Dlaczego ci Europejczycy, co tacy są uporządkowani i akuratni, świecą tym Che Guevarą gdzie popadnie?
Wyjeżdżam właśnie dziesiąty bak paliwa po europejskich szosach. Nic w tym szczególnego - przemykają tędy miliony naszych rodaków. Tu kelner z Polski przyniesie pizzę, tam polskojęzyczny skasuje za parking. "wdzie - ale to rzadziej - usłyszysz coś po polsku o bohomazie na ścianie tego czy tamtego muzeum. Więc sporo nas tu, latem będzie ze trzy miliony. Ale tylko statystycznie. Bo w sumie nas nie widać. Oliwimy tylko tryby tej europejskiej maszynerii. Serwujemy, kłaniamy się grzecznie, pobieramy opłaty. Personel Europy.
Raptem pomyślałem więc: jak ta Europa wygląda z poziomu personelu. Bo te hektary katedr, autostrad i fabryk samochodów, których mają sto razy więcej niż my, odsuńmy na bok. Tu się nie pościgamy: ani my, ani nasze prawnuki. Ale takie parkingi, markety, pralnie... Przecież to tysiące drobiazgów do przyswojenia. W sam raz na nasz poziom. Z tymi drobiazgami jest zresztą na co dzień całkiem miła zabawa: znajdź setkę szczegółów, którymi różni się - dajmy na to - hiszpański kemping od naszego. A różni się choćby tym, że za rządkiem pryszniców dla gości stoi osobny - dla piesków. Z jednorazowym ręcznikiem, a jakże. Obok psiego prysznica psia toaleta, żeby ulubieniec nie obsikiwał sąsiadom tropików. A załóżmy, że z takiego kompleksu mieszkalnego wychodzisz na plażę... Przy bramie czeka funkcyjny (polszczyzna nie dorobiła się jeszcze tytułu dla kogoś takiego), który oferuje baczenie na pieska lub sakwojaż. Ale - uwaga! - proponuje to w bermudach zaprasowanych w nienaganny kancik i pod krawatem idealnie dobranym do koszulki polo. I ten dobrany krawat zaświadcza, że jak on popilnuje, to już popilnuje. Skąd się tacy biorą? I to w ilościach hurtowych. Odpowiem przykładem. Zatrzymałem się u znajomych we Frankfurcie nad Menem. Dziesięcioletni Wiktor właśnie skończył rok szkolny, ale ciągle bywa zajęty. Chłopiec akurat miał dokształt na kursie utrzymywania porządku na własnym biurku. Na przynętę był wykład ideologiczny: że jak porządek będzie na biurku, to w głowie i w życiu też. Było piętnaście schematów w specjalnej książeczce, gdzie ma leżeć długopis, gdzie zeszyt, dlaczego właśnie tam i co z tego wynika. Na finał była obietnica, że jak chłopiec utrzyma porządek na biurku, to i reszta kariery potoczy się gładko ze szczebelka na szczebelek. Na biureczku musiał się też znaleźć kwiatuszek. Nie żeby dzieciakowi brakowało zielonego. Kwiatuszek po to, by go regularnie podlewać, co wyśmienicie robi na systematyczność i odpowiedzialność. Ten kwiatuszek przypomina mi się przy każdym wjeździe na parking. Bo na parkingach równych jak stół - co i u nas ostatnio się zdarza - trwa pęd do odpowiedzialności. Jest betonowy prostokąt pod samochód, jak najbardziej, ale ze spojenia z następnym prostokątem wyrasta drzewko albo dwa. Więc parkujesz w "asfaltowej dżungli". Dosłownie. Jeżeli drzewku grozi przegrzanie, to mu latem zarzucają na koronę płócienną opończę. Zresztą sadzą te drzewka gdzie się tylko da: na dachach domów, na ganeczkach, przybudówkach, werandach. Każda willa - osobne ogrodnicze cacko. Więc ten porządeczek. A po uporządkowanym życiu pogodne przejście na drugą stronę. Francuska Riwiera. Miasteczko, na ryneczku zakład pogrzebowy, który ma usługi nagrobkowe w ofercie. Z tym że żadnych zapłakanych aniołków, żadnych wierzb płaczących. Zamiast tego pogodny obrazek w kolorach. Zmarł listonosz, to na nagrobku landszafcik, jak to on idzie uliczką z pełną torbą. W domyśle - teraz też nosi listy, tylko po drugiej stronie chmur. Jak zszedł sędzia, to mu proponują na płycie widoczek z trybunału. Zza biurka wielkiego jak lotnisko feruje wyroki. Tym razem boskie.
Podobne drobiazgi mógłbym wymieniać całymi stronicami. Życie na poziomie "parkingowym" to tutaj ładna rzecz. Ale ten cały porządeczek przegradza nieustannie jeden chwast. Twarz towarzysza Che Guevary ze znanej fotografii. W oczach pogarda dla wszystkich burżujów świata, na głowie beret z czerwoną gwiazdą. Towarzysz Che łypie tu z każdej strony: z koszulek, tarcz zegarków, oprawek okularów, breloczków, okładek płyt, plakatów i graffiti. Dlaczego ci Europejczycy, co mają taki porządeczek na biurkach i prysznice dla psów na kempingach, świecą tym Che Guevarą gdzie popadnie? Bo oni ten porządek mają, kochają go, ale się nim brzydzą. Zamiast porządeczku woleliby rewolucje. Jednego takiego Che Guevarę machnął sobie nawet właściciel willi jak marzenie na talerzu anteny satelitarnej. I to na Riwierze. On nie wie, że gdyby towarzysz Che rządził Riwierą, to w telewizji zamiast 500 programów oglądałby przemówienia Fidela Castro. Na jedynce. Bo dwójka by śnieżyła. On tego nie wie, ale my to już wiemy. I to jest nasza przewaga nad Zachodem.
