Amfetamina zastąpiła alkohol w roli pożywki literackiej mitologii
Hłasko, Stachura, Himilsbach, Grochowiak, Iredyński czy Pilch pili na umór, a potem dowodzili, że bez picia nie ma dobrej literatury. Teraz w roli pożywki okołoliterackiej mitologii występują narkotyki. Bohaterowie najnowszej prozy piją zdecydowanie mniej: jeśli już, to sięgają po tani browar, krajowe wino lub modną tequilę. Najbardziej kręci naszych literatów amfetamina, trochę mniej braun, czyli heroina do palenia, oraz poczciwa marihuana. Witkacy, na którego się powołują, wyliczał nazwy narkotyków wykorzystanych podczas tworzenia portretów czy opisywał skutki ich zażywania w książeczce "Nikotyna, alkohol, kokaina, peyotl, morfina, eter. Appendix". Nie zawdzięczał on jednak swoich sukcesów narkotykom, lecz temu, że był tytanem pracy, o czym młodzi literaci, którzy piszą powieść w ciągu miesiąca, zdają się nie pamiętać.
"Między rymem a rymem zaciągnę się dymem, patrzę na kalendarz, dzisiaj jest wtorek, naszła mnie ochota na mały zielony worek, bo my jaramy blanty w szkolnej ubikacji, dużo, dużo dymu, mało wentylacji" - rapuje Olgierd z powieści "Osiem cztery" (to rok urodzenia autora) Mirosława Nahacza. Bohater "Masali" Maxa Cegielskiego dopiero w indyjskiej scenerii jest w stanie uwolnić się od narkotycznego uzależnienia. Z nałogiem walczy też Tomek w autobiograficznej "Heroinie" Tomasza Piątka. Przez mniej uważnych czytelników ta książka mogła zostać uznana za manifest hedonisty. Nad akcją powieści Mirosławy Sędzikowskiej "Gandziolatki" kłębi się dym z konopi indyjskich. Z kolei "Wojna polsko-ruska" Doroty Masłowskiej, która doczekała się właśnie trzeciego wydania, toczy się nie tyle pod flagą biało-czerwoną, ile pod sztandarem amfetaminy ("amfa to nie zgrzewka panadolu, herbatka melisa i dwa dni w śpiączce. To dalszy ciąg zabawy"). Zaś Mirosław Nahacz jako pierwszy postanowił zarobić na opisie uroków zażywania polskich grzybków halucynogennych.
Dealer Zagłoba
Już starożytna poetka Safona w jednym z ocalałych poematów pisała o mitycznym narkotyku o nazwie ambrosis. Narkotyczne odurzenia znajdziemy w tle przygód Odyseusza - to Kirke zaprawiała narkotykami pite przezeń wino. W czasach nam bliższych Jean Cocteau, autor m.in. "Opium", był wielkim amatorem tego specyfiku, podobnie jak Edgar Allan Poe. Wielu ekscesów Baudelaire'a czy Rimbauda nie sposób zrozumieć, jeśli się nie wie, że dopuszczali się ich po zażyciu marihuany lub haszyszu. Najlepsze swoje rzeczy napisali oni jednak, kiedy nie byli pod wpływem narkotyków. Podobnie jak nie stroniący od kokainy Robert L. Stevenson (autor "Dziwnej historii dra Jekylla i Mra Hyde'a") czy sir Arthur Conan Doyle (twórca "Sherlocka Holmesa"), który również był kokainistą. W epoce dzieci-kwiatów literacką wyobraźnię kreowało przede wszystkim LSD, po które sięgali m.in. Jack Kerouac (apostoł amerykańskiej kontrkultury) czy autor "Nagiego lunchu" William Burroughs. Narkotykowa legenda towarzyszyła Aldousowi Huxleyowi (autorowi m.in. "Nowego wspaniałego świata"). Tak naprawdę jedynym uzależnionym pisarzem był amfetaminista Philip K. Dick, co zresztą wpłynęło na jakość niektórych jego powieści i opowiadań, na przykład bełkotliwych "Bożej inwazji" i "Transmigracji Timothy'ego Archera".
