Stanisław Ulam, polski matematyk, doprowadził 50 lat temu do powstania bomby wodorowej
Gdy zobaczyłem fotografie zniszczeń w Hiroszimie, pierwszym uczuciem było szokujące zadziwienie. Nagle w moim mózgu dokonał się skrót myślowy: cyfry wypisane kredą na czarnej tablicy i miasto zmiecione z powierzchni ziemi - mówił mi wiele lat temu Stanisław Ulam, współtwórca amerykańskiej bomby wodorowej (zwanej później w skrócie bombą H), którą zdetonowano po raz pierwszy na Pacyfiku niemal dokładnie 50 lat temu.
Z Ulamem, należącym do sławnej lwowskiej szkoły matematycznej, od 1935 r. przebywającym w Stanach Zjednoczonych, członkiem Narodowej Akademii Nauk w Waszyngtonie, odbyłem wiele rozmów. Odwiedziłem go w Kolorado, gdzie był profesorem na uniwersytecie w Boulder, potem widzieliśmy się na Florydzie i w Paryżu. Profesor używał języka pojęć swojej dziedziny naukowej, a ja - choć antytalent w zakresie nauk ścisłych - usiłowałem nadążyć za jego myślami. Pamiętałem przy tym o opinii Bertranda Russella, który pisał: "Mówiąc o matematyce, nigdy się nie wie, o czym się mówi, a na domiar złego nie ma się nigdy pewności, czy się mówi prawdę".
Ulam, zapalnik Tellera
Wszystko wskazuje na to, że gdyby nie matematyczne równania Stanisława Ulama, Edward Teller nie uzyskałby teoretycznych podstaw konstrukcji bomby wodorowej. Robert Jungk, autor książki "Jaśniej niż tysiąc słońc", pisząc o Ulamie, używa przymiotnika "genialny". Podczas gdy grupa uczonych z Tellerem na czele, do której należeli wielcy naukowcy, tacy jak Enrico Fermi i John von Neumann, plątała się wśród skomplikowanych i prowadzących donikąd obliczeń, Ulam prowadził własne badania i w końcu zaprezentował ich wyniki. Oznaczały one pokonanie impasu, a równocześnie porażkę Tellera. Wkrótce okazało się, że dotychczasowe koncepcje grupy uczonych były absurdalne i Teller, wcześniej nieufny i wrogi pracy Ulama, uznał jego pomysł za... własny. Jungk stwierdza: "Ze wskazówki Ulama zrodził się ów genialny pomysł, który doprowadził do stworzenia amerykańskiej bomby wodorowej".
Walter Golaski, polsko-amerykański przemysłowiec i wynalazca z Filadelfii, przewodniczący rady nadzorczej Fundacji Kościuszkowskiej, powiedział w 1972 r. z okazji Dnia Pułaskiego: "Mister Teller, któremu przypisuje się wyłączną zasługę skonstruowania bomby wodorowej, sam nigdy nie podkreślił zasług Polaka Stanleya Ulama; a przecież w rzeczywistości tylko on, a nie Teller, wypracował matematyczne podstawy do stworzenia tego narzędzia i on dowiódł realności projektu". Pokazałem profesorowi Ulamowi ten fragment przemówienia Golaskiego. Pokiwał głową, ale odmówił komentarza.
Bóg mi świadkiem
W przeciwieństwie do Tellera, zdeklarowanego zwolennika budowy superbomby, Ulam wahał się i miał wiele wątpliwości, czy się w tę pracę angażować. Konstrukcja zupełnie nowej broni była dla niego nade wszystko - jak wspominał - "ogromnym wyzwaniem dla uczonego, jego szczytową próbą sił".
Pytałem: - Czy w zaciszu laboratoriów Los Alamos, wśród książek, notatek, aparatów, można sobie było wyobrazić straszliwe skutki tych naukowych działań?
