Plan Busha: ożywienie NATO, przebudowa Unii Europejskiej, marginalizacja ONZ
Zgromadziło się tu trzy czwarte ludności świata i ponad 80 proc. światowego bogactwa - mówił z dumą Jacques Chirac podczas spotkania przywódców najbogatszych państw świata z gronem zaproszonych przez Francję liderów mocarstw regionalnych. Chcąc nie chcąc, francuski prezydent zanegował w ten sposób sens istnienia ONZ, ale tego - jak się zdaje - nie dostrzegł ani on, ani większość komentatorów.
W ciągu niespełna tygodnia (między 30 maja a 4 czerwca) w Petersburgu, Evian oraz Szarm el-Szejk spotkali się przywódcy państw skupiających gros światowej potęgi gospodarczej i jego potęgę polityczną. Gdyby nie złośliwość Francuzów, którzy dyskretnie zapomnieli podczas wysyłania zaproszeń do Evian o sojusznikach Ameryki (Australii, Pakistanie i Indonezji), całkowicie usprawiedliwione byłoby zadanie po serii szczytów prostego pytania o sens wydawania olbrzymich pieniędzy na przeróżne organizacje międzynarodowe, skoro w ciągu zaledwie paru dni można zebrać ludzi podejmujących najważniejsze decyzje w globalnej polityce. Trudno też nie dostrzec, że zebrani na wszystkich tych spotkaniach dysponują zaledwie jedną czwartą głosów w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy potrzebna jest gruntowna reforma Organizacji Narodów Zjednoczonych, to najważniejsi zwolennicy zaangażowania ONZ w Iraku - Putin i Chirac - pokazali jej bezsilność.
Na początku był Kraków
Trudno nie być dumnym, obserwując kolejne polityczne szczyty z polskiej perspektywy. Program polityczny na ten ważny tydzień był sformułowany w Krakowie. Najważniejsze przemówienie prezydenta Stanów Zjednoczonych, nadające ton dalszym rozmowom i przedstawiające ich tematykę, zostało wygłoszone w Polsce. Program walki z międzynarodowym terroryzmem, projekt zwiększenia pomocy (ale i zaostrzenia jej kontroli) dla krajów najuboższych, zapowiedź walki z AIDS w Afryce i wreszcie poparcie dla pokojowego i niepodległego (koniecznie w tej kolejności!) państwa palestyńskiego to następne elementy przemówienia na Wawelu. Nigdy dotychczas w Polsce nie została przedstawiona doktryna polityczna o zasięgu światowym.
Wprawdzie Polska znalazła się w gronie pięciu państw "za karę" nie zaproszonych do Evian (w komentarzach wymieniano m.in. Izrael i nas), ale nasza rola w polityce światowej została zaznaczona przez Busha wystarczająco wyraźnie. Mało prawdopodobne, by przed wojną z Irakiem dostrzeżono nieobecność Polski w gronie liderów świata.
Wszystkie spotkania na szczycie łączył tylko jeden element: obecność prezydenta USA. Warto, by o tym pamiętali ci wszyscy, którzy oskarżają "Wprost" o "naiwny proamerykanizm". W Petersburgu przebywało przeszło czterdziestu przywódców z całego świata. A kamery telewizji światowych skierowane były na Wawel, bo tam swój program prezentował przywódca jedynego supermocarstwa światowego. Trudno o wyraźniejszy dowód, że proamerykanizm nie jest naiwnością, ale po prostu wyrazem politycznego realizmu.
Jeden plus reszta
Świat jednobiegunowy jest faktem, co nie znaczy, że wszystkim się podoba. Prezydent Chirac wyjechał z Petersburga pół godziny przed przylotem George'a Busha. Może przypadek, ale znamienny. A dopiero po przyjeździe amerykańskiego prezydenta zaczęły się tam dziać rzeczy politycznie istotne. Przede wszystkim - zapowiadane przez Condoleezzę Rice - ostentacyjne przebaczenie Putinowi. Zaraz po 11 września amerykański prezydent serio traktował rosyjskie deklaracje współpracy. Po Iraku została wola współdziałania, pozbawiona jednak wcześniejszego zaufania i emocjonalnego zaangażowania Amerykanów. To również niezła wiadomość dla Polski, gdyż nadmierne zaangażowanie USA po stronie naszego wielkiego sąsiada nie ułatwiało Warszawie prowadzenia polityki wschodniej.
Podczas wizyty Busha w Polsce z Petersburga wysyłano sygnały niezadowolenia z dominacji amerykańskiej. Zarówno na szczycie Rosja - Unia Europejska, jak i podczas spotkania Putina z przywódcą chińskim Hu Jintao, przez wszystkie przypadki odmieniano słowo wielobiegunowość. To wytrych słowny, wyrażenie maskujące mocarstwowe ambicje państw, które w przeszłości były rywalami Ameryki.
Historia pokazuje, że dogadywanie się rywali dominującego mocarstwa i tworzenie przez nich wspólnego frontu oporu przeciw hegemonii było naturalnym zjawiskiem. Taki ton pobrzmiewał w rozmowach rosyjsko-chińskich. Ale wyłącznie do czasu przybycia delegacji amerykańskiej. Potem okazało się, że Chinom bardziej zależy na współpracy gospodarczej i na tym, by nie rozwiązywano bez nich problemu koreańskiego. Rosjanie zadeklarowali zaś pełne zrozumienie dla działań Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie. Unii Europejskiej kolejny już raz - w zamian za pojednawcze gesty (haniebne uznanie referendum w Czeczenii ) - Rosjanie postawili kilka twardych żądań: zniesienia wiz i zrekompensowania Moskwie kosztów rozszerzenia.
