Polityk z psem zyskuje ludzkie oblicze
Trzy psy przeszły do najnowszej historii Polski: Szarik, Cywil i Irasiad. Tak żartował jeden z widzów programu "Szkło kontaktowe" w TVN 24. Pomagający ratownikom medycznym pies Ira, przemianowany przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego na Irasiada (opiekun psa powiedział "Ira, siad!", na co prezydent odparł: "Irasiad jest bardzo zdenerwowany"), stał się najbardziej znanym zwierzakiem w Polsce. To nie pierwszy pies robiący furorę w polityce. Władimir Putin zapytany, dlaczego tak bardzo lubi swego labradora Koni, odpowiedział: "Bo tylko pies niczego ode mnie nie chce". Szkocki terier Barney też pewnie niczego nie chce od George'a Busha, a labrador Buddy niczego nie oczekiwał od Billa Clintona. Fachowcy od politycznego marketingu twierdzą, że psy poprawiają wizerunek polityków. Dzięki czworonogom są oni postrzegani jako bardziej przyjaźni, zwyczajni, ludzcy, a jednocześnie odpowiedzialni i konsekwentni. Psy towarzyszą politykom na ulotkach wyborczych, stronach internetowych, czasem biorą nawet udział w mniej formalnych spotkaniach głów państw.
Można odnieść wrażenie, że psy nobilitują polityków, zaś inne zwierzęta częściej mogą ich kompromitować. Wystarczy wspomnieć liczne złośliwości pod adresem premiera Jarosława Kaczyńskiego i jego kota czy żarty z byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, jakoby jedynym jego przyjacielem był białowieski żubr Maciek.
Saba, Tytus, Lula
O poprzedniej lokatorce Pałacu Prezydenckiego Sabie kolorowa prasa pisała w kontekście jej zwyczajów i chorób - o zdrowie psa miała się nawet dopytywać Ludmiła Putin. Jolanta Kwaśniewska przedstawiała Sabę jako pełnoprawnego członka prezydenckiej rodziny. Równie entuzjastycznie pisano o następczyniach Saby - niemieckich owczarkach Ciri i Falce.
Razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego żoną Marią do Pałacu Prezydenckiego wprowadził się szkocki terier Tytus. Pierwsza dama od czasu do czasu gotuje mu "coś pysznego, na przykład ryż z podrobami". Mieszka tam też suczka Lula, której rasa jest określana jako "jackrusselowata". Na razie o prezydenckich psach niewiele wiadomo. Trzeba jednak pamiętać, że Saba miała na zaistnienie w świadomości Polaków dwie kadencje swojego pana, zaś psy nowego prezydenta dopiero kilka miesięcy. Być może Tytus i Lula, tak jak Barney George'a Busha, będą miały własny newsletter, a na prezydenckiej stronie będą dostępne filmy dokumentujące ich wakacje i przygody.
Psy Białego Domu
Psy amerykańskich prezydentów od dawna są niemal pełnoprawnymi uczestnikami życia publicznego. Jednym z najsłynniejszych był należący do Franklina D. Roosevelta szkocki terier Fala. Jego figle w Białym Domu były szeroko opisywane w prasie. Nie ukrywano nawet dolegliwości gastrycznych Fali, a gdy okazało się, że są one wynikiem podkarmiania psiaka przez personel Białego Domu, Roosevelt wydał zarządzenie, że nikt oprócz niego nie może dawać Fali choćby okruszka.
Pies w pewnym sensie uratował karierę Richarda Nixona. Na początku lat 50. Nixona, wówczas kandydata republikanów na wiceprezydenta, oskarżono o nielegalne przyjęcie 18 tys. dolarów na kampanię wyborczą. Nixon przedstawił stan swoich finansów i zapewnił, że nawet cent nie wpłynął na jego konto w sposób budzący wątpliwości. Przyznał się tylko do przyjęcia... spanielki Checkers. I zapewnił, że psa nie odda. Dzięki temu wystąpieniu słabe wyniki sondaży poszybowały w górę. Ameryka zjednoczyła się z Nixonem i jego spanielką.
