Filmy erotyczne więcej mają wspólnego z twardą pornografią niż kinem artystycznym, pod które się podszywają
Do filmowego folkloru przeszła opowieść o tym, jak na planie horroru "Nie oglądaj się teraz" Nicolasa Roega z 1973 r. Donald Sutherland tak dalece zapomniał się w scenie łóżkowej ze swoją filmową żonką (Julie Christie), że odbył z nią jak najbardziej przykładny małżeński stosunek. Czy tak było naprawdę, nie wiadomo, bo między ciekawskimi oczami a intymnymi częściami ciała obojga aktorów było prześcieradło, ale ta historia przemawiała do wyobraźni publiczności. Podobnie jak śmiałe - jak na tamte czasy - traktowanie erotyki, seksu i dewiacji w tak wybitnych filmach, jak "Piękność dnia" Luisa Bu?uela, "Zmierzch bogów" Luchino Viscontiego, "Satyricon" Federico Felliniego, "Mechaniczna pomarańcza" Stanleya Kubricka, "Nocny portier" Liliany Cavani, "Ostatnie tango w Paryżu" Bernardo Bertolucciego czy "Imperium zmysłów" Nagisy Oshimy, które stało się sensacją festiwalu w Cannes w 1976 r. Nie wspominając już o będących od lat w awangardzie obyczajowej Szwedach, Ingmarze Bergmanie ("Jak w zwierciadle"), zmarłym niedawno Vilgocie Sjömanie, autorze dyptyku "Jestem ciekawa w kolorze..." (niebieskim i żółtym) i "Mojej siostrze, mojej miłości", czy Mai Zetterlink ("Nocne gry").
Współczesne kino nie troszczy się o takie drobiazgi jak prześcieradło czy choćby artystyczne operowanie światłem i cieniem, jak to było w "Imperium zmysłów". Za to leje widza seksem niczym maczugą - aż do kompletnego znieczulenia zmysłów. Lars von Trier w kretyńskich "Idiotach" pokazał najprawdziwszą penetrację, nie inaczej uczyniła Catherine Breillat w "Romansie X", a jej rodak Patrice Chéreau w zrealizowanej w Wielkiej Brytanii "Intymności" poczęstował widzów seksem oralnym. Brytyjczyk Michael Winterbottom uznał, że nie jest gorszy od Francuzów, i w "9 Songs" z 2004 r. zaserwował rekordową dawkę 35 minut niesymulowanego seksu.
Nieodrodnym partnerem seksu jest przemoc, co w tradycji europejskiej usankcjonował już markiz de Sade, więc i tego nie mogło zabraknąć. Gaspar Noé w filmie "Nieodwracalne" pokazał wprawdzie udawaną, lecz przekonywającą aż do bólu długą sekwencję analnego gwałtu na Monice Bellucci, a Mike Hodges w "I'll Sleep When I'm Dead" (Odpoczniesz po śmierci) uraczył publiczność czymś podobnym, tyle że ofiarą karesów był mężczyzna. Rosnąca liczba filmów tego rodzaju - w większości o małej wartości, choć podszywających się pod kino artystyczne - nie świadczy jednak o nowej rewolucji obyczajowej w kinie. To raczej pusta intelektualnie i podszyta moralnym nihilizmem próba obalenia ostatniej bariery odgradzającej zakazany świat tzw. kina dla dorosłych od kina adresowanego do szerokiej publiczności, obliczona na aplauz programowo postępowych bywalców festiwali filmowych i członków jury.
Viagra lewaków
Gdyby spojrzeć na nowe europejskie kino obyczajowe ostatnich lat z komercyjnej perspektywy, jasno widać, że jego kasowy potencjał jest raczej mizerny. Mamy więc do czynienia ze zjawiskiem czysto medialnym, podporządkowanym ściśle budowaniu przez lewicę wizji Europy tolerancyjnej, wolnej od wszelkich obyczajowych i moralnych zakazów. Dlatego też - niezależnie od wyników kasowych - tego rodzaju produkcje mogą liczyć na hojne wsparcie ze strony opanowanych przez lewicowych liberałów potentatów medialnych typu BBC, Channel 4 czy Canal+.
