Czy można wygrać mecz piłki nożnej, gdy część drużyny kopie swoich po kostkach i strzela do własnej bramki?
Każdy kibic odpowiedziałby, że to absurd, idiotyzm, a przede wszystkim zachowanie nie fair. Tego, co rozumie przeciętny kibic, nie rozumieją tzw. intelektualiści (sygnatariusze - ponad dwieście osób, w tym Maria Janion, Kinga Dunin, Krystyna Kofta, Jerzy Bralczyk, Olga Tokarczuk - listu otwartego "Chcemy innej Europy"). Nie rozumieją też niektórzy politycy, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Zachodzę w głowę, jak ludzie wykształceni mogą żądać od premiera i polskiego rządu, by w sprawie traktatu z Nicei i europejskiej konstytucji grali nie dla polskiej drużyny, lecz dla niemieckiej czy francuskiej. Jak można zarzucać Millerowi i Cimoszewiczowi, że postępują głupio, arogancko i zaściankowo, i namawiać ich, żeby się poddali w czasie rozgrzewki, zanim rozpoczął się mecz?
Miller i Cimoszewicz nie złamali żadnej reguły: domagają się tylko przestrzegania zasady pacta sunt servanda. Każda umowa jest wiążąca i powinna być wypełniona w dobrej wierze. Aż głupio przypominać, że to jedna z podstawowych norm w stosunkach międzynarodowych. Powoływała się na nią tzw. deklaracja londyńska z 1871 r., powoływał się pakt Ligi Narodów, Karta Narodów Zjednoczonych, konwencja wiedeńska oraz deklaracja zasad prawa międzynarodowego z 1970 r. Kto tu więc zachowuje się arogancko: Miller i Cimoszewicz czy Chirac i Schröder? Niech ich, a nie Polaków poucza Klaus Bachmann, który lepiej od nas wie, co jest dla nas dobre, i przyprawia nam gębę, twierdząc, że "Polska ma w Brukseli opinię mało obliczalnego, buntowniczego kraju, którego przedstawiciele lubią stawiać sprawę na ostrzu noża" ("Rzeczpospolita" z 23 października). Lepiej nie stawiać sprawy na ostrzu noża, być poklepywanym i chwalonym, tyle że okpiwanym przy każdej okazji?
Od czasu drużyny piłkarskiej Kazimierza Górskiego i siatkarskiej Huberta Wagnera narzekaliśmy, że nie umiemy grać zespołowo, a przecież kibice najbardziej lubią sporty zespołowe. Dopiero niedawno siatkarki Andrzeja Niemczyka udowodniły, że znowu gra zespołowa zaczyna nam się układać. Teraz rząd wspierany przez większość sił politycznych gra w sprawie eurokonstytucji zespołowo, czyli w polskim interesie. I chwała mu za to. Co się dzieje, kiedy się nie gra zespołowo, łatwo się przekonać, patrząc na naszą policję. Podczas gdy wielu uczciwych policjantów naraża życie, walcząc z przestępcami, część ich przełożonych sprzedaje bandytom informacje, a często bezmyślnie ujawnia je podczas wspólnych pijackich biesiad. Policja grająca zespołowo nie wysługuje się kaście wybranych polityków, lecz traktuje ich jak każdego innego obywatela. Policja jest kiepska, bo nie gra zespołowo. Tym bardziej nie grała zespołowo w czasach PRL, bo nie da się grać zespołowo w ustawionym, czyli sprzedanym meczu (vide: "Trąd").
Całe szczęście, że coraz bardziej zespołowo gra sejmowa komisja śledcza badająca sprawę Rywina i dzięki temu jest coraz bliższa prawdy. Tylko pozornie zespołowo grają związki zawodowe. Owszem, bronią one konsekwentnie swoich, czyli dupochronów - jak prof. Juliusz Gardawski określa działaczy chronionych ustawą. W drużynie pracujących związkowcy są jednak takimi samymi dywersantami jak sprzedajni piłkarze Świtu Nowy Dwór Mazowiecki (vide: "Związkokracja pod trybunał"). Wszystko wskazuje na to, że będziemy grać zespołowo w sprawie Niemców żądających zwrotu pozostawionego w Polsce mienia (vide: "Agresja prawna"). Powiedzmy jasno: ten mecz skończył się w 1945 r. w Poczdamie. Nie było remisu, więc żadna dogrywka nie jest potrzebna. Skądinąd, gdyby posługiwać się logiką sygnatariuszy listu otwartego "Chcemy innej Europy", powinniśmy zacząć grać w drużynie Eriki Steinbach.
