Już ponad 30 tys. Niemców żąda zwrotu mienia pozostawionego w Polsce.
Niemcy nigdy nie zrezygnują z dążenia do odzyskania stanu posiadania z 1937 r. - już trzydzieści lat temu przestrzegał Henry Kissinger. Ten urodzony w Niemczech amerykański sekretarz stanu w administracji Richarda Nixona dobrze wiedział, że "nawet jeśli Niemcy uznają swoją winę za rozpętanie wojny, nie godzą się na karę, czyli utratę dawnych wschodnich terenów. I gdy tylko nadarzy się okazja, spróbują tę stratę odwojować". Jeśli przez lata nie podnosili roszczeń publicznie, to głównie ze względów taktycznych. Obecnie już ponad 30 tys. Niemców ubiega się o odzyskanie majątku pozostawionego na terenach przyznanych Polsce po 1945 r. Koordynacją tych roszczeń zajmuje się specjalnie utworzona w tym celu organizacja - Pruskie Powiernictwo (Preussische Treuhand GmbH & Co. KG a.A.). Deklarację opodatkowania się na jej rzecz zgłosiły już władze trzech niemieckich landów oraz czterystu miast.
Polska i Czechy na celowniku
Pruskie Powiernictwo to spółka komandytowa zarejestrowana w Izbie Przemysłowo-Handlowej w Bonn (pod numerem: B 12224). Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych (BdV), stwierdziła na łamach "Die Welt", że "Pruskie Powiernictwo nie ma z BdV nic wspólnego". Innego zdania jest założyciel i szef spółki Rudi Pawelka. Zastępcą Pawelki jest zresztą Hans-Günther Parplies, wiceprezydent BdV, czyli zastępca Steinbach.
Jest ironią historii (jeśli nie prowokacją), że Pruskie Powiernictwo (jego twórcy używają też angielskiej nazwy Prussian Claims Society), wymyślono na wzór Jewish Claim Conference, organizacji walczącej o odzyskanie mienia żydowskiego zrabowanego przez nazistów. Głównymi udziałowcami PP są ziomkostwa Ślązaków i Prusaków Wschodnich (po 50 proc. akcji), wspierane przez Pomorzan. Na początek PP tworzy komputerową bazę danych o "majątkach wysiedleńców z Polski, Czech i Rosji (Kaliningradu) - państw, które dokonały wypędzenia". Dołączenie Rosji jest wybiegiem mającym ukryć fakt, że chodzi wyłącznie o majątki w Polsce i Czechach, bo od Rosji Niemcy nigdy nie odważyli się domagać odszkodowań. Jeśli żądania wysiedleńców zostaną odrzucone przez polskie i czeskie sądy, wytoczą oni procesy przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu i Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.
Powrót Krzyżaków?
Zanim jeszcze Pruskie Powiernictwo zaczęło działać, do polskich urzędów na Dolnym Śląsku, Pomorzu Zachodnim, Pomorzu Gdańskim oraz na Warmii i Mazurach trafiło ponad 20 tys. wniosków o zbadanie obecnego statusu dawnych majątków Niemców. Tylko w tym roku takich wniosków było prawie 6 tys. Urząd Miasta w Malborku w ubiegłym tygodniu otrzymał od tamtejszej mniejszości niemieckiej propozycję przekazania zniszczonego budynku Szpitala Jerozolimskiego dawnym włodarzom miasta - Krzyżakom. Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie istnieje i działa w Austrii oraz południowych Niemczech. Brunon Platt, obecny wielki mistrz, z zadowoleniem przyjął tę propozycję.
Niemcy, którzy starają się o odzyskanie mienia, odwiedzają lokalne archiwa, poszukując tam zapisów, że dana nieruchomość należała do ich przodków. - Przybysze z Niemiec sami kserują stosowne dokumenty albo proszą listownie o ich skopiowanie i odesłanie - mówi Aniela Przywuska, dyrektor Archiwum Państwowego w Gdańsku. - O niektórych zainteresowanych przeszukiwaniem archiwów możemy nic nie wiedzieć, bo część wniosków trafia przez konsulat niemiecki do urzędu miasta. Wówczas nie wiemy, czy wnioskodawcą jest cudzoziemiec, czy polski obywatel - dodaje Janusz Gołaszewski, dyrektor Archiwum Państwowego we Wrocławiu.
