Szach-mat reformom w Iranie?
Urodziliśmy się, by cierpieć, bo urodziliśmy się w Trzecim Świecie. Nie możemy zrobić nic, możemy być tylko cierpliwi" - wyskrobała wcale nie tak dawno trzonkiem łyżeczki na ścianie swej celi Szirin Ebadi. Słowa ubiegłorocznej laureatki Pokojowej Nagrody Nobla z Iranu mogłyby się stać mottem wielu jej rodaków, którzy w najbliższy piątek najprawdopodobniej nie pójdą głosować w wyborach parlamentarnych. I milcząc oddadzą głos na... Chomeiniego.
Irańczycy nie wierzą już w pustosłowie ajatollahów od 25 lat budujących teokratyczny reżim. Nie ufają także reformatorom związanym z prezydentem Mohammedem Chatamim, którzy przez siedem lat obiecywali zmiany, ale nie potrafili ich przeprowadzić. Efekt? Wedle wszelkich prognoz, większość Irańczyków zamiast iść do urn, zostanie w domach. Wybory do Madżlesu (parlamentu) siódmej kadencji najpewniej wygrają konserwatyści. Mają zdyscyplinowany elektorat, a najwyżsi przywódcy islamskiej republiki bardzo im pomogli.
Dyktatura pod suknią demokracji
Dwunastoosobowa Rada Strażników (połowa jej członków pochodzi z nadania ajatollaha Alego Chamenei, najwyższego przywódcy), która potwierdza kompetencje kandydatów do parlamentu, w połowie stycznia poinformowała, że odmawia prawa rejestracji 3605 reformatorom, w tym 80 członkom obecnego Madżlesu.
Kryzys polityczny trwał przez kolejne tygodnie. Reformatorzy powtarzali, że zbojkotują wybory lub że większość ministrów z gabinetu prezydenta Chatamiego - łącznie z nim samym - poda się do dymisji. Awantura między politykami nie wywołała w zasadzie reakcji społeczeństwa. Nawet złożenie dymisji przez 120 parlamentarzystów uznano za pusty gest polityczny. Od czasu do czasu któryś z twardogłowych występował z oświadczeniem, że bojkot wyborów jest niezgodny z duchem rewolucji i islamu.
Stawkę podniósł dopiero reformatorski minister spraw wewnętrznych Musawi Lari - zagroził, że głosowanie w ogóle się nie odbędzie, bo jako odpowiedzialny za jego organizację uznał, że "w obecnej sytuacji nie ma szans na przeprowadzeni wolnych wyborów". Błyskawicznie odpowiedział mu ajatollah Mahmud Haszemi Szahrudi, szef wymiaru sprawiedliwości mianowany przez najwyższego przywódcę: "Rząd ma obowiązek zorganizowania wyborów. Osoby, które będą to utrudniać, staną przed sądem".
Mimo że sytuacja wyglądała na patową, "za zasłoną" - jak mawiają Irańczycy - cały czas trwały rozmowy. - Trudno rozróżnić, co jest czczą polityczną gadaniną, a co prawdziwą decyzją, która przerodzi się w czyn - komentował Szirzad Bozorgnehr, redaktor niezależnego dziennika "Iran News".
Na razie stanęło na tym, że w ubiegły poniedziałek, czyli cztery dni przed oficjalnym rozpoczęciem kampanii wyborczej, Rada Strażników przywróciła na listy 255 skreślonych wcześniej kandydatów. "To próba przykrycia obrzydliwego ciała dyktatury suknią demokracji" - tak machlojki przy listach wyborczych skwitował podczas przemówienia w parlamencie reformator Mohsen Mirdamadi.
Młodzi wyrośli z marzeń
Co się stało z Irańczykami, którzy wybrali na prezydenta "uśmiechniętego mułłę", noszącego czarny turban seidów, potomków proroka, umiarkowanego Mohammeda Chatamiego? W 1997 r. głosowało na niego przeszło 80 proc. spośród 67 mln obywateli. Wiązali z nim wówczas wielkie nadzieje na zmiany. Na demokratyzację, stworzenie społeczeństwa obywatelskiego, państwa prawa, wolność słowa. Później zaufali mu jeszcze dwa razy - gdy trzy lata później wprowadzał skupionych wokół siebie polityków do Madżlesu i w 2001 r., gdy wybrano go na drugą kadencję.
Dlaczego dziś wyborcy nie stanęli w obronie reformatorów? - Bo wyrośli z marzeń - odpowiada cynicznie Moshen, student z uniwersytetu w Teheranie. - Prezydent okazał się podobny do trzciny: gdy wiatr trochę mocniej zawieje, chowa głowę.
