Wydawca z Passau robi w Polsce coś, na co nigdy by się nie odważył w Niemczech
Rynek ma w Polsce dobrą prasę: prawie wszyscy piszą dobrze o rynku. O jego niewidzialnej ręce regulującej wszystko zgodnie z elementarną logiką. Niestety, nie działa to w odwrotną stronę: nie ma dziś w Polsce dobrego rynku dla prasy. Tak samo zresztą jak wszędzie w Europie. Jest to sprzeczność, która w najszerszym planie doprowadziła do konfliktu pomiędzy Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów a grupą wydawniczą Polskapresse.
Wrogie przejęcie
Sprowadzony do czysto rynkowych problemów, oczyszczony ze specyfiki towaru, jakim jest informacja i opinia, konflikt ten można by przedstawić następująco: w dwóch regionach Polski producent ogórków konserwowych PASS po cichu wykupił wszystkie kwaszarnie. Jedne zlikwidował, działalność innych zredukował do zakręcania słoików, a od jeszcze innych brał dla ozdoby po jednym ogórku na słoik. W rezultacie na tych terenach ten, kto chciał zakąsić ogórkiem w occie, musiał korzystać z produktów PASS, a jeśli mu nie smakowały, mógł wyjechać w inne okolice, gdzie ogórków w occie w ogóle nie było, tylko były kiszone. PASS tłumaczył, że nikomu nie odbiera prawa wyboru, bo jeśli ktoś nie chce konsumować jego ogórków, to może jeść grzybki marynowane, śliwki w occie albo zamarynować coś samemu.
Taką właśnie operację przeprowadził koncern wydawniczy Polskapresse na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce. Tyle że nie chodziło o ogórki, ale o lokalną prasę. Wykorzystując trudności finansowe regionalnych tytułów, związane ze spadkiem liczby reklam, Polskapresse przeprowadziła wiele operacji kapitałowych i zawarła dość tajemnicze porozumienia, dziwnie przypominające przygotowania do tak zwanego wrogiego przejęcia, czyli postawienia upatrzonych tytułów pod ścianą. W rezultacie stała się jedynym wydawcą gazet regionalnych na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce. Została na tych terenach absolutnym monopolistą.
Tanim kosztem
Polskapresse mocno przekroczyła granicę wymaganą przez prawo europejskie dla uznania jakichś działań za monopolistyczne. W maju 2003 r. w Niemczech Federalny Urząd Antykartelowy zakazał należącemu do Bertelsmanna wydawnictwu Random House kupna od Springera znanego wydawnictwa książkowego Ullstein Heyne List. Ta fuzja dawałaby kontrolę tylko nad 40 proc. rynku wydawnictw kieszonkowych.
Gdyby było już po 1 maja 2004 r. i Polska byłaby już członkiem Unii Europejskiej, sprawą monopolu Polskapresse na pewno zainteresowałby się komisarz do spraw wolnej konkurencji Mario Monti. Na razie zajął się tym szef UOKiK Cezary Banasiński, anulując wszelkie transakcje i umowy oraz nakładając na Polskapresse i jej partnerów kary po 50 tys. euro. To tanio, bo w unii za takie przewinienia trzeba będzie płacić znacznie drożej. Próby zajmowania dominującej pozycji na rynku, a nawet tworzenia karteli mogą kosztować miliony. Może dlatego Polskapresse tak się spieszyła.
Ucieczka z Niemiec
Właścicielem Polskapresse jest Verlagsgruppe Passau, bo tak nazywa się naprawdę firma, którą u nas - od nazwy dziennika założonego w 1933 r. - zwykło się nazywać Passauer Neue Presse. W 1988 r. wydawnictwem w Passau zaczął kierować Franz Xaver Hirtreiter, który po upadku komunizmu znalazł wielką szansę na wschodzie. W 1990 r. kupił w Czechach Vltava-Labe-Press. W 1994 r. wszedł do Polski, nabywając cały pakiet tytułów od francuskiego Hersanta. W 1999 r. kupił z kolei na Słowacji dziennik "Luc". Wszystko to na rynku gazet regionalnych. Hirtreiter nawet nie próbował uzyskać udziałów w gazetach centralnych. Zapewne z obawy, że musiałoby to doprowadzić - prędzej czy poźniej - do konfliktów z politykami, co dla interesów w każdym wypadku jest sytuacją szkodliwą.