Strategia małych kroków
Do lokalnych urzędów w Polsce trafiają też już pierwsze wnioski o zwrot mienia. Władze Legnicy otrzymały wnioski o zwrot Niemcom gospodarstw rolnych w Słupie koło Jawora oraz podlegnickich Krotoszycach. Spadkobiercy rodziny Steinbrück złożyli wniosek o zwrot dwóch kamienic przy alei Zwycięstwa i przy ulicy Kartuskiej w Gdańsku oraz terenu po spalonym budynku przy Podwalu Staromiejskim.
Urząd Miejski w Szczecinie w ubiegłym miesiącu odesłał nadawcy z Niemiec napisany po niemiecku wniosek z żądaniem zwrotu nieruchomości. - Przypomnieliśmy wnioskodawcy, również po niemiecku, że w polskich urzędach obowiązuje język polski - mówi Monika Streich, pracownica kancelarii prezydenta miasta. Starostwo Powiatowe w Szczytnie odesłało niedawno do Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie dwa wnioski Niemców o zadośćuczynienie za utracone majątki. - Mieszkańcy tych terenów informują nas też, że w ostatnim czasie bardzo często odwiedzają ich goście z Niemiec, którzy oglądają swoje dawne domy i gospodarstwa - podkreśla Ryszard Dzwonkowski, sekretarz Starostwa Powiatowego w Szczytnie.
Tygodnik "Der Spiegel" opisał niedawno sposób działania Niemców starających się o zwrot mienia w Polsce. Przed dziesięcioma laty do gospodarstwa Jerzego Gawła na Pomorzu przyjechał z rodziną Niemiec, który wyjaśnił, że chce obejrzeć miejsce, gdzie przed wojną żyli jego rodzice. Rodziny zaprzyjaźniły się - niemal każde wakacje Niemcy spędzali w domu Gawła. Jednak przed kilkoma miesiącami kontakt urwał się, a do miejscowego urzędu zaczęły przychodzić listy sygnowane pieczęciami kancelarii prawniczych, w których pojawiły się żądania zwrotu majątku Gawła potomkowi dawnych właścicieli oraz groźby skierowania pozwu do sądu.
W miastach na zachodzie i północy Polski (na przykład we Wrocławiu, Legnicy czy Szczecinie) lokatorów mieszkań komunalnych odwiedzają Niemcy lub reprezentujący ich Polacy. Proponują oni przekazanie praw do tych mieszkań po śmierci najemców (płacą za to 5-7 tys. zł). Umowy te są w świetle polskiego prawa nieważne, bo lokatorzy nie mogą dysponować mieniem komunalnym.
Urabianie opinii
Według prawników, z którymi rozmawialiśmy, m.in. prof. Jana Sandorskiego z Katedry Prawa Międzynarodowego UAM w Poznaniu oraz prof. Władysława Czaplińskiego z Polskiej Akademii Nauk, udziałowcy Pruskiego Powiernictwa nie mają na co liczyć. W świetle prawa międzynarodowego kwestie nieruchomości w Polsce podlegają wyłącznie jurysdykcji polskich sądów. Trybunały w Strasburgu i w Luksemburgu nie mogą orzekać w tych sprawach. Poza tym prawo nie działa wstecz (ewentualne roszczenia uległy przedawnieniu). Pomijając fakt, że wysiedleńcy otrzymali już odszkodowania od rządu RFN (w latach 50.), właściwym adresatem, do którego powinni kierować swoje żądania, jest kancelaria kanclerza Schrödera. Jeśli ten ich nie spełni, mogą sprawę skierować do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Tak samo jak polscy wysiedleńcy z Kresów Wschodnich mogą skarżyć o zadośćuczynienie tylko rząd RP.