Gdy w Białym Domu wraz z Ronaldem Reaganem zamieszkał Rex, cavalier king Charles Spaniel, popularność tej rasy w USA wzrosła. Z kolei napisana przez żonę George'a Busha seniora biografia jej suczki Millie sprzedawała się lepiej niż biografia jej męża. A gdy Bill Clinton stał się właścicielem labradora, w mediach zorganizowano konkurs na jego imię. W gazetach pojawiły się zdjęcia Clintona i Buddy'ego bawiących się przed Białym Domem. Śmierć psa pod kołami samochodu była jedną z najważniejszych wiadomości dnia.
Pan swojego psa
Według badań przeprowadzonych przez TNS OBOP, 85 proc. Polaków jako powód posiadania psa podaje miłość do niego, a połowa twierdzi, że pies pokazuje, jakim się jest człowiekiem. - W towarzystwie psa polityk ma szansę pokazać swą "ludzką" twarz. Posiadanie psa dowodzi, że polityk - tak jak wielu z nas - jest miłośnikiem zwierząt, że jest odpowiedzialny, opiekuńczy, że spacerując z psem, potrafi być na luzie - mówi dr Wojciech Jabłoński, specjalista od marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego. - Pies budzi same dobre skojarzenia: wierność, lojalność, przyjaźń. Ale trzeba nad nim umieć panować, więc właściciel w kontakcie z pupilem musi się wykazać też konsekwencją i stanowczością. Musi być swego rodzaju przywódcą stada - dodaje Wiesław Gałązka, specjalista od kreowania wizerunku.
Bronisław Komorowski, wicemarszałek Sejmu, właściciel spanielki Puni, uważa, że psy lepiej promują polityków niż billboardy. - Psy są zwierzętami powszechnie lubianymi, więc część tej sympatii przenosi się na ich właścicieli. Sam lubię się z psem pokazywać, ale nieostentacyjnie - opowiada Komorowski. Twierdzi, że dzięki psu zmniejsza dystans do wyborców. Kiedy idzie ze swoją Punią na spacer, wyborcy mają pretekst do rozmowy: najpierw o psach, a potem o polityce. Michał Tober, poseł SLD, właściciel suczki Beli (rasy beagle), przyznaje, że pies może być elementem politycznego marketingu, ale nie powinno się go do tego wykorzystywać. - Polityk, który traktuje psa tylko jako sposób na promocję, nie dorósł do posiadania zwierzęcia - mówi Tober. Przyznaje jednak, że opisywane we "Wprost" (w rubryce "Z życia koalicji, z życia opozycji") przejażdżki Beli jego ministerialną lancią pomogły mu. - Informacje o tym, że wożę sukę służbowym samochodem przysporzyły mi sympatii. W parku byliśmy witani owacjami i okrzykami: "Ach, to jest ten pies, który jeździ służbową lancią!". Redaktorom Mazurkowi i Zalewskiemu, którzy pisali o moim psie, mogę tylko podziękować - mówi Tober. Trochę inne doświadczenia ma Donald Tusk, lider PO, właściciel owczarka niemieckiego o imieniu Szeryf. - Dwie starsze panie zaczepiły mnie kiedyś na spacerze i chwaliły psa. Pomyślałem, że tak naprawdę chodzi im o mnie. Ale myliłem się, bo panie nie miały pojęcia, kim jestem i ich zainteresowanie naprawdę dotyczyło tylko Szeryfa. Muszę przyznać, że byłem trochę zazdrosny - opowiada Donald Tusk.
