liczby torturowanych, zamęczonych czy - jak w Korei Północnej - także zagłodzonych obywateli.
Nędza "postępowej" filozofii
Pomoc ma sens tylko wówczas, gdy istnieją instytucjonalne warunki do jej użytecznego wykorzystania. Doświadczenia Zachodu po II wojnie światowej wskazują jednoznacznie, że ogromna większość prawie dwóch trylionów dolarów pomocy gospodarczej została zmarnowana bądź rozkradziona. Nawoływania Fernando Savatera, aby Europa pozostała "otwarta i szczodra wobec globalnych potrzeb", świadczą tylko o tym, że nadpobudliwy filozof najwyraźniej nie przyswoił sobie elementarnej lekcji ostatniego półwiecza. Bardziej niż filozofa przypomina on postać z songu Krystyny Sienkiewicz, domagającą się, aby wszyscy byli szlachetni i uczciwi, "od jutra, szósta pięć".
Wreszcie, jeśli nędza intelektualna "socjalu" stosowanego w skali międzynarodowej nie dociera do zaczadzonych marksizmem umysłów pomienionych filozofów, to być może powinna do nich dotrzeć nędza moralna pacyfizmu czy zwyczajnego tchórzostwa. Obydwie te cechy charakteryzują społeczeństwa zachodniej Europy. Mentalność pacyfisty jest mentalnością niewolnika, zakłada bowiem odmowę obrony nawet najcenniejszych ideałów i najbliższych pacyfiście osób. Poza tym w Europie (nie tylko zachodniej!) jest wiele zwykłego tchórzostwa. Niechęć walki przeciw terroryzmowi bierze się często ze zwykłego strachu. Prymitywne rozumowanie tchórza zakłada, że oprych, który znęca się nad kimś po drugiej stronie ulicy, nie zaczepi nas, jeżeli nie staniemy w obronie bitego.
Kiedyś od filozofów oczekiwano tzw. wypowiedzi normatywnych, czyli oceniających moralnie. Czasy się jednak zmieniły. W dobie politycznej poprawności "postępowym" filozofom wystarczają ich własne pokrętne kryteria oddzielające to, co poprawne, od tego, co normalne, choć nazywane przez nich przeżytkami zachodniej cywilizacji.
Przeminął wiek złoty
Europa, jaka marzy się marksizującym filozofom, na szczęście nigdy nie powstanie. Po pierwsze, gdyby chciała pójść drogą konfrontacji z Ameryką, opowie się przeciw temu większość państw członkowskich UE. Po drugie, "rdzenna Europa" (termin ukuty przez Derridę i Habermasa) jest niezdolna do jakichkolwiek zdecydowanych kroków, w tym militarnych. Wymagałoby to - obok nie istniejącej woli działania zakrzepłych umysłów - także zwiększonych wydatków militarnych. W warunkach pełzającego wzrostu gospodarczego trzeba by zabrać z "socjalu", a do tego nie dopuszczą zdemoralizowane państwem opiekuńczym społeczeństwa, które i bez tego protestują przeciw nieuchronnym cięciom.
Po trzecie, to, co filozofowie - obok pacyfizmu - uważają za cechę charakterystyczną "rdzennej Europy", czyli ów "socjal", też się kurczy. Domagając się prowadzenia przez Europę "polityki poskramiania kapitalizmu" (dosłownie!), nie rozumieją, że skutkiem poskramiania kapitalizmu jest m.in. coraz mniejsza dynamika gospodarcza i w efekcie coraz mniejsze możliwości "socjalu".
Więcej bogactwa Europa może wytworzyć, tylko zwiększając zakres wolnego rynku (czyli idąc drogą Ameryki), a nie "poskramiając" ów rynek. Pomienieni filozofowie woleliby "przywalić bykiem" Ameryce, ale chęć zachowania chociaż części ukochanego "socjalu" wymaga amerykanizacji, a więc liberalizacji gospodarki. Nic, tylko bić głową o ścianę. Derridzie i Habermasowi - by osiągnęli choćby minimalną satysfakcję - proponuję ścianę restauracji McDonald's...
Można by zapytać, dlaczego w swoim zapale nie "walnęli głową" w Chiny, prowadzące od dziesięcioleci politykę ludobójstwa w Tybecie, albo w Rosję, której działania wobec Czeczenii, przy moim braku entuzjazmu dla Czeczenów, też można nazwać ludobójczymi. Byłoby to zbyteczne, ponieważ wiadomo, "o co biega". Po pierwsze, stara zasada mówi, że nie ma wroga na lewicy. Po drugie zaś, niechęć do Ameryki - ten "socjalizm idiotów", jak określał antyamerykanizm Raymond Aron, francuski filozof i socjolog - każe francusko-niemieckiej Europie działać w sojuszu z kimkolwiek, nawet z krajami wielce wątpliwej etyki politycznej (co jest i tak grubym niedopowiedzeniem).
Pacyfizm i "socjal"
Interesujące, że obaj panowie filozofowie, a także ci, którzy gorliwie podchwycili ten pomysł (np. hiszpański myśliciel Fernando Savater), starają się odgrodzić reprezentowaną przez siebie Europę od cywilizacji zachodniej. Akurat w tym punkcie moje stanowisko jest zbliżone. Tyle że jeśli dwóch mówi to samo, to wcale nie znaczy to samo! To, co Derrida i Habermas wychwalają jako szczególnie pozytywne cechy współczesnej zachodniej Europy, dla mnie jest deformującą naroślą na cywilizacji zachodniej. Chodzi o mieszankę pacyfizmu i naiwności (by nie nazwać tego po imieniu), każącą traktować groźnych dla cywilizacji i społeczeństw przestępców jak pacjentów na kanapce psychoanalityka.