Ulam odpowiedział: - Przy pracy nad bombą wodorową nie zdawałem sobie sprawy, podobnie jak wielu moich kolegów, ze skutków naszej działalności. Mówiło się przez długi czas, że po prostu robimy "bombę wielokrotną", czyli o wiele silniejszą od konwencjonalnej. Przy bombie wodorowej, a przecież współtworzyłem też bombę atomową, wszystko już było jasne. Ale my, naukowcy, wierzyliśmy, że odkrycie kolejnego źródła energii będzie czymś w rodzaju tworzenia potęgi ludzkości. Sięgnęliśmy po narzędzie tak przerażające, że nie sądziliśmy, aby ktokolwiek mógł go użyć w zbrodniczych celach (...) W nauce są rzeczy nieuniknione. Wcześniej czy później ktoś musiał do tego dojść.
- Może lepiej byłoby później? - pytałem Ulama.
- To tak jakby zgłaszać pretensje do wynalazców samolotu, że go stworzyli, ponieważ samolot używany jest też do zabijania ludzi - odparł.
- Czy fizyka nie staje się zbytnim zagrożeniem dla ludzkości?
- Obawiałbym się bardziej biologii, która sięga do źródeł życia; w niej widzę największe nadzieje, ale i najpoważniejsze niebezpieczeństwa.
- A siła oddziaływania na nasze losy komputerów?
- To dopiero czas ich raczkowania, one nas jeszcze zaskoczą. Na razie zajmują się "brudną robotą", wkrótce będą podsuwać sugestie, a my będziemy im posłuszni. Używanie komputera to jak układanie niezliczonej liczby pasjansów - usłyszałem w odpowiedzi.
Kiedy zapytałem tego fenomenalnie utalentowanego autora prac z teorii mnogości, teorii funkcji rzeczywistych, teorii grup, fizyki matematycznej i teorii prawdopodobieństwa, czy wierzy w Boga, bardzo długo trwała cisza...
- Jestem agnostykiem. Miewam chwile głębokiej zadumy nad niezrozumiałymi dla mnie siłami, które dostrzegam. Kiedy jestem już blisko pojęcia Boga, oddalają mnie od niego straszne wydarzenia na świecie, które on toleruje.
Eksplozja paranoicznych umysłów
Słuchając kilkadziesiąt lat później w Majuro relacji o losie mieszkańców atolu Bikini, przypomniałem sobie wyżej cytowane słowa Ulama. Sprawcą wspominanych przez niego "strasznych wydarzeń" na Pacyfiku, które Bóg toleruje, był wszak po części wielki matematyk ze Lwowa.
Niech to będzie skrót myślowy jak u Ulama: ciche, czyste laboratoria w Ameryce, żmudne obliczenia, biała kreda na czarnej tablicy i kratery po bombach na dalekich atolach Wysp Marshalla, cierpienia ludzi przesiedlanych, wzrost zachorowań na nowotwory, długotrwałe zatrucie gleby, fatalne prognozy na przyszłość.
Jack Niedenthal, reprezentant społeczności atolu Bikini przy rządzie Republiki Wysp Marshalla, uważa eksperymenty nuklearne za zbrodnie: - Wszyscy do dziś jesteśmy ofiarami tych bomb, skutki ich eksplozji na naszym archipelagu przetrwają przez pokolenia.
Niedenthal, autor książki "Dla dobra ludzkości", wydanej w Majuro w 2001 r., nie przyjmuje do wiadomości, że próby z energią atomową i wodorową były konieczne w sytuacji zagrożenia całej ludzkości w związku z wyścigiem zbrojeń. Pisze: "Zimna wojna rozbudziła umysły paranoicznych polityków na całym świecie". Ze zgrozą wspomina eksplozję bomby wodorowej Bravo o sile 15 megaton 1 marca 1954 r., którą zdetonowano na powierzchni północno-zachodniej części atolu Bikini. Autor książki podkreśla, że test nie został przesunięty nawet w związku z prognozowaną niepomyślną zmianą pogody: "Wiedziano, że wiatry zaczęły wiać w kierunku zamieszkanych atoli, a mimo to zdecydowano o napromieniowaniu północnych Wysp Marshalla".
Cud nauki
Mieszkańcy atolu Bikini nie przyjmują argumentacji, że próby nuklearne na ich terenach były koniecznością w obliczu zagrożenia setek milionów ludzi na świecie. Myśleli o sobie, o swoim życiu. Zwątpili, że kiedykolwiek powrócą na swoją ziemię. Że będą mieszkać, łowić nie zatrute ryby, uprawiać warzywa i owoce, a tym bardziej że kiedykolwiek w ich "na zawsze zniszczonych stronach" rozwinie się turystyka. Wszyscy teraz mówią: "To prawdziwy cud", ale wielu dodaje: "Oby się to nigdy nie powtórzyło. Nikt nie ma prawa decydować o naszym losie. O nas, naszych dzieciach, wnukach i prawnukach".