Kot Jarosława Kaczyńskiego
Najbardziej znanym obecnie politycznym zwierzakiem nie jest pies, lecz kot Jarosława Kaczyńskiego. Specjaliści od kształtowania wizerunku twierdzą, że z kotem politykowi jest trochę mniej do twarzy niż z psem. Szczególnie politykowi samotnemu. - Kot to stworzenie trochę niemęskie, by nie powiedzieć staropanieńskie - mówi Wiesław Gałązka, specjalista od kreowania wizerunku. Radzi on premierowi Kaczyńskiemu, by nie afiszował się za bardzo z kotem, a raczej mówił, że w rodzinie jest kot, który Kaczyńskiego sobie upatrzył i wybrał. W dodatku ten kot trochę odzwierciedla charakter premiera: to zwierzę polujące, skradające się, tajemnicze. A premier udowodnił, że potrafi atakować tak jak kot - znienacka.
Pies apolityczny
Politycy zgodnie twierdzą, że ich psy są apolityczne. - Moja Punia nie szczeka na nikogo, nawet na posłów z innych opcji politycznych - twierdzi Bronisław Komorowski. Niezależnie od opcji politycznej posłowie stawiają wrażliwość i możliwości intelektualne swoich psów wyżej niż możliwości politycznych przeciwników. - Moja Bela rozumie podstawowe komendy, co nie jest powszechne wśród parlamentarzystów. Bije ich też na głowę pod względem inteligencji emocjonalnej - twierdzi Michał Tober. Tadeusz Cymański, poseł PiS, właściciel Azy (mieszańca), ceni w swoim psie szczerość odruchów. - Nie są obliczone na żadną koalicję, ustawę czy poklask tłumu. Wiem, że jak Aza mi szczeka, to szczeka prawdziwie. A jak słucham szczekającego konkurenta, to nie wiem, o co go mogę podejrzewać - podsumowuje Tadeusz Cymański.
Fot: Z. Furman
Można odnieść wrażenie, że psy nobilitują polityków, zaś inne zwierzęta częściej mogą ich kompromitować. Wystarczy wspomnieć liczne złośliwości pod adresem premiera Jarosława Kaczyńskiego i jego kota czy żarty z byłego premiera Włodzimierza Cimoszewicza, jakoby jedynym jego przyjacielem był białowieski żubr Maciek.
Saba, Tytus, Lula
O poprzedniej lokatorce Pałacu Prezydenckiego Sabie kolorowa prasa pisała w kontekście jej zwyczajów i chorób - o zdrowie psa miała się nawet dopytywać Ludmiła Putin. Jolanta Kwaśniewska przedstawiała Sabę jako pełnoprawnego członka prezydenckiej rodziny. Równie entuzjastycznie pisano o następczyniach Saby - niemieckich owczarkach Ciri i Falce.
Razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego żoną Marią do Pałacu Prezydenckiego wprowadził się szkocki terier Tytus. Pierwsza dama od czasu do czasu gotuje mu "coś pysznego, na przykład ryż z podrobami". Mieszka tam też suczka Lula, której rasa jest określana jako "jackrusselowata". Na razie o prezydenckich psach niewiele wiadomo. Trzeba jednak pamiętać, że Saba miała na zaistnienie w świadomości Polaków dwie kadencje swojego pana, zaś psy nowego prezydenta dopiero kilka miesięcy. Być może Tytus i Lula, tak jak Barney George'a Busha, będą miały własny newsletter, a na prezydenckiej stronie będą dostępne filmy dokumentujące ich wakacje i przygody.
Psy Białego Domu
Psy amerykańskich prezydentów od dawna są niemal pełnoprawnymi uczestnikami życia publicznego. Jednym z najsłynniejszych był należący do Franklina D. Roosevelta szkocki terier Fala. Jego figle w Białym Domu były szeroko opisywane w prasie. Nie ukrywano nawet dolegliwości gastrycznych Fali, a gdy okazało się, że są one wynikiem podkarmiania psiaka przez personel Białego Domu, Roosevelt wydał zarządzenie, że nikt oprócz niego nie może dawać Fali choćby okruszka.