Szefowie Pruskiego Powiernictwa odrzucają te argumenty, a związki wysiedleńców zachęcają Niemców z dawnych terenów Rzeszy i ich potomków do "materialnego i duchowego poparcia inicjatywy". Już rok przed rejestracją Preussische Treuhand GmbH & Co. KG a.A. na łamach "Ostpreussenblatt" agitowano do "utworzenia organizacji samopomocy wypędzonych lub ich spadkobierców w celu zabezpieczenia roszczeń i odzyskania niemieckiego mienia z terenów wygnania". Opublikowano też instrukcję, gdzie szukać wyciągów z ksiąg wieczystych. Obecnie PP prowadzi medialną ofensywę i rozdaje formularze dotyczące "własności gruntów we Wschodnich Niemczech". "Ostpreussenblatt" przy okazji poucza: "Wypędzeni i Pruskie Powiernictwo powinni oddziaływać na opinię publiczną. Można to osiągnąć za pomocą mediów elektronicznych, na przykład Internetu".
Ministerstwo skarbu III Rzeszy w RFN
Według dziennika "Süddeutsche Zeitung", w maju 2003 r. żądania odszkodowawcze Niemców poparł Joschka Fischer, minister spraw zagranicznych w rządzie Schrödera - dotyczyły one Niemców sudeckich. Fischer miał wysłać list do premiera Bawarii Edmunda Stoibera, największego rzecznika wysiedleńców, w którym popierał "humanitarny gest wobec najbardziej poszkodowanych Niemców sudeckich". Rzecznik prasowy ministra zdementował informację dziennika, nazywając ją "błędną interpretacją".
W Bundestagu można usłyszeć, że wypędzeni i Pruskie Powiernictwo złożyły w federalnym ministerstwie finansów żądania wypłaty odszkodowań za utracone mienie w wysokości 6 mld euro. Rzeczniczka resortu twierdzi, że nic o tym nie wie. - Jeśli takie roszczenia wpłynęły, to tylko do MSZ - zasugerowała w rozmowie z "Wprost". W biurze ministra Fischera również nie potwierdzono tych informacji: "Ministerstwo otrzymuje miliony listów i być może jakiś dotyczył odszkodowań", ale "rząd Niemiec nie wspierał i nie będzie wspierał wysiedleńców lub ich potomków w kwestii odzyskania utraconych w wyniku wojny nieruchomości".
W Polsce można się niebawem spodziewać fali pozwów o zwrot utraconego przez Niemców mienia, składanych przez adwokatów Pruskiego Powiernictwa oraz 21 ziomkostw należących do Związku Wypędzonych. W Niemczech dążenia do cofnięcia historii do 1937 r. są silniejsze, niż można sądzić po publicznych wypowiedziach ograniczonych wymogami politycznej poprawności. Gdyby przyjąć sposób rozumowania historyka Richarda Chesnoffa, który uznał Związek Wypędzonych za swego rodzaju ambasadę III Rzeszy w RFN, można powiedzieć, że Pruskie Powiernictwo to zastępcze ministerstwo skarbu III Rzeszy w RFN. Powstanie PP świadczy o tym, że w Niemczech pękła psychologiczna bariera przed wysuwaniem roszczeń wobec Polski i Czech. Spełnia się przepowiednia prof. Leszka Kołakowskiego: "W wypadku Niemiec to, co wczoraj wydawało się niemożliwe, dzisiaj staje się realne".
Polska i Czechy na celowniku
Pruskie Powiernictwo to spółka komandytowa zarejestrowana w Izbie Przemysłowo-Handlowej w Bonn (pod numerem: B 12224). Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych (BdV), stwierdziła na łamach "Die Welt", że "Pruskie Powiernictwo nie ma z BdV nic wspólnego". Innego zdania jest założyciel i szef spółki Rudi Pawelka. Zastępcą Pawelki jest zresztą Hans-Günther Parplies, wiceprezydent BdV, czyli zastępca Steinbach.
Jest ironią historii (jeśli nie prowokacją), że Pruskie Powiernictwo (jego twórcy używają też angielskiej nazwy Prussian Claims Society), wymyślono na wzór Jewish Claim Conference, organizacji walczącej o odzyskanie mienia żydowskiego zrabowanego przez nazistów. Głównymi udziałowcami PP są ziomkostwa Ślązaków i Prusaków Wschodnich (po 50 proc. akcji), wspierane przez Pomorzan. Na początek PP tworzy komputerową bazę danych o "majątkach wysiedleńców z Polski, Czech i Rosji (Kaliningradu) - państw, które dokonały wypędzenia". Dołączenie Rosji jest wybiegiem mającym ukryć fakt, że chodzi wyłącznie o majątki w Polsce i Czechach, bo od Rosji Niemcy nigdy nie odważyli się domagać odszkodowań. Jeśli żądania wysiedleńców zostaną odrzucone przez polskie i czeskie sądy, wytoczą oni procesy przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości w Luksemburgu i Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu.