Jakiego skrótu myślowego dokonał Ulam, oglądając zdjęcia półtorakilometrowego krateru po eksplozji bomby Bravo na dalekim atolu? Tego mi nigdy nie powiedział. Może zobaczył miasto wielkości Nowego Jorku lub Londynu, zmiecione niemal bez śladu z powierzchni ziemi?
Mieszkańcy Wysp Marshalla i ich potomkowie będą pamiętać, że ktoś zdecydował o ich wysiedleniu, o skażeniu ich ziemi, o śmiertelnym zagrożeniu chorobami nowotworowymi. Jack Niedenthal spisał przeżycia tych ludzi, przypomniał ich cierpienia i lęki. W republice powstał w 1985 r. sąd (Nuclear Claims Tribunal) zajmujący się skargami o odszkodowania za testy atomowe, za skażenie śmiercionośnymi pierwiastkami: cezem, strontem i plutonem. Ameryka ma świadomość odpowiedzialności za wydarzenia sprzed pół wieku i nie uchyla się od udzielania pomocy.
I oto pięćdziesiąt lat od eksplozji pierwszej bomby H, po latach od wybuchów na Pacyfiku 67 różnego rodzaju i różnej siły amerykańskich bomb nuklearnych, które mogły unicestwić wszelkie formy życia na wyspach i atolach, zdarzył się prawdziwy cud: na Bikini wrócili mieszkańcy atolu i zaprosili amatorów nurkowania na lagunę nafaszerowaną wrakami okrętów.
Niespodziewana puenta opowieści niemal z gatunku science fiction. Wbrew najgorszym proroctwom do zagłady życia na amerykańskim superpoligonie nie doszło. Stanisław Ulam mówił: "Verne i Wells fantazją podpowiadali nauce rozmaite rzeczy. Nauka wyprzedza teraz fikcję. Czasem proponuje optymistyczne zakończenie". Może w jakimś sensie - w proroctwie targanego wątpliwościami genialnego uczonego - Ulam miał rację?
Olgierd Budrewicz
Z Ulamem, należącym do sławnej lwowskiej szkoły matematycznej, od 1935 r. przebywającym w Stanach Zjednoczonych, członkiem Narodowej Akademii Nauk w Waszyngtonie, odbyłem wiele rozmów. Odwiedziłem go w Kolorado, gdzie był profesorem na uniwersytecie w Boulder, potem widzieliśmy się na Florydzie i w Paryżu. Profesor używał języka pojęć swojej dziedziny naukowej, a ja - choć antytalent w zakresie nauk ścisłych - usiłowałem nadążyć za jego myślami. Pamiętałem przy tym o opinii Bertranda Russella, który pisał: "Mówiąc o matematyce, nigdy się nie wie, o czym się mówi, a na domiar złego nie ma się nigdy pewności, czy się mówi prawdę".
Ulam, zapalnik Tellera
Wszystko wskazuje na to, że gdyby nie matematyczne równania Stanisława Ulama, Edward Teller nie uzyskałby teoretycznych podstaw konstrukcji bomby wodorowej. Robert Jungk, autor książki "Jaśniej niż tysiąc słońc", pisząc o Ulamie, używa przymiotnika "genialny". Podczas gdy grupa uczonych z Tellerem na czele, do której należeli wielcy naukowcy, tacy jak Enrico Fermi i John von Neumann, plątała się wśród skomplikowanych i prowadzących donikąd obliczeń, Ulam prowadził własne badania i w końcu zaprezentował ich wyniki. Oznaczały one pokonanie impasu, a równocześnie porażkę Tellera. Wkrótce okazało się, że dotychczasowe koncepcje grupy uczonych były absurdalne i Teller, wcześniej nieufny i wrogi pracy Ulama, uznał jego pomysł za... własny. Jungk stwierdza: "Ze wskazówki Ulama zrodził się ów genialny pomysł, który doprowadził do stworzenia amerykańskiej bomby wodorowej".