Pies w pewnym sensie uratował karierę Richarda Nixona. Na początku lat 50. Nixona, wówczas kandydata republikanów na wiceprezydenta, oskarżono o nielegalne przyjęcie 18 tys. dolarów na kampanię wyborczą. Nixon przedstawił stan swoich finansów i zapewnił, że nawet cent nie wpłynął na jego konto w sposób budzący wątpliwości. Przyznał się tylko do przyjęcia... spanielki Checkers. I zapewnił, że psa nie odda. Dzięki temu wystąpieniu słabe wyniki sondaży poszybowały w górę. Ameryka zjednoczyła się z Nixonem i jego spanielką.
Gdy w Białym Domu wraz z Ronaldem Reaganem zamieszkał Rex, cavalier king Charles Spaniel, popularność tej rasy w USA wzrosła. Z kolei napisana przez żonę George'a Busha seniora biografia jej suczki Millie sprzedawała się lepiej niż biografia jej męża. A gdy Bill Clinton stał się właścicielem labradora, w mediach zorganizowano konkurs na jego imię. W gazetach pojawiły się zdjęcia Clintona i Buddy'ego bawiących się przed Białym Domem. Śmierć psa pod kołami samochodu była jedną z najważniejszych wiadomości dnia.
Pan swojego psa
Według badań przeprowadzonych przez TNS OBOP, 85 proc. Polaków jako powód posiadania psa podaje miłość do niego, a połowa twierdzi, że pies pokazuje, jakim się jest człowiekiem. - W towarzystwie psa polityk ma szansę pokazać swą "ludzką" twarz. Posiadanie psa dowodzi, że polityk - tak jak wielu z nas - jest miłośnikiem zwierząt, że jest odpowiedzialny, opiekuńczy, że spacerując z psem, potrafi być na luzie - mówi dr Wojciech Jabłoński, specjalista od marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego. - Pies budzi same dobre skojarzenia: wierność, lojalność, przyjaźń. Ale trzeba nad nim umieć panować, więc właściciel w kontakcie z pupilem musi się wykazać też konsekwencją i stanowczością. Musi być swego rodzaju przywódcą stada - dodaje Wiesław Gałązka, specjalista od kreowania wizerunku.
Bronisław Komorowski, wicemarszałek Sejmu, właściciel spanielki Puni, uważa, że psy lepiej promują polityków niż billboardy. - Psy są zwierzętami powszechnie lubianymi, więc część tej sympatii przenosi się na ich właścicieli. Sam lubię się z psem pokazywać, ale nieostentacyjnie - opowiada Komorowski. Twierdzi, że dzięki psu zmniejsza dystans do wyborców. Kiedy idzie ze swoją Punią na spacer, wyborcy mają pretekst do rozmowy: najpierw o psach, a potem o polityce. Michał Tober, poseł SLD, właściciel suczki Beli (rasy beagle), przyznaje, że pies może być elementem politycznego marketingu, ale nie powinno się go do tego wykorzystywać. - Polityk, który traktuje psa tylko jako sposób na promocję, nie dorósł do posiadania zwierzęcia - mówi Tober. Przyznaje jednak, że opisywane we "Wprost" (w rubryce "Z życia koalicji, z życia opozycji") przejażdżki Beli jego ministerialną lancią pomogły mu. - Informacje o tym, że wożę sukę służbowym samochodem przysporzyły mi sympatii. W parku byliśmy witani owacjami i okrzykami: "Ach, to jest ten pies, który jeździ służbową lancią!". Redaktorom Mazurkowi i Zalewskiemu, którzy pisali o moim psie, mogę tylko podziękować - mówi Tober. Trochę inne doświadczenia ma Donald Tusk, lider PO, właściciel owczarka niemieckiego o imieniu Szeryf. - Dwie starsze panie zaczepiły mnie kiedyś na spacerze i chwaliły psa. Pomyślałem, że tak naprawdę chodzi im o mnie. Ale myliłem się, bo panie nie miały pojęcia, kim jestem i ich zainteresowanie naprawdę dotyczyło tylko Szeryfa. Muszę przyznać, że byłem trochę zazdrosny - opowiada Donald Tusk.