Powrót Krzyżaków?
Zanim jeszcze Pruskie Powiernictwo zaczęło działać, do polskich urzędów na Dolnym Śląsku, Pomorzu Zachodnim, Pomorzu Gdańskim oraz na Warmii i Mazurach trafiło ponad 20 tys. wniosków o zbadanie obecnego statusu dawnych majątków Niemców. Tylko w tym roku takich wniosków było prawie 6 tys. Urząd Miasta w Malborku w ubiegłym tygodniu otrzymał od tamtejszej mniejszości niemieckiej propozycję przekazania zniszczonego budynku Szpitala Jerozolimskiego dawnym włodarzom miasta - Krzyżakom. Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie istnieje i działa w Austrii oraz południowych Niemczech. Brunon Platt, obecny wielki mistrz, z zadowoleniem przyjął tę propozycję.
Niemcy, którzy starają się o odzyskanie mienia, odwiedzają lokalne archiwa, poszukując tam zapisów, że dana nieruchomość należała do ich przodków. - Przybysze z Niemiec sami kserują stosowne dokumenty albo proszą listownie o ich skopiowanie i odesłanie - mówi Aniela Przywuska, dyrektor Archiwum Państwowego w Gdańsku. - O niektórych zainteresowanych przeszukiwaniem archiwów możemy nic nie wiedzieć, bo część wniosków trafia przez konsulat niemiecki do urzędu miasta. Wówczas nie wiemy, czy wnioskodawcą jest cudzoziemiec, czy polski obywatel - dodaje Janusz Gołaszewski, dyrektor Archiwum Państwowego we Wrocławiu.
Strategia małych kroków
Do lokalnych urzędów w Polsce trafiają też już pierwsze wnioski o zwrot mienia. Władze Legnicy otrzymały wnioski o zwrot Niemcom gospodarstw rolnych w Słupie koło Jawora oraz podlegnickich Krotoszycach. Spadkobiercy rodziny Steinbrück złożyli wniosek o zwrot dwóch kamienic przy alei Zwycięstwa i przy ulicy Kartuskiej w Gdańsku oraz terenu po spalonym budynku przy Podwalu Staromiejskim.
Urząd Miejski w Szczecinie w ubiegłym miesiącu odesłał nadawcy z Niemiec napisany po niemiecku wniosek z żądaniem zwrotu nieruchomości. - Przypomnieliśmy wnioskodawcy, również po niemiecku, że w polskich urzędach obowiązuje język polski - mówi Monika Streich, pracownica kancelarii prezydenta miasta. Starostwo Powiatowe w Szczytnie odesłało niedawno do Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie dwa wnioski Niemców o zadośćuczynienie za utracone majątki. - Mieszkańcy tych terenów informują nas też, że w ostatnim czasie bardzo często odwiedzają ich goście z Niemiec, którzy oglądają swoje dawne domy i gospodarstwa - podkreśla Ryszard Dzwonkowski, sekretarz Starostwa Powiatowego w Szczytnie.
Tygodnik "Der Spiegel" opisał niedawno sposób działania Niemców starających się o zwrot mienia w Polsce. Przed dziesięcioma laty do gospodarstwa Jerzego Gawła na Pomorzu przyjechał z rodziną Niemiec, który wyjaśnił, że chce obejrzeć miejsce, gdzie przed wojną żyli jego rodzice. Rodziny zaprzyjaźniły się - niemal każde wakacje Niemcy spędzali w domu Gawła. Jednak przed kilkoma miesiącami kontakt urwał się, a do miejscowego urzędu zaczęły przychodzić listy sygnowane pieczęciami kancelarii prawniczych, w których pojawiły się żądania zwrotu majątku Gawła potomkowi dawnych właścicieli oraz groźby skierowania pozwu do sądu.