Walter Golaski, polsko-amerykański przemysłowiec i wynalazca z Filadelfii, przewodniczący rady nadzorczej Fundacji Kościuszkowskiej, powiedział w 1972 r. z okazji Dnia Pułaskiego: "Mister Teller, któremu przypisuje się wyłączną zasługę skonstruowania bomby wodorowej, sam nigdy nie podkreślił zasług Polaka Stanleya Ulama; a przecież w rzeczywistości tylko on, a nie Teller, wypracował matematyczne podstawy do stworzenia tego narzędzia i on dowiódł realności projektu". Pokazałem profesorowi Ulamowi ten fragment przemówienia Golaskiego. Pokiwał głową, ale odmówił komentarza.
Bóg mi świadkiem
W przeciwieństwie do Tellera, zdeklarowanego zwolennika budowy superbomby, Ulam wahał się i miał wiele wątpliwości, czy się w tę pracę angażować. Konstrukcja zupełnie nowej broni była dla niego nade wszystko - jak wspominał - "ogromnym wyzwaniem dla uczonego, jego szczytową próbą sił".
Pytałem: - Czy w zaciszu laboratoriów Los Alamos, wśród książek, notatek, aparatów, można sobie było wyobrazić straszliwe skutki tych naukowych działań?
Ulam odpowiedział: - Przy pracy nad bombą wodorową nie zdawałem sobie sprawy, podobnie jak wielu moich kolegów, ze skutków naszej działalności. Mówiło się przez długi czas, że po prostu robimy "bombę wielokrotną", czyli o wiele silniejszą od konwencjonalnej. Przy bombie wodorowej, a przecież współtworzyłem też bombę atomową, wszystko już było jasne. Ale my, naukowcy, wierzyliśmy, że odkrycie kolejnego źródła energii będzie czymś w rodzaju tworzenia potęgi ludzkości. Sięgnęliśmy po narzędzie tak przerażające, że nie sądziliśmy, aby ktokolwiek mógł go użyć w zbrodniczych celach (...) W nauce są rzeczy nieuniknione. Wcześniej czy później ktoś musiał do tego dojść.
- Może lepiej byłoby później? - pytałem Ulama.
- To tak jakby zgłaszać pretensje do wynalazców samolotu, że go stworzyli, ponieważ samolot używany jest też do zabijania ludzi - odparł.
- Czy fizyka nie staje się zbytnim zagrożeniem dla ludzkości?
- Obawiałbym się bardziej biologii, która sięga do źródeł życia; w niej widzę największe nadzieje, ale i najpoważniejsze niebezpieczeństwa.
- A siła oddziaływania na nasze losy komputerów?
- To dopiero czas ich raczkowania, one nas jeszcze zaskoczą. Na razie zajmują się "brudną robotą", wkrótce będą podsuwać sugestie, a my będziemy im posłuszni. Używanie komputera to jak układanie niezliczonej liczby pasjansów - usłyszałem w odpowiedzi.
Kiedy zapytałem tego fenomenalnie utalentowanego autora prac z teorii mnogości, teorii funkcji rzeczywistych, teorii grup, fizyki matematycznej i teorii prawdopodobieństwa, czy wierzy w Boga, bardzo długo trwała cisza...
- Jestem agnostykiem. Miewam chwile głębokiej zadumy nad niezrozumiałymi dla mnie siłami, które dostrzegam. Kiedy jestem już blisko pojęcia Boga, oddalają mnie od niego straszne wydarzenia na świecie, które on toleruje.
Eksplozja paranoicznych umysłów
Słuchając kilkadziesiąt lat później w Majuro relacji o losie mieszkańców atolu Bikini, przypomniałem sobie wyżej cytowane słowa Ulama. Sprawcą wspominanych przez niego "strasznych wydarzeń" na Pacyfiku, które Bóg toleruje, był wszak po części wielki matematyk ze Lwowa.
Niech to będzie skrót myślowy jak u Ulama: ciche, czyste laboratoria w Ameryce, żmudne obliczenia, biała kreda na czarnej tablicy i kratery po bombach na dalekich atolach Wysp Marshalla, cierpienia ludzi przesiedlanych, wzrost zachorowań na nowotwory, długotrwałe zatrucie gleby, fatalne prognozy na przyszłość.
