Boże, chroń złotego!
Równo przed rokiem konsylium wybitnych ekonomistów, z Grzegorzem W. Kołodką, Andrzejem Lepperem i Zygmuntem Wrzodakiem na czele, wydało diagnozę, wedle której nasza gospodarka jest w niezłej kondycji. Jeśliby jeszcze osłabić złotego, byłoby całkiem dobrze, a gdyby jeszcze dodrukować pieniędzy, a także uchwalić abolicję podatkową, umorzyć długi, wprowadzić winiety, wydać pieniądze OFE, byłoby wspaniale. Większość tych pomysłów szczęśliwie nie doczekała się realizacji. Ale dewaluacja złotego nastąpiła. I to nie do 4,35 zł za euro, jak chciał Kołodko, lecz do 4,90 zł. Gospodarka znalazła się na swoistym pięciozłotowym haju. Powinno być zatem (zdaniem naszych znachorów) dobrze, a nawet jeszcze lepiej. Tyle że - psiakrew - nie jest! Kolejny raz bowiem okazało się, że nie ma cudownych lekarstw mogących ożywić gospodarkę, w której wzrost gospodarczy osłabiony jest błędną polityką gospodarczą (wysokie podatki i koszty pracy, olbrzymi deficyt bud-żetowy, silne bariery administracyjne i duża skala korupcji). Chory, czyli gospodarka, jeszcze zipie. Ale ledwo ledwo.
2x2 nie równa się 4
Urzędowy optymizm nakazuje rządzącej koalicji trąbić, że jest nieźle. Bo przecież dynamicznie rośnie eksport, a PKB powiększył się o 3,7 proc. Tyle że to nie jest cała prawda, bo rejestrowane bezrobocie wzros-ło (jak ogłosił GUS) do 20 proc., inwestycje spadły o 1 proc., a produkcja budowlano-montażowa zmalała aż o 6 proc. Rzeczywiście, dynamika eksportu liczona w złotych jest imponująca, bo po 11 miesiącach (według GUS) wyniosła 21,6 proc. (przed rokiem 13 proc.). Zauważyć jednak warto, że średni kurs euro w 2003 r. wyniósł 4,4 zł i był o 55 groszy wyższy niż rok wcześniej (3,85 zł). Dlatego faktyczna dynamika eksportu (liczona w euro, w którym rozliczane jest dwie trzecie naszego handlu zagranicznego) jest znacznie niższa. Wyniosła tylko 6,8 proc., czyli mniej niż w 2002 r. (8,2 proc.).
Okazuje się, że przy mocnym złotym eksport rósł nie gorzej, a osłabienie waluty krajowej jedynie spowodowało wzrost dochodów eksporterów. Tyle że ów wzrost rekompensowany jest przez spadek dochodów importerów oraz firm i gospodarstw domowych korzystających z dóbr wytworzonych za granicą. I to rekompensowany z nawiązką, bo eksportujemy towary za 42,8 mld euro, a importujemy za 54,4 mld euro. Dlatego trudno się dziwić, że ów rzekomo dynamiczny wzrost PKB nie przekłada się ani na zwiększenie inwestycji, ani na zwiększenie konsumpcji. Ta bowiem wzrosła w 2003 r. o 2,5 proc., a w kryzysowym roku 2002 - o 2,8 proc.
Euronieszczęśliwcy
Złoty w zeszłym roku między 1 stycznia a 31 grudnia stracił do euro 75 groszy, zaś pierwsze 6 tygodni nowego roku dołożyły do tego kolejne 20 groszy. Ta dewaluacja nie przyniosła (bo nie mogła) żadnych pozytywnych skutków gospodarczych. Spowodowała natomiast poważne straty. Największą jest brak poczucia stabilności pieniądza i możliwości sensownego przewidywania relacji kursowych w przyszłości. Największymi ofiarami owej utraconej stabilności są ci, którzy skorzystali z kredytów nominowanych w euro. Bo kto przed rokiem wziął kredyt na budowę domu w wysokości 50 tys. euro (200 tys. zł) i przez rok spłacił (nie licząc odsetek) 10 tys. euro, dzisiaj dalej ma 200 tys. długu. Na tym interesie wyszedł zatem tak jak ktoś, komu ukradziono nowy i nie ubezpieczony samochód.
Kto pierwszy wyskoczy z PKiN?