W miastach na zachodzie i północy Polski (na przykład we Wrocławiu, Legnicy czy Szczecinie) lokatorów mieszkań komunalnych odwiedzają Niemcy lub reprezentujący ich Polacy. Proponują oni przekazanie praw do tych mieszkań po śmierci najemców (płacą za to 5-7 tys. zł). Umowy te są w świetle polskiego prawa nieważne, bo lokatorzy nie mogą dysponować mieniem komunalnym.
Urabianie opinii
Według prawników, z którymi rozmawialiśmy, m.in. prof. Jana Sandorskiego z Katedry Prawa Międzynarodowego UAM w Poznaniu oraz prof. Władysława Czaplińskiego z Polskiej Akademii Nauk, udziałowcy Pruskiego Powiernictwa nie mają na co liczyć. W świetle prawa międzynarodowego kwestie nieruchomości w Polsce podlegają wyłącznie jurysdykcji polskich sądów. Trybunały w Strasburgu i w Luksemburgu nie mogą orzekać w tych sprawach. Poza tym prawo nie działa wstecz (ewentualne roszczenia uległy przedawnieniu). Pomijając fakt, że wysiedleńcy otrzymali już odszkodowania od rządu RFN (w latach 50.), właściwym adresatem, do którego powinni kierować swoje żądania, jest kancelaria kanclerza Schrödera. Jeśli ten ich nie spełni, mogą sprawę skierować do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Tak samo jak polscy wysiedleńcy z Kresów Wschodnich mogą skarżyć o zadośćuczynienie tylko rząd RP.
Szefowie Pruskiego Powiernictwa odrzucają te argumenty, a związki wysiedleńców zachęcają Niemców z dawnych terenów Rzeszy i ich potomków do "materialnego i duchowego poparcia inicjatywy". Już rok przed rejestracją Preussische Treuhand GmbH & Co. KG a.A. na łamach "Ostpreussenblatt" agitowano do "utworzenia organizacji samopomocy wypędzonych lub ich spadkobierców w celu zabezpieczenia roszczeń i odzyskania niemieckiego mienia z terenów wygnania". Opublikowano też instrukcję, gdzie szukać wyciągów z ksiąg wieczystych. Obecnie PP prowadzi medialną ofensywę i rozdaje formularze dotyczące "własności gruntów we Wschodnich Niemczech". "Ostpreussenblatt" przy okazji poucza: "Wypędzeni i Pruskie Powiernictwo powinni oddziaływać na opinię publiczną. Można to osiągnąć za pomocą mediów elektronicznych, na przykład Internetu".
Ministerstwo skarbu III Rzeszy w RFN
Według dziennika "Süddeutsche Zeitung", w maju 2003 r. żądania odszkodowawcze Niemców poparł Joschka Fischer, minister spraw zagranicznych w rządzie Schrödera - dotyczyły one Niemców sudeckich. Fischer miał wysłać list do premiera Bawarii Edmunda Stoibera, największego rzecznika wysiedleńców, w którym popierał "humanitarny gest wobec najbardziej poszkodowanych Niemców sudeckich". Rzecznik prasowy ministra zdementował informację dziennika, nazywając ją "błędną interpretacją".
W Bundestagu można usłyszeć, że wypędzeni i Pruskie Powiernictwo złożyły w federalnym ministerstwie finansów żądania wypłaty odszkodowań za utracone mienie w wysokości 6 mld euro. Rzeczniczka resortu twierdzi, że nic o tym nie wie. - Jeśli takie roszczenia wpłynęły, to tylko do MSZ - zasugerowała w rozmowie z "Wprost". W biurze ministra Fischera również nie potwierdzono tych informacji: "Ministerstwo otrzymuje miliony listów i być może jakiś dotyczył odszkodowań", ale "rząd Niemiec nie wspierał i nie będzie wspierał wysiedleńców lub ich potomków w kwestii odzyskania utraconych w wyniku wojny nieruchomości".