Jack Niedenthal, reprezentant społeczności atolu Bikini przy rządzie Republiki Wysp Marshalla, uważa eksperymenty nuklearne za zbrodnie: - Wszyscy do dziś jesteśmy ofiarami tych bomb, skutki ich eksplozji na naszym archipelagu przetrwają przez pokolenia.
Niedenthal, autor książki "Dla dobra ludzkości", wydanej w Majuro w 2001 r., nie przyjmuje do wiadomości, że próby z energią atomową i wodorową były konieczne w sytuacji zagrożenia całej ludzkości w związku z wyścigiem zbrojeń. Pisze: "Zimna wojna rozbudziła umysły paranoicznych polityków na całym świecie". Ze zgrozą wspomina eksplozję bomby wodorowej Bravo o sile 15 megaton 1 marca 1954 r., którą zdetonowano na powierzchni północno-zachodniej części atolu Bikini. Autor książki podkreśla, że test nie został przesunięty nawet w związku z prognozowaną niepomyślną zmianą pogody: "Wiedziano, że wiatry zaczęły wiać w kierunku zamieszkanych atoli, a mimo to zdecydowano o napromieniowaniu północnych Wysp Marshalla".
Cud nauki
Mieszkańcy atolu Bikini nie przyjmują argumentacji, że próby nuklearne na ich terenach były koniecznością w obliczu zagrożenia setek milionów ludzi na świecie. Myśleli o sobie, o swoim życiu. Zwątpili, że kiedykolwiek powrócą na swoją ziemię. Że będą mieszkać, łowić nie zatrute ryby, uprawiać warzywa i owoce, a tym bardziej że kiedykolwiek w ich "na zawsze zniszczonych stronach" rozwinie się turystyka. Wszyscy teraz mówią: "To prawdziwy cud", ale wielu dodaje: "Oby się to nigdy nie powtórzyło. Nikt nie ma prawa decydować o naszym losie. O nas, naszych dzieciach, wnukach i prawnukach".
Jakiego skrótu myślowego dokonał Ulam, oglądając zdjęcia półtorakilometrowego krateru po eksplozji bomby Bravo na dalekim atolu? Tego mi nigdy nie powiedział. Może zobaczył miasto wielkości Nowego Jorku lub Londynu, zmiecione niemal bez śladu z powierzchni ziemi?
Mieszkańcy Wysp Marshalla i ich potomkowie będą pamiętać, że ktoś zdecydował o ich wysiedleniu, o skażeniu ich ziemi, o śmiertelnym zagrożeniu chorobami nowotworowymi. Jack Niedenthal spisał przeżycia tych ludzi, przypomniał ich cierpienia i lęki. W republice powstał w 1985 r. sąd (Nuclear Claims Tribunal) zajmujący się skargami o odszkodowania za testy atomowe, za skażenie śmiercionośnymi pierwiastkami: cezem, strontem i plutonem. Ameryka ma świadomość odpowiedzialności za wydarzenia sprzed pół wieku i nie uchyla się od udzielania pomocy.
I oto pięćdziesiąt lat od eksplozji pierwszej bomby H, po latach od wybuchów na Pacyfiku 67 różnego rodzaju i różnej siły amerykańskich bomb nuklearnych, które mogły unicestwić wszelkie formy życia na wyspach i atolach, zdarzył się prawdziwy cud: na Bikini wrócili mieszkańcy atolu i zaprosili amatorów nurkowania na lagunę nafaszerowaną wrakami okrętów.
Niespodziewana puenta opowieści niemal z gatunku science fiction. Wbrew najgorszym proroctwom do zagłady życia na amerykańskim superpoligonie nie doszło. Stanisław Ulam mówił: "Verne i Wells fantazją podpowiadali nauce rozmaite rzeczy. Nauka wyprzedza teraz fikcję. Czasem proponuje optymistyczne zakończenie". Może w jakimś sensie - w proroctwie targanego wątpliwościami genialnego uczonego - Ulam miał rację?
Olgierd Budrewicz
Więcej możesz przeczytać w 9/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.