Rząd Blaira wykazał, jak funta ocalić, a wpływów w Europie nie stracić
Ein Volk, ein Reich, ein Euro! - takich między innymi haseł używają przeciwnicy przystąpienia Wielkiej Brytanii do strefy euro i jej zaangażowania w pogłębianie europejskiej integracji. W czasie dyskusji na tematy europejskie - podobnie jak podczas meczów piłki nożnej - pojawia się na wyspach retoryka pełna odwołań do II wojny światowej, gdy dumny Albion stawił czoło III Rzeszy. Poważni politycy nie powiedzą tego głośno, ale rozpowszechniony jest pogląd, że zastąpienie narodowych walut przez euro to droga do ponownej niemieckiej dominacji gospodarczej i politycznej na kontynencie, a także do zastąpienia rodzimych instytucji demokratycznych obcą biurokracją.
"Tak" dla królowej w portfelu
Wszystko wskazuje na to, że Brytyjczycy nie chcą kapitulować przed euro, a zatem nieprędko, jeśli w ogóle, zastąpi ono funta z wizerunkiem królowej Elżbiety II - najsilniejszą europejską walutę, symbol brytyjskiej suwerenności. 72 proc. Brytyjczyków w niedawnym sondażu ICM sprzeciwiło się przyjęciu wspólnej europejskiej waluty przed wyborami, które mają się odbyć w 2006 r., a połowa uznała, że ich kraj nigdy nie powinien wstępować do eurolandu.
Premier Tony Blair, zdeklarowany zwolennik wspólnej waluty, przewidywał, że rozstrzygnięcie: być albo nie być w strefie euro, będzie najważniejszą decyzją jego rządu. Brytyjska lewica zaciekle atakowała przed kilku laty konserwatystów, zarzucając im, że zamiast przygotować kraj do wprowadzenia wspólnej europejskiej waluty, przyjęli postawę wyczekiwania, skazując Wielką Brytanię na stopniową marginalizację w UE. Ambicją Blaira, przywódcy laburzystów, stało się przeprowadzenie reform umożliwiających Wielkiej Brytanii powrót do ścisłego grona rozgrywających w polityce Starego Kontynentu, a także zapobieżenie podziałowi unii na "twardy rdzeń" liderów integracji (z Niemcami i Francją) oraz resztę - skazaną na status mniej wpływowych maruderów.
Zamiast postawy wynikającej z ideologicznych uprzedzeń i wyspiarskiej tradycji "wspaniałego odosobnienia" laburzyści obiecywali otwarte, pragmatyczne podejście do integracji. O przyjęciu wspólnej waluty miały zdecydować głównie kryteria ekonomiczne, a dzięki temu polityczne akcje Wielkiej Brytanii w Europie miały wzrosnąć. "Gospodarka, głupcze!" - zdawał się powtarzać Blair za Clintonem. Dodawał jednak: "Euro dotyczy nie tylko naszej gospodarki, ale i naszego przeznaczenia".
Pięć testów i pogrzeb
Wygląda na to, że Tony Blair wpadł we własne sidła. Okazało się, że laburzyści, podobnie jak wcześniej torysi, odrzucają przyjęcie euro, przynajmniej na razie. Rząd Blaira wymyślił "pięć testów", które miały wykazać czarno na białym, czy wejście do eurolandu będzie korzystne dla brytyjskiej gospodarki. Wykazały, że nie będzie. Nie pomogły dwa tysiące stron analiz.
Brytyjska gospodarka ma się lepiej, pozostając poza eurolandem. Od czasu wprowadzenia wspólnej europejskiej waluty w 1999 r. Wielka Brytania rozwijała się szybciej niż strefa euro. Wedle prognozy OECD, w tym roku wzrost gospodarczy wyniesie na wyspach 2,1 proc., a w eurolandzie 1 proc. Bezrobocie w Wielkiej Brytanii jest z kolei prawie dwa razy niższe (5,4 proc.) niż na kontynencie. Londyn lepiej też radzi sobie z wyzwaniami globalizacji, tymczasem wprowadzenie euro oznaczałoby przekazanie do Frankfurtu, gdzie mieści się Europejski Bank Centralny, władzy nad ważnymi instrumentami polityki gospodarczej, na przykład stopami procentowymi.