W literaturze polskiej fachowe opisy skutków zażywania konopi można znaleźć w III części "Dziadów" i VI księdze "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza. Inny romantyk, Zygmunt Krasiński, upodobał sobie eter, o którego działaniu rozpisywał się w swej bogatej korespondencji. W "Potopie" Henryka Sienkiewicza imć Zagłoba mówił: "Radziłem mu [...], iżby siemię konopne w kieszeni nosił i po trochu spożywał. [...] Od tej pory tak mu się dowcip zaostrzył, że i najbliżsi go nie poznają". O narkotykach pisała Eliza Orzeszkowa - uznawała je jednak za wynalazek zdeprawowanego Zachodu. Futurysta Bruno Jasieński w jednym ze swych wierszy upajał się wonią anemicznych palców kochanki, które "pachną jak opium".
Drugi skok Leszka
Na Zachodzie boom na narkotykową mitologię literacką skończył się kilkanaście lat temu. Polscy autorzy narkoliteratury piszą ją obecnie raczej z wyrachowania - korzystają z chwilowej mody. Przesadzają więc krytycy, gdy w tej literaturze widzą przejawy degrengolady - w końcu w większości to wykalkulowana fikcja. Nie jest to dobra literatura, ale ratuje ją ironia: Jan Sobczak wspomina o ziołach czystej mocy niczym Czarna Madonna, Dorota Masłowska pisze o "bogu królu wszechamfetaminy".
Temat tzw. dragów nie jest już traktowany przez młodych literatów jak coś z subkulturowych podziemi. "Odlotowa" pisanina lansowana jest w mediach, nominowana do wszelakich nagród, a jej autorzy brylują na pierwszych stronach gazet. Pomijając literaturę wspominkową, w większości utworów temat narkotyków wzięty jest w nawias ironii. Widać to choćby w powieści "Chłopaki nie płaczą" Krzysztofa Vargi czy w "Dryfie" Jana Sobczaka. Nieustający odjazd to zazwyczaj jedynie pretekst do literackiej zabawy czy towarzyskich lub politycznych aluzji. We wspomnianym "Dryfie" pojawia się na przykład Leszek Wałęsik, który usiłuje przeskoczyć przez płot, aby... uszczknąć nieco z konopnego krzaka.
"Między rymem a rymem zaciągnę się dymem, patrzę na kalendarz, dzisiaj jest wtorek, naszła mnie ochota na mały zielony worek, bo my jaramy blanty w szkolnej ubikacji, dużo, dużo dymu, mało wentylacji" - rapuje Olgierd z powieści "Osiem cztery" (to rok urodzenia autora) Mirosława Nahacza. Bohater "Masali" Maxa Cegielskiego dopiero w indyjskiej scenerii jest w stanie uwolnić się od narkotycznego uzależnienia. Z nałogiem walczy też Tomek w autobiograficznej "Heroinie" Tomasza Piątka. Przez mniej uważnych czytelników ta książka mogła zostać uznana za manifest hedonisty. Nad akcją powieści Mirosławy Sędzikowskiej "Gandziolatki" kłębi się dym z konopi indyjskich. Z kolei "Wojna polsko-ruska" Doroty Masłowskiej, która doczekała się właśnie trzeciego wydania, toczy się nie tyle pod flagą biało-czerwoną, ile pod sztandarem amfetaminy ("amfa to nie zgrzewka panadolu, herbatka melisa i dwa dni w śpiączce. To dalszy ciąg zabawy"). Zaś Mirosław Nahacz jako pierwszy postanowił zarobić na opisie uroków zażywania polskich grzybków halucynogennych.