W politykę Hirtreiter wdał się w Polsce tylko raz, kiedy jego "Dziennik Bałtycki" wspólnie z ogólnopolskim "Życiem" prowadził śledztwo w sprawie prawdziwego bądź rzekomego spotkania Aleksandra Kwaśniewskiego z Władimirem Ałganowem w Cetniewie. Wydawca rozpędził kierownictwo redakcji, zwolnił dziennikarzy śledczych i zapewnił listownie prezydenta, że coś takiego więcej się nie powtórzy. Słowa dotrzymał.
Monopol na kryzys
Fakt, że Hirtreiter jest Niemcem - niemieckim wydawcą, ma w sprawie przejmowania przez niego wszystkich gazet we Wrocławiu i Poznaniu pewne znaczenie. Nie takie, że oba te regiony to dawne części Rzeszy, że trzeba Polaków straszyć, iż Niemcy nas wykupią, ani też takie, że w ustawie o mediach należy ograniczyć udział kapitału zagranicznego. Chodzi o coś zupełnie innego: Hirtreiter jako niemiecki wydawca, aktywny też w Górnej Austrii i włoskiej Genui, zna doskonale problemy, jakie przeżywają media drukowane w krajach zachodniej Europy. Tam jest tak samo jak u nas. Recesja, spadek czytelnictwa gazet, zmniejszenie liczby reklam. Kryzys zaczął się w 2001 r. i trwa do dziś.
Jak na kryzys reagują wydawcy? Działają zgodnie z prawem: oszczędzają, zmniejszając zatrudnienie i redukując koszty. I wchodzą na cudzy teren: do telewizji, radia, Internetu. Ogólnoniemieckie gazety zaczęły zakładać wydania regionalne: "Süddeutsche Zeitung" w Nadrenii Północnej-Westfalii, "Die Welt" w Bawarii. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" przełamał monopol Springera i wychodzi także w niedzielę - pojawiło się "Euro am Sonntag". Nowym w Niemczech zjawiskiem kryzysowym jest powstanie osobnych redakcji przygotowujących dodatki dla wielu gazet regionalnych, wychodzących w różnych częściach kraju. Są też i fuzje - regionalne wydawnictwa łączą się z ogólnoniemieckimi - jak Stuttgarter Zeitung z Süddeutsche Zeitung.
Nie ma jednak w Niemczech wrogiego przejmowania konkurencji, aby zdobyć monopolistyczną pozycję na rynku gazet regionalnych, bo skończyłoby się to skandalem i konsekwencjami prawnymi. Owszem, w połowie okręgów, a w dawnej NRD nawet w 70 proc., wychodzi już tylko jedna gazeta. Prasowy krajobraz Niemiec jest jednak inny. Okręgi to nie regiony. To tak, jakbyśmy ubolewali, że w Garwolinie jest już tylko jedna gazeta codzienna.
Wolność dla informacji
Polskapresse, Passauer i Hirtreiter robią w Polsce coś, na co nigdy by się nie odważyli w Niemczech. Zachowują się tak jak Niemcy w koloniach. Wszelkie bredzenie o okrutnych prawach rynku jest w tym wypadku bez sensu, bo przecież Polskapresse nie czekała, aż "Głos Wielkopolski" czy "Słowo Polskie" osłabną, tylko aktywnie działała w tym kierunku.
Cały ten wywód dotyczy rynku w najprostszym, podstawowym znaczeniu tego słowa - rynku jako miejsca transakcji kupna i sprzedaży, straganu, na którym wystawia się towar. Ale jest jeszcze rynek informacji, myśli i idei, rynek ocen i tendencji. Z tym rynkiem związane jest pojęcie pluralizmu, swobody krytyki i wypowiedzi, wolnego dostępu do informacji. Słowem - jest jeszcze rynek podstawowych praw, podstawowych wartości konstytucyjnych demokratycznego państwa.
W warunkach monopolu informacji - my, Polacy, mogliśmy się o tym bardzo boleśnie przekonać - niewiedza o czymś albo niedowiedzenie się w porę może zmienić nie tylko bieg dziejów, ale i całkowicie zdeformować mentalność.
