Nic dziwnego, że Adam Michnik marzy o własnej telewizji. To prawdziwy showman. W gazetowych tekstach mentorski, niemiłosiernie poprawny politycznie, w rozmowach radiowych męczący wadą wymowy - jedynie na wizji tworzy prawdziwą kreację.
Rozkwita emocją, gestykuluje jak szalony, zapada w dramatyczne pauzy, wścieka się w nieoczekiwanych momentach... Pośród smętnie gadających główek potrafi przez wiele godzin utrzymać widownię w napięciu. Brawo!
Powrót Michnika przed komisję Nałęcza to udany come back tego aktora do serialu: "Lew i grupa". Co prawda recenzja innej aktorki, Jakubowskiej, jest odmienna, ale wynika z zawodowej zawiści. Określenie "tragifarsa", jakim skwitowała jego występ, nie musi być zresztą rozumiane pejoratywnie. W ostatnich dniach serial dostał kopa, aż miło! Zwłaszcza udane były sceny, w których Michnik grał zaskoczonego odtwarzanymi z przeszłości faktami. Bardzo przekonująco na oczach widowni dochodził do wniosku, że propozycja korupcyjna Rywina ma związek z procesem legislacyjnym. Do tej pory nie dopuszczał takiej myśli do siebie.
To, co najciekawsze, bierze się stąd, że Michnik - jako pomysłodawca i scenarzysta serialu - sprawia wrażenie zaskoczonego rozwojem akcji i swoją rolą. W tradycyjnym podziale na bad guys i good guys bez wątpienia od początku stoi po stronie dobra, a złości się, kiedy śledczy Rokita chce mu to udowodnić i dotrzeć do prawdy. Osobiście brzmiące wyznania: "dałem się zmanipulować", "zachowałem się jak idiota", musiały wiele kosztować nie przyzwyczajonego do publicznej spowiedzi redaktora. Były to kwestie rodem z prawdziwego dramatu.
Farsowe epizody serialu najlepiej oddaje dialog z Anitą B. obsadzoną w roli "słodkiej kotki". Słysząc o kolorowych skarpetkach Lwa Rywina, wpadła na wątek homoseksualny afery. Choć Michnik tłumaczył, że kolorowe skarpetki były symbolem walki ze stalinizmem i nosili je bikiniarze, upierała się, że "pedały też". Bardzo to była śmieszna scena. Anita z pewnością zostanie teraz gwiazdą swej partii, która właśnie rozpoczyna walkę o prawa dla tychże "pedałów". Wszystko inne już zostało wywalczone... ale to temat innego serialu.
Powrót Michnika przed komisję Nałęcza to udany come back tego aktora do serialu: "Lew i grupa". Co prawda recenzja innej aktorki, Jakubowskiej, jest odmienna, ale wynika z zawodowej zawiści. Określenie "tragifarsa", jakim skwitowała jego występ, nie musi być zresztą rozumiane pejoratywnie. W ostatnich dniach serial dostał kopa, aż miło! Zwłaszcza udane były sceny, w których Michnik grał zaskoczonego odtwarzanymi z przeszłości faktami. Bardzo przekonująco na oczach widowni dochodził do wniosku, że propozycja korupcyjna Rywina ma związek z procesem legislacyjnym. Do tej pory nie dopuszczał takiej myśli do siebie.
To, co najciekawsze, bierze się stąd, że Michnik - jako pomysłodawca i scenarzysta serialu - sprawia wrażenie zaskoczonego rozwojem akcji i swoją rolą. W tradycyjnym podziale na bad guys i good guys bez wątpienia od początku stoi po stronie dobra, a złości się, kiedy śledczy Rokita chce mu to udowodnić i dotrzeć do prawdy. Osobiście brzmiące wyznania: "dałem się zmanipulować", "zachowałem się jak idiota", musiały wiele kosztować nie przyzwyczajonego do publicznej spowiedzi redaktora. Były to kwestie rodem z prawdziwego dramatu.
Farsowe epizody serialu najlepiej oddaje dialog z Anitą B. obsadzoną w roli "słodkiej kotki". Słysząc o kolorowych skarpetkach Lwa Rywina, wpadła na wątek homoseksualny afery. Choć Michnik tłumaczył, że kolorowe skarpetki były symbolem walki ze stalinizmem i nosili je bikiniarze, upierała się, że "pedały też". Bardzo to była śmieszna scena. Anita z pewnością zostanie teraz gwiazdą swej partii, która właśnie rozpoczyna walkę o prawa dla tychże "pedałów". Wszystko inne już zostało wywalczone... ale to temat innego serialu.
Więcej możesz przeczytać w 44/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.