Rozgoryczeni studenci nie mogą zapomnieć Chatamiemu, że bezradnie przyglądał się wydawaniu wyroków na niezależnych intelektualistów. Słabo było słychać jego głos na jesieni 1998 r., gdy zamordowano czwórkę znanych intelektualistów, a odpowiedzialni za to okazali się agenci służb bezpieczeństwa - Ministerstwo Informacji uznało ich za "zbłąkanych agentów". Główny oskarżony kilka tygodni później popełnił samobójstwo, a całej sprawie ukręcono łeb.
Prezydent niewiele też zrobił, gdy zamykano kilkanaście niezależnych czasopism, a pracujących tam dziennikarzy wtrącano do więzień. W połowie 1999 r. nie wstawił się za protestującymi pokojowo studentami, na których napadły Basadżi, bojówki podlegające ajatollahowi Chamenei. Wówczas studenci pierwszy raz w historii republiki islamskiej zażądali dymisji najwyższego przywódcy. - Chamenei - krzyczeli - nie jest ponad prawem, nie może łamać konstytucji, którą wcześniej przyjął! Studenci pozostali jednak w tych postulatach osamotnieni. Prezydent Chatami unikał konfrontacji z konserwatystami. Wprawdzie dzięki niemu obóz reformatorów upominał się o skazanego na śmierć za krytykę velojate fagih, zwierzchności politycznej duchowieństwa, historyka Haszema Aghadżariego i karę zamieniono na dożywocie, ale jedyny znaczący sukces jego stronników, to otwarcie Iranu na świat po 25 latach izolacji kraju. Niewielki z tego pożytek, bo ajatollahowie i tak uprawiają własną politykę, niwecząc starania Chatamiego: udzielają schronienia terrorystom, podejrzewa się także, że prowadzą program nuklearny, którego celem jest budowa bomby masowej zagłady.
Gospodarka, Chatami!
Decyzje podejmowane przez prezydenta, jego ministrów i parlament może torpedować beton z Rady Strażników, Rady Ustanawiania Porządku lub Rahbar, czyli najwyższy przywódca. Z tego powodu prawie połowa spośród 370 ustaw, które zatwierdził zdominowany przez reformatorów Madż-les, trafiła do kosza. Jednocześnie konserwatyści kontrolujący rozrośnięty aparat bezpieczeństwa i wymiar sprawiedliwości przez ostatnie lata mogli się bez ograniczeń mścić na przeciwnikach politycznych. Polski dyplomata, proszący o zachowanie anonimowości, opowiadając o sytuacji w Teheranie, stwierdził, że narazić może się każdy: - Widok policji obyczajowej pałującej na ulicy kobietę na przykład za lekko zsuniętą z głowy chustę nie jest rzadkością.
Dodatkowym problemem jest to, że obóz reformatorów nigdy nie był monolitem, a ostatnio trudno nawet mówić o istnieniu Ruchu Drugiego Chordoda (ruch nazwano od daty zwycięstwa Chatamiego według kalendarza perskiego). Należący do niego politycy od początku posługiwali się ogólnikowymi hasłami i nie byli zgodni co do kierunku zmian. Reformatorskie Zgromadzenie Wojujących Duchownych, do którego należą prezydent Chatami i Mehdi Korubi, przewodniczący Madżlesu, wzywało do stopniowych, ewolucyjnych zmian przy pełnym zachowaniu szacunku dla istniejących praw. Front Uczestnictwa, partia kierowana przez Mohammeda Rezę Chatamiego, brata prezydenta, była nastawiona bardziej radykalnie. Ostatecznie jednak to nie rozbieżności dotyczące celów politycznych przesądziły o losie reformatorów. Największym wyzwaniem dla islamskiej lewicy i nastawionej na zmiany prorynkowej prawicy religijnej okazała się modernizacja gospodarki: prywatyzacja, stopień zabezpieczeń społecznych i otwarcie na zagraniczne inwestycje. - To właśnie kwestie gospodarcze są dziś najpoważniejszym problemem Iranu - mówi "Wprost" prof. Ramin Jahanbegloo, politolog i filozof irański.
Poza tym kiedy administracja Chatamiego straciła popularność, część Zgromadzenia Wojujących Duchownych zaczęła się od niego odcinać, szczególnie przed wyborami, by uniknąć odpowiedzialności za niepowodzenia ekipy rządzącej.