O ile przy kredytach konsumpcyjnych obecna cena euro oznacza dużą stratę, ale nie taką, by dłużnik musiał skakać z iglicy stołecznego Pałacu Kultury i Nauki, o tyle w wypadku kredytów inwestycyjnych osłabienie kursu o ponad 20 proc. musi powodować bankructwa inwestorów. Musi też redukować opłacalność każdej produkcji, w której wykorzystuje się importowane komponenty. Tu także kółko się zamyka. Największy "wsad importowy" dokonywany jest bowiem przy produkcji kierowanej na eksport. Dlatego po dość krótkim chorym ożywieniu eksportu daje o sobie znać najpierw gwałtowny wzrost wartości importu (z zawartych zobowiązań trzeba się wywiązywać), a potem wyhamowanie dynamiki eksportu.
Kolejnym efektem wspomnianego mechanizmu jest ożywienie presji inflacyjnej. Słaby złoty to najpierw wyższe ceny towarów importowanych i eksportowanych, potem także ich substytutów, a następnie - po tzw. odnowieniu oczekiwań inflacyjnych - nieomal wszystkiego. Czy styczniowy skok inflacji z 1,7 do 2 proc. jest już takim sygnałem - trudno powiedzieć. Warto zwrócić uwagę, że takie odbicie cenowe jest w ostatnich latach czymś wyjątkowym. Przed dwoma laty bowiem w styczniu inflacja spadła z 3,6 do 3,4 proc., a przed rokiem - z 0,8 do 0,5 proc.
Raczko na barana
Największym przegranym jest główny winowajca, czyli budżet. Nasz największy dłużnik, którego dług walutowy wynosi 170 mld zł, musi wysupłać większe środki na jego obsługę. Niemal pewne jest także to, że rosnąca wartość zadłużenia walutowego sprawi, iż dług publiczny już w tym roku przekroczy granicę 55 proc. PKB. Więcej także (w złotych) zapłacimy w postaci składek do unii. Przy założonym w ustawie budżetowej kursie (napisano w niej: "W 2004 r. złoty umocni się do poziomu 4,25 PLN/EUR") miało to być 5,83 mld zł. Ile będzie? Na pewno więcej. Dlatego mogę zadeklarować, że jeżeli średnioroczny kurs wróci do zakładanego poziomu, to osobiście przeniosę ministra Raczkę - a chłop to duży - na barana do Łodzi.
Sieroty atakują
Mama uczyła mnie zawsze, że nie należy bić słabszych. Niestety, inwestorzy finansowi byli widocznie sierotami. Jeżeli decydują się na atak spekulacyjny, napadają na tych, którzy są w kłopotach. Do gwałtownych skoków kursu i jego wywindowania na poziom o ponad 2 zł wyższy od parytetu siły nabywczej także przyłożyli rękę. Po ataku na pieniądz mamy natarcie na giełdę. W poniedziałek 9 lutego WIG ustanowił historyczny rekord, przebijając granicę 23 tys. pkt. Tak wysoko giełda nie była od marca 2000 r. Jak napisali analitycy giełdowi: "Silna zwyżka indeksów nie wiązała się z żadnymi istotnymi wiadomościami fundamentalnymi". Ten boom spowodowany był wzrostem obrotów o 7 proc. w ciągu jednego dnia. Oczywiste jest, że owe dodatkowe obroty spowodował kapitał zagraniczny, dla którego wymiana euro na złotówki i kupno akcji stały się bardzo atrakcyjne. Tyle że w pewnym momencie ów kapitał dojdzie do wniosku, że swoje już zrobił i bardziej opłaca mu się przenieść na przykład na Malaje. A wtedy nastąpi spadek obrotów, wyprzedaż akcji oraz złotówek i kolejne zawirowania kursowe.
POmoc opozycji?
Jeśli ktoś chce być zdrowy, raczej nie powinien recepty na leki brać od Mariusza Łapińskiego, a recepty na sukces gospodarczy od Leppera. Zwłaszcza że recepta na sukces gospodarczy jest prosta jak konstrukcja cepa. Ciąć deficyt budżetowy, nie zwiększać kosztów, nie wprowadzać ograniczeń administracyjnych, gonić znachorów i nie pozwalać im za bardzo mieszać w gospodarce. Poszerzenie koncepcji redukcji wydatków budżetowych (opracowanej przez Jerzego Hausnera) o pomysły uporządkowania finansów publicznych i uproszczenie systemu podatkowego (zgłoszone przez PO) daje szanse na podtrzymanie wzrostu gospodarczego oraz stabilizację rynku walutowego. Obie układające się strony umówiły się na kolejne spotkanie 1 marca. Jeżeli zawrą porozumienie, są pewne szanse, że wyjdziemy z naszych kłopotów. A jeśli nie? Wtedy, Boże, proszę, chroń złotego!
Więcej możesz przeczytać w 8/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.