Kot Jarosława Kaczyńskiego
Najbardziej znanym obecnie politycznym zwierzakiem nie jest pies, lecz kot Jarosława Kaczyńskiego. Specjaliści od kształtowania wizerunku twierdzą, że z kotem politykowi jest trochę mniej do twarzy niż z psem. Szczególnie politykowi samotnemu. - Kot to stworzenie trochę niemęskie, by nie powiedzieć staropanieńskie - mówi Wiesław Gałązka, specjalista od kreowania wizerunku. Radzi on premierowi Kaczyńskiemu, by nie afiszował się za bardzo z kotem, a raczej mówił, że w rodzinie jest kot, który Kaczyńskiego sobie upatrzył i wybrał. W dodatku ten kot trochę odzwierciedla charakter premiera: to zwierzę polujące, skradające się, tajemnicze. A premier udowodnił, że potrafi atakować tak jak kot - znienacka.
Pies apolityczny
Politycy zgodnie twierdzą, że ich psy są apolityczne. - Moja Punia nie szczeka na nikogo, nawet na posłów z innych opcji politycznych - twierdzi Bronisław Komorowski. Niezależnie od opcji politycznej posłowie stawiają wrażliwość i możliwości intelektualne swoich psów wyżej niż możliwości politycznych przeciwników. - Moja Bela rozumie podstawowe komendy, co nie jest powszechne wśród parlamentarzystów. Bije ich też na głowę pod względem inteligencji emocjonalnej - twierdzi Michał Tober. Tadeusz Cymański, poseł PiS, właściciel Azy (mieszańca), ceni w swoim psie szczerość odruchów. - Nie są obliczone na żadną koalicję, ustawę czy poklask tłumu. Wiem, że jak Aza mi szczeka, to szczeka prawdziwie. A jak słucham szczekającego konkurenta, to nie wiem, o co go mogę podejrzewać - podsumowuje Tadeusz Cymański.
PIES PRAWD CI POWIE |
---|
Dorota Gąsiewska, redaktor naczelna miesięcznika "Mój Pies" Właściciel labradora retrievera: ulega modzie (to jedna z najpopularniejszych obecnie ras) lub... własnym dzieciom, które chcą labradora, bo koledzy mają; jest towarzyski (to nie jest rasa obronna, lecz pies przyjaciel wszystkich); nie chce problemów z psem (to rasa łagodna, polecana początkującym właścicielom) Właściciel owczarka niemieckiego: jest tradycjonalistą (ta rasa to ikona psa); nie do końca ufa ludziom (owczarek to dobry stróż); nie znosi sprzeciwu (owczarek to pies bardzo karny, bezdyskusyjnie wykonujący polecenia) Właściciel teriera szkockiego: jest prawdziwym psim koneserem (rasa niespecjalnie obecnie modna, ale ceniło ją wiele słynnych osób, np. Roosevelt i Reagan); ceni niezależność, także u innych (teriery są żywiołowe i zadziorne); w swoich wyborach nie kieruje się wygodą (pielęgnacja szkota nie jest łatwa, na każdym spacerze zamiata chodnik długą sierścią) Właściciel kundla: jest pewny siebie, nie czuje potrzeby dowartościowywania się psem (odpadają splendory wystawowe); nie przeraża go ryzyko (nigdy nie wiadomo, co wyrośnie z kundla); jest dusigroszem (na kundla wystarczy kwota dwucyfrowa zamiast czterocyfrowej) lub człowiekiem o gołębim sercu (kundla często się po prostu przygarnia) Właściciel pitbulla: lubi wyzwania (nad pitbullem trzeba zapanować); czuje potrzebę imponowania (te psy, nawet dobrze wychowane, budzą respekt); jest odporny na krytykę i opinię otoczenia (pitbulle są powszechnie uważane za psy "dresiarzy") |
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 31/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.