Zanim się zacznie eksperymentować, trzeba najpierw mieć porządny warsztat - uważa Leszek Żegalski
Gdy w połowie lat 80. w galerii Stara Kordegarda swoje prace malarskie wystawiła Grupa Trzech, zwana też Tercetem Nadętym, uznano ich za nowych barbarzyńców. Leszek Michał Żegalski, Piotr Naliwajko i Janusz Szypt zaprezentowali świetny warsztat i kompletny brak czołobitności wobec patriotycznej polskiej sztuki XIX wieku. Leszek Żegalski, lider grupy przedstawiający się jako Maestro, nie tylko swobodnie traktował polskie malarstwo historyczne, ale też kpił z całego nurtu abstrakcji. Grupa przestała istnieć w 1990 r., a Żegalski stał się jednym z najbardziej wziętych portrecistów na świecie. Malował dla holenderskiej królowej Beatrix, szwajcarskich bankierów, niemieckich przemysłowców, sportretował słynnego tenisistę Borisa Beckera i gwiazdę pop Tinę Turner. Spod jego pędzla wyszły również portrety Romana Polańskiego, Michaela Jacksona i Aleksandra Kwaśniewskiego. Ceny jego obrazów dochodzą do 50 tys. euro.
Jego kariera rozpoczęła się w sierpniu 1988 r., gdy przesłał swój obraz "Wartki Jontek" (znany potem jako "Wypadek motocyklisty") na Ogólnopolską Wystawę Młodej Plastyki Arsenał '88. Obraz zachwycił Franciszka Starowieyskiego. O tym, że praca jest godna uwagi, przekonał on innego jurora - Romana Opałkę, słynnego polskiego malarza mieszkającego we Francji. Żegalski zdobył Grand Prix. Poparcie Opałki dla Żegalskiego miało swoję pikanterię, bo laureat nie ukrywał, iż nie cierpi sztuki, jaką uprawia Opałka. "Żegalski nie zauważa niczego, co się wydarzyło w latach 60. czy 70. Świadomie pomijając to wszystko, jest dla mnie fascynującym barbarzyńcą" - stwierdził Opałka.
Trup sztuki
Za swych mistrzów 44-letni Żegalski uważa Velázqueza, van Dycka, Tintoretta i Tiepola. Bliska jest mu też twórczość polskich pejzażystów z przełomu XIX i XX wieku - Jana Stanisławskiego, Józefa Chełmońskiego, Juliana Fałata i Maksymiliana Gierymskiego. Studiował najpierw w ASP w Katowicach (u Jerzego Dudy-Gracza), a potem w Krakowie. W jednym z manifestów napisał, że szkoła krakowska jest "trupem Sztuki, skamieliną, nie dającą żadnych podstaw studiującym w niej artystom". Żegalski nie cierpi też krytyków, którzy lekceważą sztukę realistyczną, stawiając na piedestale abstrakcję. Przypomina anegdotę o znanych krytykach, którym pokazano dzieła autorstwa małpy i słonia, a oni ocenili je jako rewelacyjne. - Może więc zwierzęta z ZOO będą zarabiały na swoją karmę malowaniem obrazów? A krytycy niech przeniosą się do klatek. Uważam to za dobry pomysł. Dwadzieścia lat temu nazwałbym tych krytyków półgłówkami, teraz stałem się łagodniejszy - mówi "Wprost" Żegalski. Artysta uważa, że historia przyznała mu rację, bo malarstwo realistyczne, czerpiące z dorobku dawnych mistrzów, jest coraz bardziej cenione.
Maestro Żegalski od kilkunastu lat mieszka i tworzy za granicą (najpierw w Niemczech, obecnie w Belgii). Gdy przyjeżdża do Polski, mieszka w wyremontowanym przez siebie pałacu w Wilemowicach na Dolnym Śląsku. Zanim wyjechał z kraju, był scenografem w Krikotece Tadeusza Kantora. Kilkanaście lat temu podczas Kunstmesse w Kolonii bez zgody powiesił swoje pejzaże obok obrazów kubisty Georges'a Braque'a. Dopiero po kilku dniach organizatorzy zorientowali się, że mają superatę na sali - prace Żegalskiego usunięto w asyście policji.
Po pierwsze - porządny warsztat
Malarstwo Żegalskiego określa się mianem "neorealizmu egzystencjalnego". Maestro lubi alegorie, ale nie rezygnuje przy tym z wiernego, wręcz fotograficznego odtworzenia rzeczywistości. Na jednym z obrazów namalował postać, będącą połączeniem samuraja, motocyklisty i osoby przygotowującej się do załatwienia naturalnej potrzeby. Dzieło kupił do swej kolekcji koncern Yamaha. Na innym obrazie Maestro sportretował kierowcę Formuły 1 jako Stańczyka naszych czasów. Jego specjalnością są portrety oraz malowidła ścienne nawiązujące do prac Giovanniego Battisty Tiepola. Freski Żegalskiego zdobią pałace przemysłowców i arystokratów we Włoszech, Francji i Szwajcarii.