Przy okazji dorocznego spotkania grupy G-8 francuscy gospodarze szczytu w Evian chcieli pokazać swoją troskę o biednych, zapraszając przywódców jedenastu wielkich, ale biednych państw Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Po cichu liczyli, że stworzony zostanie solidarny front osiemnastu krajów krytycznych wobec Ameryki. Prezydent Bush rozbił go już w Krakowie, zapowiadając pięćdziesięcioprocentowy wzrost amerykańskiej pomocy dla najbiedniejszych. Liderzy, którzy zgodnie z zamysłem Chiraca mieli krytykować Waszyngton, zajmowali się w efekcie liczeniem, ile zyskają dzięki lojalności wobec USA.
Pole gry polityki światowej co najmniej od kilku miesięcy znajduje się na Bliskim Wschodzie. I tam odbył się kolejny szczyt. Znowu mieliśmy odseparowany od świata kurort, znowu postacią centralną był prezydent USA. Amerykanie zyskali w egipskim Szarm el-Szejk akceptację Arabów dla planu pokojowego mającego rozwiązać konflikt izraelsko-palestyński, czyli dla tzw. mapy drogowej. Nie było to łatwe, bo mapę kontestowali przede wszystkim Palestyńczycy. Arabscy partnerzy w końcu przestali jednak żądać rzeczy dla Izraela nie do przyjęcia, czyli powrotu wszystkich palestyńskich uchodźców do państwa żydowskiego. Pozostał i tak gigantyczny wykaz kwestii spornych: granice Autonomii i Jerozolima, żydowskie osiedla i nie opanowany terror. Ale po kończącym serię szczytów spotkaniu George'a Busha z premierami Arielem Szaronem i Mahmudem Abbasem pojawiła się nadzieja, że w Palestynie może zapanować pokój.
Wszystkie drogi prowadzą do Waszyngtonu
Opisując najbardziej intensywną od lat turę spotkań międzynarodowych, trudno się oprzeć wrażeniu, że byliśmy świadkami politycznego skwitowania nowego porządku światowego, sformalizowania pax Americana w wymiarze globalnym. Wszystkie spotkania były pod względem politycznym skoncentrowane na tym, co powie i co zrobi George Bush. Po wojnie w Iraku to już nie Waszyngton uzurpuje sobie prawo do decydowania o losach świata, ale świat oczekuje tego, że Ameryka weźmie na siebie odpowiedzialność za rozwiązanie spraw trudnych lub - jak konflikt palestyńsko-izraelski - niemożliwych dotychczas do rozwiązania.
USA poszukują więc sojuszników do rozstrzygania konkretnych problemów. Historia imperiów uczy Amerykanów, że samotne przewodzenie zazwyczaj kończy się wyczerpaniem sił mocarstwa. W gronie przyjaciół Ameryki znalazły się państwa anglosaskie (Wielka Brytania i Australia) oraz Polska. I to nie w roli satelity. Przeciwnie, Waszyngton potrzebuje lojalnych i samodzielnych partnerów. Zmiana charakteru relacji z Rosją wiąże się właśnie z utratą zaufania do Moskwy. Polska ma być w zamyśle Waszyngtonu liderem "nowej Europy".
Rola lidera kosztuje (pieniądze, wysiłek organizacyjny), ale się opłaci. Jeśli mieliśmy wątpliwości co do sensu naszych politycznych wyborów w ostatnich miesiącach, przebieg ostatnich spotkań powinien je rozwiać. Gospodarz szczytu w Petersburgu sadowił konsekwentnie Aleksandra Kwaśniewskiego obok prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki. Gospodarz spotkania w Evian najzwyczajniej o Polsce zapomniał. A główny gość tych spotkań zaoferował nam partnerstwo o charakterze ponadeuropejskim. To najkrótszy przegląd możliwości, jakie mamy do wyboru w świecie jednobiegunowym.
Dwa tysiące lat temu mówiono, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Dzisiaj prowadzą do Waszyngtonu, nie do Nowego Jorku, siedziby ONZ. Wniosek jest taki, że Narody Zjednoczone wymagają pilnej reformy. Skład i zasady działania Rady Bezpieczeństwa muszą być odzwierciedleniem struktury współczesnego świata. A to oznacza, że jako stali członkowie powinny się znaleźć w radzie Niemcy, Japonia, Brazylia, Indie, być może RPA, Włochy, Australia lub Polska. Zarazem jednak prawo weta powinien mieć jeden kraj, czyli USA. Gra wetem prowadzona przed wojną w Iraku wskazuje, że nie może to być liberum veto w nowym wydaniu, lecz niezwykle rzadko używany instrument utrzymywania globalnej równowagi. W XXI wieku nie potrzebujemy forum spotkań, bo - jak widać - można je stworzyć ad hoc w ciągu paru dni. Potrzebujemy natomiast miejsca, gdzie zamiast gry małych interesów będą podejmowane decyzje o wymiarze światowym. Po serii szczytów i po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych NATO w Madrycie (na którym podjęto historyczną decyzję, że mające powstać siły szybkiego reagowania sojuszu będą mogły działać na całym świecie) widać wyraźnie, że Amerykanie postawili na rewitalizację NATO, przebudowę Unii Europejskiej i marginalizację ONZ. To swego rodzaju wawelska mapa drogowa globu.
Więcej możesz przeczytać w 24/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.