Wracając do przykładu z ogórkami, na wszystkie tego rodzaju zarzuty prezes Polskapresse Maciej Jankowski odpowiada, że nie ma mowy o ograniczeniu dostępu do informacji, bo przecież każdy ma poza prasą wydawaną przez Polskapresse jeszcze prasę ogólnopolską, radio, telewizję i Internet. Słowem - jeśli nie ma dobrych ogórków, niech je grzybki. Ostatecznie, można jeszcze pójść do wróżki, żeby się czegoś dowiedzieć.
Wrogie przejęcie
Sprowadzony do czysto rynkowych problemów, oczyszczony ze specyfiki towaru, jakim jest informacja i opinia, konflikt ten można by przedstawić następująco: w dwóch regionach Polski producent ogórków konserwowych PASS po cichu wykupił wszystkie kwaszarnie. Jedne zlikwidował, działalność innych zredukował do zakręcania słoików, a od jeszcze innych brał dla ozdoby po jednym ogórku na słoik. W rezultacie na tych terenach ten, kto chciał zakąsić ogórkiem w occie, musiał korzystać z produktów PASS, a jeśli mu nie smakowały, mógł wyjechać w inne okolice, gdzie ogórków w occie w ogóle nie było, tylko były kiszone. PASS tłumaczył, że nikomu nie odbiera prawa wyboru, bo jeśli ktoś nie chce konsumować jego ogórków, to może jeść grzybki marynowane, śliwki w occie albo zamarynować coś samemu.
Taką właśnie operację przeprowadził koncern wydawniczy Polskapresse na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce. Tyle że nie chodziło o ogórki, ale o lokalną prasę. Wykorzystując trudności finansowe regionalnych tytułów, związane ze spadkiem liczby reklam, Polskapresse przeprowadziła wiele operacji kapitałowych i zawarła dość tajemnicze porozumienia, dziwnie przypominające przygotowania do tak zwanego wrogiego przejęcia, czyli postawienia upatrzonych tytułów pod ścianą. W rezultacie stała się jedynym wydawcą gazet regionalnych na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce. Została na tych terenach absolutnym monopolistą.
Tanim kosztem
Polskapresse mocno przekroczyła granicę wymaganą przez prawo europejskie dla uznania jakichś działań za monopolistyczne. W maju 2003 r. w Niemczech Federalny Urząd Antykartelowy zakazał należącemu do Bertelsmanna wydawnictwu Random House kupna od Springera znanego wydawnictwa książkowego Ullstein Heyne List. Ta fuzja dawałaby kontrolę tylko nad 40 proc. rynku wydawnictw kieszonkowych.
Gdyby było już po 1 maja 2004 r. i Polska byłaby już członkiem Unii Europejskiej, sprawą monopolu Polskapresse na pewno zainteresowałby się komisarz do spraw wolnej konkurencji Mario Monti. Na razie zajął się tym szef UOKiK Cezary Banasiński, anulując wszelkie transakcje i umowy oraz nakładając na Polskapresse i jej partnerów kary po 50 tys. euro. To tanio, bo w unii za takie przewinienia trzeba będzie płacić znacznie drożej. Próby zajmowania dominującej pozycji na rynku, a nawet tworzenia karteli mogą kosztować miliony. Może dlatego Polskapresse tak się spieszyła.
Ucieczka z Niemiec
Właścicielem Polskapresse jest Verlagsgruppe Passau, bo tak nazywa się naprawdę firma, którą u nas - od nazwy dziennika założonego w 1933 r. - zwykło się nazywać Passauer Neue Presse. W 1988 r. wydawnictwem w Passau zaczął kierować Franz Xaver Hirtreiter, który po upadku komunizmu znalazł wielką szansę na wschodzie. W 1990 r. kupił w Czechach Vltava-Labe-Press. W 1994 r. wszedł do Polski, nabywając cały pakiet tytułów od francuskiego Hersanta. W 1999 r. kupił z kolei na Słowacji dziennik "Luc". Wszystko to na rynku gazet regionalnych. Hirtreiter nawet nie próbował uzyskać udziałów w gazetach centralnych. Zapewne z obawy, że musiałoby to doprowadzić - prędzej czy poźniej - do konfliktów z politykami, co dla interesów w każdym wypadku jest sytuacją szkodliwą.
W politykę Hirtreiter wdał się w Polsce tylko raz, kiedy jego "Dziennik Bałtycki" wspólnie z ogólnopolskim "Życiem" prowadził śledztwo w sprawie prawdziwego bądź rzekomego spotkania Aleksandra Kwaśniewskiego z Władimirem Ałganowem w Cetniewie. Wydawca rozpędził kierownictwo redakcji, zwolnił dziennikarzy śledczych i zapewnił listownie prezydenta, że coś takiego więcej się nie powtórzy. Słowa dotrzymał.