Więcej sceptycyzmu zdają się wykazywać aktorzy, bo to oni w końcu wystawiają swe ciała na pokaz i często - tak jak Kerry Fox z "Intymności" - ponoszą za to srogie zawodowe konsekwencje. Ale tę przeszkodę łatwo obejść. Breillat do "Romansu" i "Anatomii piekła" zatrudniła włoskiego gwiazdora porno Rocca Siffa. Z kolei w jednym z najbardziej odrażających filmów ostatnich lat "Baise-moi" (Pierdol mnie, tłumacząc dosłownie), zrealizowanym przez Virginie Despentes i eks-starletkę porno Coralie Trinh Thi, w rolach dwóch przyjaciółek, pałających rządzą seksu i zemsty, obsadzono pozbawione wszelkich zahamowań aktoreczki, znane dotychczas tylko klienteli sieci kin dla dorosłych.
Bzyknąć ciężarówkę
Po drugiej stronie Atlantyku hollywoodzcy producenci od dawna przyglądają się uważnie nowym trendom w europejskim kinie erotycznym. Także oni chętnie zatarliby granicę oddzielającą kwitnący porno-biznes i coraz wyraźniej robiący bokami, wypompowany z pomysłów oficjalny biznes filmowy. Tym bardziej że ten pierwszy przynosi w skali rocznej 12 mld dolarów wpływów, a amerykański rynek, jeszcze nie tak dawno temu alergicznie reagujący na seks, szybko dojrzewa do jego konsumpcji. Dowodem jest sukces książki "How to Make Love Like a Porn Star: A Cautionary Tale" Jenny Jameson - gwiazdki pornograficznych filmów, którą w oficjalnym obiegu można było ujrzeć w filmowej biografii skandalizującego komika radiowego Howarda Sterna "Części intymne" i wideoklipie Eminema "Without Me", a która szybko wyrasta na idolkę ciekawych życia dorastających panienek.
Do niedawna przepływ kadr między tymi dwoma gałęziami przemysłu filmowego w USA był raczej znikomy. Ale to się zmienia. Głównie za sprawą Cannes i festiwalu kina niezależnego w Sundance, gdzie wpuszczane są, niczym próbne balony, najzwyczajniejsze kryptopornosy. Dość wspomnieć przyjętą z aplauzem "Quinceanerę", zrealizowaną przez twórców hardcore'owych hitów typu "The Hole" i "Toolbox" czy "Forgiving the Franklins" Jaya Floyda, który zatrudnił znanego ogiera z porno-landu Zaka Spearsa do roli trenera szkolnej drużyny futbolowej. Świeżutko z Cannes przybywają natomiast opatrzone certyfikatem kina artystycznego "Shortbus" Johna Camerona Mitchella, uznany przez krytyka "Variety" za "najbardziej dosłowny seksualnie amerykański film fabularny zrea-
lizowany poza przemysłem pornograficznym", i międzynarodowy nowelowy składak "Destricted", który canneńską elitę zachwycił scenami kopulacji faceta z 50-tonową ciężarówką, oralną masturbacją i męsko-damskim analnym stosunkiem. Największą osobliwością sezonu może się jednak okazać przygotowywana do szerokiego rozpowszechniania lekko złagodzona wersja kostiumowej superprodukcji pornograficznej "Piraci".
Ponury zwis Gérarda
Patrząc na harce, jakie wyprawia się na dużym ekranie, trudno nie zauważyć z żalem, że nadszedł koniec epoki, którą w latach 50. otworzyły takie filmy, jak "I Bóg stworzył kobietę" Rogera Vadima czy "Kochankowie" Louisa Malle'a z po raz pierwszy w kinie ukazanym kobiecym orgazmem. Dziś mechaniczny, mało apetyczny seks pokazywany z ginekologicznym realizmem wyparł bez reszty charakterystyczne dla epoki artystycznego kina dzieła, w których dawni mistrzowie przez pryzmat erotyki prezentowali odważne spojrzenie na zmiany zachodzące w obyczajowości społeczeństw zachodnich. Ci mistrzowie, Bu?uel, Bergman, Visconti czy Malle, i owszem, doceniali wyzwalającą siłę seksu, ale - dostrzegając również jego mroczną, niszczącą naturę - zalecali traktowanie go z ostrożnością. I co najważniejsze, odwoływali się do wyobraźni widzów, ich erotycznych fantazji i fobii, oszczędzając swym aktorom wystawiania na widok publiczny genitaliów. Zdarzało się wprawdzie, że pewne granice dobrego smaku bywały przekraczane. W filmie "Ostatnia kobieta" młody Gérard Depardieu od początku do końca paradował nago, z obwisłym i wyposzczonym członkiem, tak bezużytecznym, że w finale obciął go sobie elektrycznym nożem. Ale takie dziełka to były wyjątki. Zarezerwowane dla notorycznych skandalistów i tanich efekciarzy w rodzaju autora tejże "Ostatniej kobiety" Marca Ferreriego. To przykre, że dzisiejsze kino poszło właśnie ich tropem.