Wprawdzie euro systematycznie umacnia się w stosunku do dolara, co jest jego symbolicznym sukcesem, ale fundamenty europejskiej unii gospodarczo-walutowej się chwieją. Szkopuł w tym, że instytucje i narzędzia polityki ekonomicznej, określone w traktacie z Maastricht w poprzednim dziesięcioleciu, były pomyślane tak, by stawić czoło groźbie inflacji. Dziś Europie zagrażają raczej brak wzrostu gospodarczego, deflacja, wysokie bezrobocie, nadmierny deficyt budżetowy i zaniedbania strukturalne. Założenia tzw. paktu stabilizacyjnego, przyjętego na potrzeby unii walutowej, są już nieaktualne. Złamało je kilka krajów, w tym Francja i Niemcy. Francuski minister finansów określił kryteria ekonomiczne unii mianem łoża prokrustowego: za duże dla jednych, za małe dla innych. Dla wszystkich tortura.
Gordon Brown, brytyjski minister skarbu, stwierdził, że Unia Europejska musi zmienić politykę gospodarczą, m.in. uelastycznić rynek pracy, by sprostać wymogom międzynarodowej konkurencji. Brown, autor koncepcji "pięciu testów", najwyraźniej zmierza do odrzucenia pomysłu przystąpienia Wielkiej Brytanii do strefy euro. "Pięć testów i pogrzeb" - tak zatytułował swój artykuł tygodnik "The Economist". Brytyjska prasa spekuluje na temat konfliktu Browna z premierem, który chciałby jedynie odłożenia decyzji - niekoniecznie do czasu wyborów, ale na przykład do następnego roku.
Nie zamykać się w twierdzy Europa!
Przedstawiciele wielkiego biznesu próbują zapobiec ogłoszeniu przez rząd decyzji o odłożeniu przyjęcia euro (ma to nastąpić 9 czerwca). W liście do premiera 26 biznesmenów stwierdza, że pozostawanie poza eurolandem wyrządzi trwałe szkody brytyjskiej gospodarce. Nie jest to jednak stanowisko całego środowiska. Brytyjska Izba Handlowa twierdzi, że większość ludzi biznesu jest przeciwna przyjęciu euro.
Powód? Z jednej strony, zlikwidowanie kursu wymiany walut powinno się przyczynić do wzrostu handlu, a to z kolei powinno zaowocować zwiększeniem konkurencji i produktywności. Więcej byłoby też inwestycji. Z drugiej strony, wielu ekonomistów obawia się oddania kontroli nad stopami procentowymi oraz deficytem budżetowym (gdyż rząd chce znacznie zwiększyć publiczne inwestycje w najbliższych latach, nie podnosząc podatków, lecz zwiększając deficyt budżetowy). W Londynie nie martwią się o wielkość długu publicznego tak bardzo jak w innych stolicach, gdyż problem starzenia się społeczeństw dotyczy Wielkiej Brytanii w mniejszym stopniu. Emerytury w nadchodzących latach nie będą obciążały budżetu, ponieważ na wyspach istnieje rozwinięty system prywatnych ubezpieczeń.
Decyzja w sprawie przystąpienia do strefy euro zyskała też wymiar polityczny. Wojna w Iraku wykazała, że Wielka Brytania, nawet pozostając poza eurolandem, może nadawać ton europejskiej polityce. Nie wprowadzając wspólnej waluty, nie straciła przecież ani jednego głosu w unijnych instytucjach: Radzie Europejskiej czy Parlamencie Europejskim. Brytyjskie stanowisko choćby w sprawie unijnej konstytucji, nad którą pracuje Konwent Europejski, wcale nie musi być mniej ważne przy podejmowaniu ostatecznej decyzji niż opinia Francji czy Niemiec. Podobnie w kwestii rozszerzenia wspólnoty. Jeśli zaś chodzi o gospodarkę, zdanie wyspiarzy liczy się nawet bardziej niż Niemców czy Francuzów, którzy muszą zmienić dotychczasowy kurs w polityce ekonomicznej. Brytyjczycy namawiają unijnych partnerów, by nie zamykali się w "twierdzy Europa", przekonując, że zniesienie taryf celnych w handlu z USA przyniosłoby Staremu Kontynentowi milion miejsc pracy i dwuprocentowy wzrost gospodarczy! W konsekwencji umocniłoby również transatlantyckie związki polityczne.
Więcej możesz przeczytać w 24/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.