Monopol na kryzys
Fakt, że Hirtreiter jest Niemcem - niemieckim wydawcą, ma w sprawie przejmowania przez niego wszystkich gazet we Wrocławiu i Poznaniu pewne znaczenie. Nie takie, że oba te regiony to dawne części Rzeszy, że trzeba Polaków straszyć, iż Niemcy nas wykupią, ani też takie, że w ustawie o mediach należy ograniczyć udział kapitału zagranicznego. Chodzi o coś zupełnie innego: Hirtreiter jako niemiecki wydawca, aktywny też w Górnej Austrii i włoskiej Genui, zna doskonale problemy, jakie przeżywają media drukowane w krajach zachodniej Europy. Tam jest tak samo jak u nas. Recesja, spadek czytelnictwa gazet, zmniejszenie liczby reklam. Kryzys zaczął się w 2001 r. i trwa do dziś.
Jak na kryzys reagują wydawcy? Działają zgodnie z prawem: oszczędzają, zmniejszając zatrudnienie i redukując koszty. I wchodzą na cudzy teren: do telewizji, radia, Internetu. Ogólnoniemieckie gazety zaczęły zakładać wydania regionalne: "Süddeutsche Zeitung" w Nadrenii Północnej-Westfalii, "Die Welt" w Bawarii. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" przełamał monopol Springera i wychodzi także w niedzielę - pojawiło się "Euro am Sonntag". Nowym w Niemczech zjawiskiem kryzysowym jest powstanie osobnych redakcji przygotowujących dodatki dla wielu gazet regionalnych, wychodzących w różnych częściach kraju. Są też i fuzje - regionalne wydawnictwa łączą się z ogólnoniemieckimi - jak Stuttgarter Zeitung z Süddeutsche Zeitung.
Nie ma jednak w Niemczech wrogiego przejmowania konkurencji, aby zdobyć monopolistyczną pozycję na rynku gazet regionalnych, bo skończyłoby się to skandalem i konsekwencjami prawnymi. Owszem, w połowie okręgów, a w dawnej NRD nawet w 70 proc., wychodzi już tylko jedna gazeta. Prasowy krajobraz Niemiec jest jednak inny. Okręgi to nie regiony. To tak, jakbyśmy ubolewali, że w Garwolinie jest już tylko jedna gazeta codzienna.
Wolność dla informacji
Polskapresse, Passauer i Hirtreiter robią w Polsce coś, na co nigdy by się nie odważyli w Niemczech. Zachowują się tak jak Niemcy w koloniach. Wszelkie bredzenie o okrutnych prawach rynku jest w tym wypadku bez sensu, bo przecież Polskapresse nie czekała, aż "Głos Wielkopolski" czy "Słowo Polskie" osłabną, tylko aktywnie działała w tym kierunku.
Cały ten wywód dotyczy rynku w najprostszym, podstawowym znaczeniu tego słowa - rynku jako miejsca transakcji kupna i sprzedaży, straganu, na którym wystawia się towar. Ale jest jeszcze rynek informacji, myśli i idei, rynek ocen i tendencji. Z tym rynkiem związane jest pojęcie pluralizmu, swobody krytyki i wypowiedzi, wolnego dostępu do informacji. Słowem - jest jeszcze rynek podstawowych praw, podstawowych wartości konstytucyjnych demokratycznego państwa.
W warunkach monopolu informacji - my, Polacy, mogliśmy się o tym bardzo boleśnie przekonać - niewiedza o czymś albo niedowiedzenie się w porę może zmienić nie tylko bieg dziejów, ale i całkowicie zdeformować mentalność.
Wracając do przykładu z ogórkami, na wszystkie tego rodzaju zarzuty prezes Polskapresse Maciej Jankowski odpowiada, że nie ma mowy o ograniczeniu dostępu do informacji, bo przecież każdy ma poza prasą wydawaną przez Polskapresse jeszcze prasę ogólnopolską, radio, telewizję i Internet. Słowem - jeśli nie ma dobrych ogórków, niech je grzybki. Ostatecznie, można jeszcze pójść do wróżki, żeby się czegoś dowiedzieć.
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.