Kontrolujący media konserwatyści starali się ostatnio nagłaśniać możliwie najwięcej wypadków skorumpowania reformatorskich polityków. Podkreś-lali też to, co Irańczycy i tak wystarczająco dotkliwie odczuwają na co dzień - wysokie bezrobocie i wzrost cen.
Republika terroru
Przygrywką przed tym, co może się wydarzyć w najbliższy piątek, były zeszłoroczne wybory do samorządu. Reformatorzy ponieśli w nich sromotną klęskę. Nawet w Teheranie, uważanym za bastion nastawionego na zmiany elektoratu, ponad 90 proc. miejsc przypadła konserwatystom.
Wyniki piątkowych wyborów mogą mieć jednak skutki znacznie poważniejsze niż tylko obsada miejsc w parlamencie. Przegrana reformatorów będzie świadectwem klęski dwóch irańskich rewolucji. Przede wszystkim tej ostatniej z 1997 r., nazywanej "rewolucją bez rewolucji", gdy pojawiła się realna szansa na zmiany. Niska frekwencja jednak będzie także kolejnym dowodem, że zużyły się hasła rewolucji z 1979 r., której rocznicę celebrowano w ubiegłą środę.
25 lat temu obalono krwawe rządy szacha Rezy Pahlawiego, by ustanowić zwierzchnią władzę duchowieństwa. Celem było stworzenie niezależnego państwa islamskiego, w którym wolni obywatele będą mieli realny wpływ na życie polityczne. Dziś Iran jest wprawdzie niezależny od obcych wpływów, ale trudno mówić o wolności obywateli, na przykład o wolności słowa czy poszanowaniu praw człowieka. - To państwo zmknięte w trójkącie dążenia do nowoczesności, kultywowania tradycji i definiowania własnej tożsamości - uważa Ramin Jahanbegloo.
- Rewolucji w Iranie tak naprawdę nie było. Ludzie cały czas czekają na reformy, bo republika islamska opiera się na tym samym fundamencie co państwo szacha: na terrorze - uważa irański politolog Ahmad Salamatian mieszkający na emigracji we Francji. Wtóruje mu Mohsen Mirdamadi. Był on jednym z przywódców studentów, którzy w 1979 r. uwięzili na 444 dni pracowników amerykańskiej ambasady w Teheranie: - Wówczas nikt z nas nie przypuszczał, że Iran znów może się stać autokratycznym reżimem. W rzeczywistości znajdujemy się w punkcie wyjścia.
"Kori nemi tavonim andzom bedachim mitavonim fagat sabur boszim" (nie możemy zrobić nic, możemy być tylko cierpliwi). Gdy Szirin Ebadi skrobała te słowa na ścianie celi w 2002 r., była wściekła. Właśnie skazano ją za obrazę władz.
Irańczycy są dumni ze swej cierpliwości. Z tego, że zawsze, gdy historia zsyłała im tyranów, zaciskali zęby i - znajdując schronienie w szyizmie - przeczekiwali. Zdarzało się jednak, że nie starczało cierpliwości. Wówczas pojawiał się lider - charyzmatyczny pragmatyk. Lider, jakiego dziś na irańskiej scenie nie ma.
Akademia wolności |
---|
23 maja 1997 Mohammed Chatami wygrywa wybory prezydenckie, zdobywając ponad 80 proc. głosów wrzesień 1998 Iran posyła tysiące żołnierzy na granicę z Afganistanem, po tym jak talibowie zabijają ośmiu irańskich dyplomatów i dziennikarza w Mazar-i-Szarif lipiec 1999 Studenci z Uniwersytetu Teherańskiego rozpoczynają pokojowe protesty wywołane zamknięciem gazety "Salam". Po prowokacji sił bezpieczeństwa wybuchają sześciodniowe starcia, ponad tysiąc studentów trafia do aresztu luty 2000 Liberałowie i zwolennicy Chatamiego zdobywają 170 z 290 miejsc w parlamencie kwiecień 2000 Po narzuceniu przez Radę Strażników nowych przepisów dotyczących wolności słowa, sądy zamykają 16 dzienników. Pokojowe manifestacje trwają kilka dni czerwiec 2001 Prezydent Chatami drugi raz wygrywa wybory prezydenckie styczeń 2002 Prezydent George Bush umieszcza Iran obok Iraku i Korei na "osi zła" wrzesień 2002 Rosjanie zaczynają budowę w Iranie pierwszego reaktora nuklearnego czerwiec 2003 Masowe protesty studentów przeciw rządzącym ajatollahom październik 2003 Szirin Ebadi zdobywa Pokojową Nagrodę Nobla |
Więcej możesz przeczytać w 8/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.