Dealer Zagłoba
Już starożytna poetka Safona w jednym z ocalałych poematów pisała o mitycznym narkotyku o nazwie ambrosis. Narkotyczne odurzenia znajdziemy w tle przygód Odyseusza - to Kirke zaprawiała narkotykami pite przezeń wino. W czasach nam bliższych Jean Cocteau, autor m.in. "Opium", był wielkim amatorem tego specyfiku, podobnie jak Edgar Allan Poe. Wielu ekscesów Baudelaire'a czy Rimbauda nie sposób zrozumieć, jeśli się nie wie, że dopuszczali się ich po zażyciu marihuany lub haszyszu. Najlepsze swoje rzeczy napisali oni jednak, kiedy nie byli pod wpływem narkotyków. Podobnie jak nie stroniący od kokainy Robert L. Stevenson (autor "Dziwnej historii dra Jekylla i Mra Hyde'a") czy sir Arthur Conan Doyle (twórca "Sherlocka Holmesa"), który również był kokainistą. W epoce dzieci-kwiatów literacką wyobraźnię kreowało przede wszystkim LSD, po które sięgali m.in. Jack Kerouac (apostoł amerykańskiej kontrkultury) czy autor "Nagiego lunchu" William Burroughs. Narkotykowa legenda towarzyszyła Aldousowi Huxleyowi (autorowi m.in. "Nowego wspaniałego świata"). Tak naprawdę jedynym uzależnionym pisarzem był amfetaminista Philip K. Dick, co zresztą wpłynęło na jakość niektórych jego powieści i opowiadań, na przykład bełkotliwych "Bożej inwazji" i "Transmigracji Timothy'ego Archera".
W literaturze polskiej fachowe opisy skutków zażywania konopi można znaleźć w III części "Dziadów" i VI księdze "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza. Inny romantyk, Zygmunt Krasiński, upodobał sobie eter, o którego działaniu rozpisywał się w swej bogatej korespondencji. W "Potopie" Henryka Sienkiewicza imć Zagłoba mówił: "Radziłem mu [...], iżby siemię konopne w kieszeni nosił i po trochu spożywał. [...] Od tej pory tak mu się dowcip zaostrzył, że i najbliżsi go nie poznają". O narkotykach pisała Eliza Orzeszkowa - uznawała je jednak za wynalazek zdeprawowanego Zachodu. Futurysta Bruno Jasieński w jednym ze swych wierszy upajał się wonią anemicznych palców kochanki, które "pachną jak opium".
Drugi skok Leszka
Na Zachodzie boom na narkotykową mitologię literacką skończył się kilkanaście lat temu. Polscy autorzy narkoliteratury piszą ją obecnie raczej z wyrachowania - korzystają z chwilowej mody. Przesadzają więc krytycy, gdy w tej literaturze widzą przejawy degrengolady - w końcu w większości to wykalkulowana fikcja. Nie jest to dobra literatura, ale ratuje ją ironia: Jan Sobczak wspomina o ziołach czystej mocy niczym Czarna Madonna, Dorota Masłowska pisze o "bogu królu wszechamfetaminy".
Temat tzw. dragów nie jest już traktowany przez młodych literatów jak coś z subkulturowych podziemi. "Odlotowa" pisanina lansowana jest w mediach, nominowana do wszelakich nagród, a jej autorzy brylują na pierwszych stronach gazet. Pomijając literaturę wspominkową, w większości utworów temat narkotyków wzięty jest w nawias ironii. Widać to choćby w powieści "Chłopaki nie płaczą" Krzysztofa Vargi czy w "Dryfie" Jana Sobczaka. Nieustający odjazd to zazwyczaj jedynie pretekst do literackiej zabawy czy towarzyskich lub politycznych aluzji. We wspomnianym "Dryfie" pojawia się na przykład Leszek Wałęsik, który usiłuje przeskoczyć przez płot, aby... uszczknąć nieco z konopnego krzaka.
Więcej możesz przeczytać w 44/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.