W Polsce można się niebawem spodziewać fali pozwów o zwrot utraconego przez Niemców mienia, składanych przez adwokatów Pruskiego Powiernictwa oraz 21 ziomkostw należących do Związku Wypędzonych. W Niemczech dążenia do cofnięcia historii do 1937 r. są silniejsze, niż można sądzić po publicznych wypowiedziach ograniczonych wymogami politycznej poprawności. Gdyby przyjąć sposób rozumowania historyka Richarda Chesnoffa, który uznał Związek Wypędzonych za swego rodzaju ambasadę III Rzeszy w RFN, można powiedzieć, że Pruskie Powiernictwo to zastępcze ministerstwo skarbu III Rzeszy w RFN. Powstanie PP świadczy o tym, że w Niemczech pękła psychologiczna bariera przed wysuwaniem roszczeń wobec Polski i Czech. Spełnia się przepowiednia prof. Leszka Kołakowskiego: "W wypadku Niemiec to, co wczoraj wydawało się niemożliwe, dzisiaj staje się realne".
|
Choć kilka metrów kwadratowych Rozmowa z Rudim Pawelką, szefem Pruskiego Powiernictwa |
---|
Piotr Cywiński: Czy Pruskie Powiernictwo chce cofnąć historię do 1937 r.? Rudi Pawelka: Niemcy mają poczucie zaistniałego bezprawia i krzywdy, która musi być zrekompensowana. Są ludzie, którzy chcieliby dostać choć kilka metrów kwadratowych ziemi w gospodarstwach, które od stuleci były w posiadaniu ich rodzin. A tu nawet kupno nie jest możliwe. Chcemy poruszyć kwestię wypędzeń i znaleźć rozwiązanie znośne dla wszystkich. To także jest szansa dla Polski, bo Niemcy bardziej zaangażują się na jej terenie. Chcemy rozmawiać z polskim rządem. Jeśli nam to nie wyjdzie, wkroczymy na drogę prawną. Najpierw w Polsce, a gdy nie osiągniemy pożądanego rezultatu, wtedy zostaje sądownictwo międzynarodowe. Prawo do ojczyzny wiąże się z prawem własnościowym. Chcemy też wystąpić w imieniu tzw. późnych przesiedleńców - żyjących w RFN czy Niemców w Polsce - których wywłaszczono na podstawie dekretów. Rozpoczęliśmy już zbieranie dokumentów własnościowych i roszczeń. - Jakimi środkami dysponuje Pruskie Powiernictwo? - Jeszcze zbyt małymi, ale sądzę, że dzięki reklamie i publikacjom w gazetach wypędzonych wkrótce zdobędziemy potrzebny milion euro. Chcemy uniknąć wielkiej fali pozwów i być jedynym reprezentatywnym partnerem negocjacji. Formy rekompensaty mogą być różne. Wypłaty odszkodowań byłyby dla Polski gorszym rozwiązaniem od zwrotu majątków lub przyznawania innych nieruchomości za utracone mienie. Niektórzy Polacy dostrzegli już potrzebę uregulowania tych spraw. Prezydent Bytomia zaoferował zwrot kamienicy Niemcowi Schlögerowi. Ale on tego nie chciał. Takich przykładów będzie coraz więcej. Sam nie mam nieruchomości w Polsce. Moi rodzice wynajmowali mieszkanie we Wrocławiu. Mnie interesuje jedynie zamknięcie tego rozdziału, by w przyszłości nikt nie mógł mówić, że Polacy i Niemcy mają jakieś rachunki do uregulowania. - Czy Pruskie Powiernictwo ma poparcie Związku Wypędzonych i Eriki Steinbach? - Oczywiście! Przecież wszyscy jesteśmy członkami tego związku. To są stare roszczenia BdV - uchwalono na ten temat wiele rezolucji. Jako przewodniczący ziomkostwa omawiałem naszą inicjatywę na posiedzeniu zarządu federalnego BdV i nikt się temu nie sprzeciwił. - Czy powołanie Pruskiego Powiernictwa nie będzie ciosem w pojednanie Polaków i Niemców? - Między Europejczykami, między przyjaciółmi trzeba to wyjaśniać, bo i tak problem kiedyś wyszedłby na jaw. Jeśli się go nie załatwi, spór będzie trwał. W ostatnich dwunastu latach wiele spraw wmieciono pod dywan. Teraz znów zaczyna się o nich mówić. A my chcemy pomóc je rozwiązać. Rozmawiał Piotr Cywiński |
Więcej możesz przeczytać w 44/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.