O prawie do rządzenia Polską nie decydują dziś historyczne zasługi, ale wygrane wybory
Piętnasta rocznica rozpoczęcia obrad "okrągłego stołu" minęła ledwie zauważona. W mediach wprawdzie pojawiły się okolicznościowe artykuły, ale opinia publiczna nie wyraziła większego zainteresowania tym wydarzeniem. Najwyraźniej spory o PRL przestają absorbować Polaków i stają się obiektem zainteresowania historyków. Gdyby ta tendencja się utrzymała, byłaby to zasadnicza różnica między III Rzecząpospolitą a jej poprzedniczką z lat 1918-1939. Wówczas spory historyczne wyznaczały główną oś podziałów, i to aż po ostatnie dni epoki. Przeniosły się nawet na emigrację, której życie ideowe przez długie dziesięciolecia, bez zważania na wielkie zmiany zachodzące w świecie, toczyło się w cieniu dwóch trumien - Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego.
Spierano się zaciekle, czyją zasługą było odzyskanie niepodległości. Narodowi demokraci twierdzili, że doszło do tego w wyniku dyplomatycznych działań Romana Dmowskiego wspieranych przez większość społeczeństwa, wiążących sprawę polską z ententą, najpierw z Rosją, a później z Francją, Anglią i Stanami Zjednoczonymi. Negowali tę tezę zwolennicy Józefa Piłsudskiego, którzy odzyskanie niepodległości utożsamiali z czynem zbrojnym podjętym w 1914 r. przez ich Komendanta i Legiony Polskie, a kontynuowanym przez własną, polską armię po roku 1918. Zarówno narodowi demokraci, jak i piłsudczycy nie ograniczali się do wynoszenia pod niebiosa włas-nych zasług, ale nie pozostawiali też suchej nitki na poczynaniach rywali, przedstawiając je wręcz jako szkodzące sprawie polskiej. Wszystko to czyniono po to, aby zasługami z przeszłości uzasadnić moralne prawo do rządzenia wolną Polską, w myśl zasady, że ten winien kierować sprawami suwerennego państwa, kto swoimi działaniami odrodził je z niebytu niewoli. Przy takiej optyce na plan dalszy schodziła wola obywateli wyrażona w wolnych, demokratycznych wyborach. Działo się tak nieprzypadkowo, bo ani piłsudczycy, ani endecy nie byli w stanie zdobyć w ten sposób większości i władzy. Coraz bardziej więc lekceważyli demokrację i swoje aspiracje polityczne legitymizowali autentycznymi bądź wymyślonymi zasługami z przeszłości.
W tym mechanizmie należy upatrywać wytłumaczenia współczesnego braku zainteresowania historią. Dzisiaj nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, aby swoje aspiracje polityczne realizować inaczej niż przez wygranie wyborów. Historia staje się więc niepotrzebna, bo w kampaniach wyborczych liczy się przede wszystkim współczesność i przyszłość.
Przeszłość składana jest do trumny i dla aktualnej polityki niewielkie ma znaczenie, czy umieszcza się ją w narodowym panteonie, czy na wysypisku narodowej niesławy. Jasne, że bardziej pożądany jest ten pierwszy wariant, ale i brak zasług nie działa dyskwalifikująco. W tym właśnie tkwi tajemnica stygnięcia historycznych sporów. Nie odżyją one na nowo, dopóki historia nie powróci w kostiumie wyrażającym jak najbardziej współczesne cele i aspiracje.
Spierano się zaciekle, czyją zasługą było odzyskanie niepodległości. Narodowi demokraci twierdzili, że doszło do tego w wyniku dyplomatycznych działań Romana Dmowskiego wspieranych przez większość społeczeństwa, wiążących sprawę polską z ententą, najpierw z Rosją, a później z Francją, Anglią i Stanami Zjednoczonymi. Negowali tę tezę zwolennicy Józefa Piłsudskiego, którzy odzyskanie niepodległości utożsamiali z czynem zbrojnym podjętym w 1914 r. przez ich Komendanta i Legiony Polskie, a kontynuowanym przez własną, polską armię po roku 1918. Zarówno narodowi demokraci, jak i piłsudczycy nie ograniczali się do wynoszenia pod niebiosa włas-nych zasług, ale nie pozostawiali też suchej nitki na poczynaniach rywali, przedstawiając je wręcz jako szkodzące sprawie polskiej. Wszystko to czyniono po to, aby zasługami z przeszłości uzasadnić moralne prawo do rządzenia wolną Polską, w myśl zasady, że ten winien kierować sprawami suwerennego państwa, kto swoimi działaniami odrodził je z niebytu niewoli. Przy takiej optyce na plan dalszy schodziła wola obywateli wyrażona w wolnych, demokratycznych wyborach. Działo się tak nieprzypadkowo, bo ani piłsudczycy, ani endecy nie byli w stanie zdobyć w ten sposób większości i władzy. Coraz bardziej więc lekceważyli demokrację i swoje aspiracje polityczne legitymizowali autentycznymi bądź wymyślonymi zasługami z przeszłości.
W tym mechanizmie należy upatrywać wytłumaczenia współczesnego braku zainteresowania historią. Dzisiaj nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, aby swoje aspiracje polityczne realizować inaczej niż przez wygranie wyborów. Historia staje się więc niepotrzebna, bo w kampaniach wyborczych liczy się przede wszystkim współczesność i przyszłość.
Przeszłość składana jest do trumny i dla aktualnej polityki niewielkie ma znaczenie, czy umieszcza się ją w narodowym panteonie, czy na wysypisku narodowej niesławy. Jasne, że bardziej pożądany jest ten pierwszy wariant, ale i brak zasług nie działa dyskwalifikująco. W tym właśnie tkwi tajemnica stygnięcia historycznych sporów. Nie odżyją one na nowo, dopóki historia nie powróci w kostiumie wyrażającym jak najbardziej współczesne cele i aspiracje.
Więcej możesz przeczytać w 8/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.