Nam naprawdę nie jest wszystko jedno, czy będziemy potrafili grać zespołowo, czy każdy na własną rękę.
Miller i Cimoszewicz nie złamali żadnej reguły: domagają się tylko przestrzegania zasady pacta sunt servanda. Każda umowa jest wiążąca i powinna być wypełniona w dobrej wierze. Aż głupio przypominać, że to jedna z podstawowych norm w stosunkach międzynarodowych. Powoływała się na nią tzw. deklaracja londyńska z 1871 r., powoływał się pakt Ligi Narodów, Karta Narodów Zjednoczonych, konwencja wiedeńska oraz deklaracja zasad prawa międzynarodowego z 1970 r. Kto tu więc zachowuje się arogancko: Miller i Cimoszewicz czy Chirac i Schröder? Niech ich, a nie Polaków poucza Klaus Bachmann, który lepiej od nas wie, co jest dla nas dobre, i przyprawia nam gębę, twierdząc, że "Polska ma w Brukseli opinię mało obliczalnego, buntowniczego kraju, którego przedstawiciele lubią stawiać sprawę na ostrzu noża" ("Rzeczpospolita" z 23 października). Lepiej nie stawiać sprawy na ostrzu noża, być poklepywanym i chwalonym, tyle że okpiwanym przy każdej okazji?
Od czasu drużyny piłkarskiej Kazimierza Górskiego i siatkarskiej Huberta Wagnera narzekaliśmy, że nie umiemy grać zespołowo, a przecież kibice najbardziej lubią sporty zespołowe. Dopiero niedawno siatkarki Andrzeja Niemczyka udowodniły, że znowu gra zespołowa zaczyna nam się układać. Teraz rząd wspierany przez większość sił politycznych gra w sprawie eurokonstytucji zespołowo, czyli w polskim interesie. I chwała mu za to. Co się dzieje, kiedy się nie gra zespołowo, łatwo się przekonać, patrząc na naszą policję. Podczas gdy wielu uczciwych policjantów naraża życie, walcząc z przestępcami, część ich przełożonych sprzedaje bandytom informacje, a często bezmyślnie ujawnia je podczas wspólnych pijackich biesiad. Policja grająca zespołowo nie wysługuje się kaście wybranych polityków, lecz traktuje ich jak każdego innego obywatela. Policja jest kiepska, bo nie gra zespołowo. Tym bardziej nie grała zespołowo w czasach PRL, bo nie da się grać zespołowo w ustawionym, czyli sprzedanym meczu (vide: "Trąd").
Całe szczęście, że coraz bardziej zespołowo gra sejmowa komisja śledcza badająca sprawę Rywina i dzięki temu jest coraz bliższa prawdy. Tylko pozornie zespołowo grają związki zawodowe. Owszem, bronią one konsekwentnie swoich, czyli dupochronów - jak prof. Juliusz Gardawski określa działaczy chronionych ustawą. W drużynie pracujących związkowcy są jednak takimi samymi dywersantami jak sprzedajni piłkarze Świtu Nowy Dwór Mazowiecki (vide: "Związkokracja pod trybunał"). Wszystko wskazuje na to, że będziemy grać zespołowo w sprawie Niemców żądających zwrotu pozostawionego w Polsce mienia (vide: "Agresja prawna"). Powiedzmy jasno: ten mecz skończył się w 1945 r. w Poczdamie. Nie było remisu, więc żadna dogrywka nie jest potrzebna. Skądinąd, gdyby posługiwać się logiką sygnatariuszy listu otwartego "Chcemy innej Europy", powinniśmy zacząć grać w drużynie Eriki Steinbach.
Nam naprawdę nie jest wszystko jedno, czy będziemy potrafili grać zespołowo, czy każdy na własną rękę.
Więcej możesz przeczytać w 44/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.