Nie ma co z bin Ladenami i Husajnami naszego świata dyskutować - jak nawołują Derrida i Habermas - o korzyściach ekonomicznych i potrzebie współpracy, kiedy motorem zachowań jest nienawiść (do zachodniej cywilizacji) i zawiść (względem świata, który ewidentnie lepiej sobie radzi z pomnażaniem bogactwa). Badania opinii przeprowadzone w czasie wojny w Afganistanie wykazały, że większość Amerykanów uważała wówczas, iż zagrożenie terrorystyczne należy zlikwidować siłą militarną, a zdaniem większości Europejczyków, rozwiązaniem było udzielenie pomocy gospodarczej. Okazuje się więc, że nie trzeba być lewicowym filozofem, aby o prostych sprawach mówić jak Casanova (wedle znanego dowcipu z czasów zebrań partyjnych).
Dla każdego, kto głowy używa inaczej niż wspomniany na wstępie czerniakowski "filozof", jest oczywiste, że bin Ladenowi i afgańskim talibom pomoc gospodarcza byłaby potrzebna jak psu boczna kieszeń. Gdy ludzie mają się lepiej, zaczynają myśleć nie tylko o chlebie, ale i o igrzyskach. A to już byłoby groźne dla ich wersji islamu. Kim Dzong Ilowi z kolei pomoc gospodarcza byłaby potrzebna jedynie do umacniania nieludzkich rządów, a nawet "postępowym" Europejczykom, w rodzaju Derridy i Habermasa, nie zależy przecież (mam nadzieję!) na wzroście liczby torturowanych, zamęczonych czy - jak w Korei Północnej - także zagłodzonych obywateli.
Nędza "postępowej" filozofii
Pomoc ma sens tylko wówczas, gdy istnieją instytucjonalne warunki do jej użytecznego wykorzystania. Doświadczenia Zachodu po II wojnie światowej wskazują jednoznacznie, że ogromna większość prawie dwóch trylionów dolarów pomocy gospodarczej została zmarnowana bądź rozkradziona. Nawoływania Fernando Savatera, aby Europa pozostała "otwarta i szczodra wobec globalnych potrzeb", świadczą tylko o tym, że nadpobudliwy filozof najwyraźniej nie przyswoił sobie elementarnej lekcji ostatniego półwiecza. Bardziej niż filozofa przypomina on postać z songu Krystyny Sienkiewicz, domagającą się, aby wszyscy byli szlachetni i uczciwi, "od jutra, szósta pięć".
Wreszcie, jeśli nędza intelektualna "socjalu" stosowanego w skali międzynarodowej nie dociera do zaczadzonych marksizmem umysłów pomienionych filozofów, to być może powinna do nich dotrzeć nędza moralna pacyfizmu czy zwyczajnego tchórzostwa. Obydwie te cechy charakteryzują społeczeństwa zachodniej Europy. Mentalność pacyfisty jest mentalnością niewolnika, zakłada bowiem odmowę obrony nawet najcenniejszych ideałów i najbliższych pacyfiście osób. Poza tym w Europie (nie tylko zachodniej!) jest wiele zwykłego tchórzostwa. Niechęć walki przeciw terroryzmowi bierze się często ze zwykłego strachu. Prymitywne rozumowanie tchórza zakłada, że oprych, który znęca się nad kimś po drugiej stronie ulicy, nie zaczepi nas, jeżeli nie staniemy w obronie bitego.
Kiedyś od filozofów oczekiwano tzw. wypowiedzi normatywnych, czyli oceniających moralnie. Czasy się jednak zmieniły. W dobie politycznej poprawności "postępowym" filozofom wystarczają ich własne pokrętne kryteria oddzielające to, co poprawne, od tego, co normalne, choć nazywane przez nich przeżytkami zachodniej cywilizacji.
Przeminął wiek złoty
Europa, jaka marzy się marksizującym filozofom, na szczęście nigdy nie powstanie. Po pierwsze, gdyby chciała pójść drogą konfrontacji z Ameryką, opowie się przeciw temu większość państw członkowskich UE. Po drugie, "rdzenna Europa" (termin ukuty przez Derridę i Habermasa) jest niezdolna do jakichkolwiek zdecydowanych kroków, w tym militarnych. Wymagałoby to - obok nie istniejącej woli działania zakrzepłych umysłów - także zwiększonych wydatków militarnych. W warunkach pełzającego wzrostu gospodarczego trzeba by zabrać z "socjalu", a do tego nie dopuszczą zdemoralizowane państwem opiekuńczym społeczeństwa, które i bez tego protestują przeciw nieuchronnym cięciom.
Po trzecie, to, co filozofowie - obok pacyfizmu - uważają za cechę charakterystyczną "rdzennej Europy", czyli ów "socjal", też się kurczy. Domagając się prowadzenia przez Europę "polityki poskramiania kapitalizmu" (dosłownie!), nie rozumieją, że skutkiem poskramiania kapitalizmu jest m.in. coraz mniejsza dynamika gospodarcza i w efekcie coraz mniejsze możliwości "socjalu".
Więcej bogactwa Europa może wytworzyć, tylko zwiększając zakres wolnego rynku (czyli idąc drogą Ameryki), a nie "poskramiając" ów rynek. Pomienieni filozofowie woleliby "przywalić bykiem" Ameryce, ale chęć zachowania chociaż części ukochanego "socjalu" wymaga amerykanizacji, a więc liberalizacji gospodarki. Nic, tylko bić głową o ścianę. Derridzie i Habermasowi - by osiągnęli choćby minimalną satysfakcję - proponuję ścianę restauracji McDonald's...
Więcej możesz przeczytać w 44/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.