- Zaczynałem od pejzaży i nadal je maluję, bo lubię nasz spokojny polski krajobraz, szarozielonkawe łąki, a na nich pasące się krowy - opowiada Żegalski. Zadaniem sztuki, w jego przekonaniu, jest docieranie do przeciętnego człowieka, a nie udawanie metafizycznych uniesień. - Zanim się zacznie eksperymentować, trzeba najpierw mieć porządny warsztat. To jest jak z muzyką: nikt nie będzie słuchał człowieka, który próbuje grać na skrzypcach, chociaż nie umie - mówi. Franciszek Starowieyski namawia go do powrotu do kraju. Chciałby, aby Maestro malował wielkie płótna o narodowym charakterze. Żegalski w odpowiedzi cytuje chińską maksymę o artyście, który jest jak drzewo - korzeniami wyrasta z ojczystej ziemi, ale gałęziami obejmuje cały świat.
Jego kariera rozpoczęła się w sierpniu 1988 r., gdy przesłał swój obraz "Wartki Jontek" (znany potem jako "Wypadek motocyklisty") na Ogólnopolską Wystawę Młodej Plastyki Arsenał '88. Obraz zachwycił Franciszka Starowieyskiego. O tym, że praca jest godna uwagi, przekonał on innego jurora - Romana Opałkę, słynnego polskiego malarza mieszkającego we Francji. Żegalski zdobył Grand Prix. Poparcie Opałki dla Żegalskiego miało swoję pikanterię, bo laureat nie ukrywał, iż nie cierpi sztuki, jaką uprawia Opałka. "Żegalski nie zauważa niczego, co się wydarzyło w latach 60. czy 70. Świadomie pomijając to wszystko, jest dla mnie fascynującym barbarzyńcą" - stwierdził Opałka.
Trup sztuki
Za swych mistrzów 44-letni Żegalski uważa Velázqueza, van Dycka, Tintoretta i Tiepola. Bliska jest mu też twórczość polskich pejzażystów z przełomu XIX i XX wieku - Jana Stanisławskiego, Józefa Chełmońskiego, Juliana Fałata i Maksymiliana Gierymskiego. Studiował najpierw w ASP w Katowicach (u Jerzego Dudy-Gracza), a potem w Krakowie. W jednym z manifestów napisał, że szkoła krakowska jest "trupem Sztuki, skamieliną, nie dającą żadnych podstaw studiującym w niej artystom". Żegalski nie cierpi też krytyków, którzy lekceważą sztukę realistyczną, stawiając na piedestale abstrakcję. Przypomina anegdotę o znanych krytykach, którym pokazano dzieła autorstwa małpy i słonia, a oni ocenili je jako rewelacyjne. - Może więc zwierzęta z ZOO będą zarabiały na swoją karmę malowaniem obrazów? A krytycy niech przeniosą się do klatek. Uważam to za dobry pomysł. Dwadzieścia lat temu nazwałbym tych krytyków półgłówkami, teraz stałem się łagodniejszy - mówi "Wprost" Żegalski. Artysta uważa, że historia przyznała mu rację, bo malarstwo realistyczne, czerpiące z dorobku dawnych mistrzów, jest coraz bardziej cenione.
Maestro Żegalski od kilkunastu lat mieszka i tworzy za granicą (najpierw w Niemczech, obecnie w Belgii). Gdy przyjeżdża do Polski, mieszka w wyremontowanym przez siebie pałacu w Wilemowicach na Dolnym Śląsku. Zanim wyjechał z kraju, był scenografem w Krikotece Tadeusza Kantora. Kilkanaście lat temu podczas Kunstmesse w Kolonii bez zgody powiesił swoje pejzaże obok obrazów kubisty Georges'a Braque'a. Dopiero po kilku dniach organizatorzy zorientowali się, że mają superatę na sali - prace Żegalskiego usunięto w asyście policji.
Po pierwsze - porządny warsztat
Malarstwo Żegalskiego określa się mianem "neorealizmu egzystencjalnego". Maestro lubi alegorie, ale nie rezygnuje przy tym z wiernego, wręcz fotograficznego odtworzenia rzeczywistości. Na jednym z obrazów namalował postać, będącą połączeniem samuraja, motocyklisty i osoby przygotowującej się do załatwienia naturalnej potrzeby. Dzieło kupił do swej kolekcji koncern Yamaha. Na innym obrazie Maestro sportretował kierowcę Formuły 1 jako Stańczyka naszych czasów. Jego specjalnością są portrety oraz malowidła ścienne nawiązujące do prac Giovanniego Battisty Tiepola. Freski Żegalskiego zdobią pałace przemysłowców i arystokratów we Włoszech, Francji i Szwajcarii.
- Zaczynałem od pejzaży i nadal je maluję, bo lubię nasz spokojny polski krajobraz, szarozielonkawe łąki, a na nich pasące się krowy - opowiada Żegalski. Zadaniem sztuki, w jego przekonaniu, jest docieranie do przeciętnego człowieka, a nie udawanie metafizycznych uniesień. - Zanim się zacznie eksperymentować, trzeba najpierw mieć porządny warsztat. To jest jak z muzyką: nikt nie będzie słuchał człowieka, który próbuje grać na skrzypcach, chociaż nie umie - mówi. Franciszek Starowieyski namawia go do powrotu do kraju. Chciałby, aby Maestro malował wielkie płótna o narodowym charakterze. Żegalski w odpowiedzi cytuje chińską maksymę o artyście, który jest jak drzewo - korzeniami wyrasta z ojczystej ziemi, ale gałęziami obejmuje cały świat.
Więcej możesz przeczytać w 24/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.