Raptem pomyślałem więc: jak ta Europa wygląda z poziomu personelu. Bo te hektary katedr, autostrad i fabryk samochodów, których mają sto razy więcej niż my, odsuńmy na bok. Tu się nie pościgamy: ani my, ani nasze prawnuki. Ale takie parkingi, markety, pralnie... Przecież to tysiące drobiazgów do przyswojenia. W sam raz na nasz poziom. Z tymi drobiazgami jest zresztą na co dzień całkiem miła zabawa: znajdź setkę szczegółów, którymi różni się - dajmy na to - hiszpański kemping od naszego. A różni się choćby tym, że za rządkiem pryszniców dla gości stoi osobny - dla piesków. Z jednorazowym ręcznikiem, a jakże. Obok psiego prysznica psia toaleta, żeby ulubieniec nie obsikiwał sąsiadom tropików. A załóżmy, że z takiego kompleksu mieszkalnego wychodzisz na plażę... Przy bramie czeka funkcyjny (polszczyzna nie dorobiła się jeszcze tytułu dla kogoś takiego), który oferuje baczenie na pieska lub sakwojaż. Ale - uwaga! - proponuje to w bermudach zaprasowanych w nienaganny kancik i pod krawatem idealnie dobranym do koszulki polo. I ten dobrany krawat zaświadcza, że jak on popilnuje, to już popilnuje. Skąd się tacy biorą? I to w ilościach hurtowych. Odpowiem przykładem. Zatrzymałem się u znajomych we Frankfurcie nad Menem. Dziesięcioletni Wiktor właśnie skończył rok szkolny, ale ciągle bywa zajęty. Chłopiec akurat miał dokształt na kursie utrzymywania porządku na własnym biurku. Na przynętę był wykład ideologiczny: że jak porządek będzie na biurku, to w głowie i w życiu też. Było piętnaście schematów w specjalnej książeczce, gdzie ma leżeć długopis, gdzie zeszyt, dlaczego właśnie tam i co z tego wynika. Na finał była obietnica, że jak chłopiec utrzyma porządek na biurku, to i reszta kariery potoczy się gładko ze szczebelka na szczebelek. Na biureczku musiał się też znaleźć kwiatuszek. Nie żeby dzieciakowi brakowało zielonego. Kwiatuszek po to, by go regularnie podlewać, co wyśmienicie robi na systematyczność i odpowiedzialność. Ten kwiatuszek przypomina mi się przy każdym wjeździe na parking. Bo na parkingach równych jak stół - co i u nas ostatnio się zdarza - trwa pęd do odpowiedzialności. Jest betonowy prostokąt pod samochód, jak najbardziej, ale ze spojenia z następnym prostokątem wyrasta drzewko albo dwa. Więc parkujesz w "asfaltowej dżungli". Dosłownie. Jeżeli drzewku grozi przegrzanie, to mu latem zarzucają na koronę płócienną opończę. Zresztą sadzą te drzewka gdzie się tylko da: na dachach domów, na ganeczkach, przybudówkach, werandach. Każda willa - osobne ogrodnicze cacko. Więc ten porządeczek. A po uporządkowanym życiu pogodne przejście na drugą stronę. Francuska Riwiera. Miasteczko, na ryneczku zakład pogrzebowy, który ma usługi nagrobkowe w ofercie. Z tym że żadnych zapłakanych aniołków, żadnych wierzb płaczących. Zamiast tego pogodny obrazek w kolorach. Zmarł listonosz, to na nagrobku landszafcik, jak to on idzie uliczką z pełną torbą. W domyśle - teraz też nosi listy, tylko po drugiej stronie chmur. Jak zszedł sędzia, to mu proponują na płycie widoczek z trybunału. Zza biurka wielkiego jak lotnisko feruje wyroki. Tym razem boskie.
Podobne drobiazgi mógłbym wymieniać całymi stronicami. Życie na poziomie "parkingowym" to tutaj ładna rzecz. Ale ten cały porządeczek przegradza nieustannie jeden chwast. Twarz towarzysza Che Guevary ze znanej fotografii. W oczach pogarda dla wszystkich burżujów świata, na głowie beret z czerwoną gwiazdą. Towarzysz Che łypie tu z każdej strony: z koszulek, tarcz zegarków, oprawek okularów, breloczków, okładek płyt, plakatów i graffiti. Dlaczego ci Europejczycy, co mają taki porządeczek na biurkach i prysznice dla psów na kempingach, świecą tym Che Guevarą gdzie popadnie? Bo oni ten porządek mają, kochają go, ale się nim brzydzą. Zamiast porządeczku woleliby rewolucje. Jednego takiego Che Guevarę machnął sobie nawet właściciel willi jak marzenie na talerzu anteny satelitarnej. I to na Riwierze. On nie wie, że gdyby towarzysz Che rządził Riwierą, to w telewizji zamiast 500 programów oglądałby przemówienia Fidela Castro. Na jedynce. Bo dwójka by śnieżyła. On tego nie wie, ale my to już wiemy. I to jest nasza przewaga nad Zachodem.
Więcej możesz przeczytać w 31/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.