Współczesne kino nie troszczy się o takie drobiazgi jak prześcieradło czy choćby artystyczne operowanie światłem i cieniem, jak to było w "Imperium zmysłów". Za to leje widza seksem niczym maczugą - aż do kompletnego znieczulenia zmysłów. Lars von Trier w kretyńskich "Idiotach" pokazał najprawdziwszą penetrację, nie inaczej uczyniła Catherine Breillat w "Romansie X", a jej rodak Patrice Chéreau w zrealizowanej w Wielkiej Brytanii "Intymności" poczęstował widzów seksem oralnym. Brytyjczyk Michael Winterbottom uznał, że nie jest gorszy od Francuzów, i w "9 Songs" z 2004 r. zaserwował rekordową dawkę 35 minut niesymulowanego seksu.
Nieodrodnym partnerem seksu jest przemoc, co w tradycji europejskiej usankcjonował już markiz de Sade, więc i tego nie mogło zabraknąć. Gaspar Noé w filmie "Nieodwracalne" pokazał wprawdzie udawaną, lecz przekonywającą aż do bólu długą sekwencję analnego gwałtu na Monice Bellucci, a Mike Hodges w "I'll Sleep When I'm Dead" (Odpoczniesz po śmierci) uraczył publiczność czymś podobnym, tyle że ofiarą karesów był mężczyzna. Rosnąca liczba filmów tego rodzaju - w większości o małej wartości, choć podszywających się pod kino artystyczne - nie świadczy jednak o nowej rewolucji obyczajowej w kinie. To raczej pusta intelektualnie i podszyta moralnym nihilizmem próba obalenia ostatniej bariery odgradzającej zakazany świat tzw. kina dla dorosłych od kina adresowanego do szerokiej publiczności, obliczona na aplauz programowo postępowych bywalców festiwali filmowych i członków jury.
Viagra lewaków
Gdyby spojrzeć na nowe europejskie kino obyczajowe ostatnich lat z komercyjnej perspektywy, jasno widać, że jego kasowy potencjał jest raczej mizerny. Mamy więc do czynienia ze zjawiskiem czysto medialnym, podporządkowanym ściśle budowaniu przez lewicę wizji Europy tolerancyjnej, wolnej od wszelkich obyczajowych i moralnych zakazów. Dlatego też - niezależnie od wyników kasowych - tego rodzaju produkcje mogą liczyć na hojne wsparcie ze strony opanowanych przez lewicowych liberałów potentatów medialnych typu BBC, Channel 4 czy Canal+.
Więcej sceptycyzmu zdają się wykazywać aktorzy, bo to oni w końcu wystawiają swe ciała na pokaz i często - tak jak Kerry Fox z "Intymności" - ponoszą za to srogie zawodowe konsekwencje. Ale tę przeszkodę łatwo obejść. Breillat do "Romansu" i "Anatomii piekła" zatrudniła włoskiego gwiazdora porno Rocca Siffa. Z kolei w jednym z najbardziej odrażających filmów ostatnich lat "Baise-moi" (Pierdol mnie, tłumacząc dosłownie), zrealizowanym przez Virginie Despentes i eks-starletkę porno Coralie Trinh Thi, w rolach dwóch przyjaciółek, pałających rządzą seksu i zemsty, obsadzono pozbawione wszelkich zahamowań aktoreczki, znane dotychczas tylko klienteli sieci kin dla dorosłych.
Bzyknąć ciężarówkę
Po drugiej stronie Atlantyku hollywoodzcy producenci od dawna przyglądają się uważnie nowym trendom w europejskim kinie erotycznym. Także oni chętnie zatarliby granicę oddzielającą kwitnący porno-biznes i coraz wyraźniej robiący bokami, wypompowany z pomysłów oficjalny biznes filmowy. Tym bardziej że ten pierwszy przynosi w skali rocznej 12 mld dolarów wpływów, a amerykański rynek, jeszcze nie tak dawno temu alergicznie reagujący na seks, szybko dojrzewa do jego konsumpcji. Dowodem jest sukces książki "How to Make Love Like a Porn Star: A Cautionary Tale" Jenny Jameson - gwiazdki pornograficznych filmów, którą w oficjalnym obiegu można było ujrzeć w filmowej biografii skandalizującego komika radiowego Howarda Sterna "Części intymne" i wideoklipie Eminema "Without Me", a która szybko wyrasta na idolkę ciekawych życia dorastających panienek.
Do niedawna przepływ kadr między tymi dwoma gałęziami przemysłu filmowego w USA był raczej znikomy. Ale to się zmienia. Głównie za sprawą Cannes i festiwalu kina niezależnego w Sundance, gdzie wpuszczane są, niczym próbne balony, najzwyczajniejsze kryptopornosy. Dość wspomnieć przyjętą z aplauzem "Quinceanerę", zrealizowaną przez twórców hardcore'owych hitów typu "The Hole" i "Toolbox" czy "Forgiving the Franklins" Jaya Floyda, który zatrudnił znanego ogiera z porno-landu Zaka Spearsa do roli trenera szkolnej drużyny futbolowej. Świeżutko z Cannes przybywają natomiast opatrzone certyfikatem kina artystycznego "Shortbus" Johna Camerona Mitchella, uznany przez krytyka "Variety" za "najbardziej dosłowny seksualnie amerykański film fabularny zrea-
lizowany poza przemysłem pornograficznym", i międzynarodowy nowelowy składak "Destricted", który canneńską elitę zachwycił scenami kopulacji faceta z 50-tonową ciężarówką, oralną masturbacją i męsko-damskim analnym stosunkiem. Największą osobliwością sezonu może się jednak okazać przygotowywana do szerokiego rozpowszechniania lekko złagodzona wersja kostiumowej superprodukcji pornograficznej "Piraci".
Ponury zwis Gérarda
Patrząc na harce, jakie wyprawia się na dużym ekranie, trudno nie zauważyć z żalem, że nadszedł koniec epoki, którą w latach 50. otworzyły takie filmy, jak "I Bóg stworzył kobietę" Rogera Vadima czy "Kochankowie" Louisa Malle'a z po raz pierwszy w kinie ukazanym kobiecym orgazmem. Dziś mechaniczny, mało apetyczny seks pokazywany z ginekologicznym realizmem wyparł bez reszty charakterystyczne dla epoki artystycznego kina dzieła, w których dawni mistrzowie przez pryzmat erotyki prezentowali odważne spojrzenie na zmiany zachodzące w obyczajowości społeczeństw zachodnich. Ci mistrzowie, Bu?uel, Bergman, Visconti czy Malle, i owszem, doceniali wyzwalającą siłę seksu, ale - dostrzegając również jego mroczną, niszczącą naturę - zalecali traktowanie go z ostrożnością. I co najważniejsze, odwoływali się do wyobraźni widzów, ich erotycznych fantazji i fobii, oszczędzając swym aktorom wystawiania na widok publiczny genitaliów. Zdarzało się wprawdzie, że pewne granice dobrego smaku bywały przekraczane. W filmie "Ostatnia kobieta" młody Gérard Depardieu od początku do końca paradował nago, z obwisłym i wyposzczonym członkiem, tak bezużytecznym, że w finale obciął go sobie elektrycznym nożem. Ale takie dziełka to były wyjątki. Zarezerwowane dla notorycznych skandalistów i tanich efekciarzy w rodzaju autora tejże "Ostatniej kobiety" Marca Ferreriego. To przykre, że dzisiejsze kino poszło właśnie ich tropem.
Więcej możesz przeczytać w 31/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.