Najbliższych kilka tygodni to najniebezpieczniejszy okres w najnowszej historii Iraku
Irak to teraz wielki środek niczego. Nie wiem, czy był kiedykolwiek w historii naród i kraj bardziej zawieszony w próżni społecznej, gospodarczej, a przede wszystkim politycznej - uważa prof. Azhar al-Shakly z Centrum Studiów Międzynarodowych w Bagdadzie. Jej zdaniem, gdyby było to możliwe, najlepiej byłoby wcisnąć przycisk "pauza", zatrzymując wszystko w Iraku do czasu, aż międzynarodowa administracja ruszy pełną parą. W przeciwnym wypadku zanim na dobre rozpocznie się odbudowa, mogą się spełnić najczarniejsze przepowiednie - od rozwoju skrajnego fundamentalizmu islamskiego wykluczającego budowę jakichkolwiek demokratycznych struktur, po rozpad Iraku na kilka mniejszych, wojujących z sobą państw. - Kilka najbliższych tygodni to prawdopodobnie najniebezpieczniejszy okres w najnowszej historii Iraku - mówi profesor Azhar al-Shakly.
Widmo Chomeiniego
Na ulicy, gdzie co piątek odbywa się w Bagdadzie wielki bazar, mury są oblepione kolorowymi zdjęciami przywódcy Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej. Ajatollah Mohammed Bakir al-Hakim w maju wrócił z uchodźstwa w Iranie i z dnia na dzień zdobywa coraz większą popularność wśród szyitów, którzy stanowią ponad 60 proc. mieszkańców Iraku. Al-Hakim, początkowo krytykowany przez innych ajatollahów za "dezercję" i korzystanie z kasy rządu w Teheranie, zdobywa zaufanie Irakijczyków, wyrastając na jednego z najsilniejszych przywódców. Wydaje dwie gazety, a liczba uzbrojonych po zęby bojowników rady przekroczyła 10 tys. Taki rozwój sytuacji nie do końca odpowiada Waszyngtonowi - istnieje spore ryzyko, że al-Hakim będzie dążył do wprowadzenia w Iraku porządków Chomeiniego.
Kilka dni temu na murach, na których wiszą zdjęcia al-Hakima, pojawiły się wielkie napisy: "Bóg, Naród i przywódca Saddam Husajn", "Bush, ty psie, Saddam wróć", "Saddamie, nie pozwolimy ci odejść". - Ten obrazek najlepiej oddaje nastroje Irakijczyków: z jednej strony, poparcie dla fundamentalizmu, z drugiej, dla psychopatycznego mordercy. Ludzie niczego innego nie znają, a dotychczas nie przedstawiono im spójnej wizji demokratycznego rozwoju kraju - mówi prof. Azhar.
Wyzwoliciele okupanci
Jeszcze niedawno ludzie, z którymi rozmawiałam na bazarze, zarzekali się, że chcą rozdziału religii od państwa. Twierdzili, że nie widzą możliwości powrotu reżimu, a z partią Baas, która przez 35 lat terroryzowała ich kraj, definitywnie się rozstali. Irakijczycy wyrażali pretensje o to, że świat przez lata akceptował zbrodnie w ich kraju. Amerykanie - powtarzano - mieli interes, żeby robić u nas wojnę, to fakt, ale dzięki temu jesteśmy wolni. To była transakcja wiązana.
Zdecydowana większość moich rozmówców podkreślała, że państwa, które zdecydowały się na interwencję w Iraku, po wojnie pomogą w odbudowie kraju, a potem szybko się stamtąd wyniosą. Szybko, czyli za rok, najwyżej za dwa lata. Słowo "okupacja" pojawiało się rzadko. Dziś, dwa miesiące po obaleniu reżimu, często słyszy się groźby pod adresem okupantów.
RoŚnie nienawiść
- Ludzka pamięć jest krótka i wybiórcza. O czym się pamięta teraz, gdy strach wyjść na ulicę, bo każdy ma broń, gdy w nieskończoność przeciąga się czekanie, aż włączą na chwilę prąd czy wodę, gdy ceny rosną w oczach? Ludzie zapomnieli o koszmarze dyktatury. Pamiętają za to, że w czasach Saddama mieli wszystko, co niezbędne do przeżycia. Wtedy czuli się bezpieczni - mówi prof. Azhar.
Jej zdaniem, Irakijczycy są głodni demokracji, ale jej nie rozumieją. Szukając przyczyny swych nieszczęść, nienawiść lokują w pierwszych przedstawicielach międzynarodowej administracji. - Ludzie mówią sobie: kiedy przyszli żołnierze, zaczęło się dziać źle. Kiedy odejdą, wszystko wróci do normy - tłumaczy prof. Azhar al-Shakly. Nienawiść do "obcych" i tęsknota za czasami reżimu są szczególnie widoczne wśród sunnitów, którzy dzięki Saddamowi byli iracką elitą. Teraz to oni najmocniej czują, że tracą wygodne życie i uprzywilejowaną pozycję.
Husajn wiecznie żywy
Tikrit, rodzinne miasto Saddama Husajna, jest prawdopodobnie jedynym miejscem w Iraku, gdzie wciąż można znaleźć wielkie portrety dyktatora. Nikt nie waży się ich niszczyć. Nie jest tajemnicą, że były prezydent uchodzi tu za bohatera. - On zbudował potęgę Iraku i nikogo nie skrzywdził - mówił mi mężczyzna, który twierdził, że jest kuzynem byłego prezydenta.
Mieszkańcy Tikritu mówią, że sytuacja w kraju jest zain, czyli dobra, ale na wszelkie pytania odpowiadają cudzoziemcom niechętnie i monosylabami. - Nikt ci nic nie powie. Wszyscy się boją, bo tu za współpracę z okupantem grozi śmierć - tłumaczył mi starszy mężczyzna, profesor uniwersytetu w Tikricie. - Mieszkańcy tego miasta ukrywają swoje problemy. Przyszłość jest tak niepewna, że nikomu nie ufają.
Szalabi? A kto to?
Najlepszym rozwiązaniem wszystkich problemów - zdaniem Irakijczyków - byłoby oddanie władzy w ich ręce. Wszelkie próby eksperymentowania z demokracją - czy to na szczeblu lokalnym, czy krajowym - na razie kończą się jednak fiaskiem. Basra, drugie pod względem wielkości miasto Iraku, jest tego doskonałym przykładem. Początkowo administrujący tym regionem Brytyjczycy na stanowisko burmistrza mianowali byłego członka partii Baas, który szybko otoczył się kolegami związanymi z reżimem. Wkrótce na ulice wyszło kilka tysięcy ludzi, domagając się powołania nowych władz. Gdy okazało się, że w mieście nie sposób znaleźć osoby o odpowiednich kwalifikacjach, nie związanej z byłym dyktatorem, Brytyjczycy postanowili, że szefem administracji ich strefy zostanie cudzoziemiec - Ole Woehler Olsen, weteran duńskiej dyplomacji na Bliskim Wschodzie. Od kilku dni ulicami Basry niemal codziennie maszerują mieszkańcy protestujący przeciw "duńskiej okupacji"...
Podobnie wygląda zarządzanie całym krajem. Wszelkie scenarisze tworzone przed rozpoczęciem wojny zakładały jak najszybsze oddanie władzy Irakijczykom. Przedstawiciele USA zarówno w Białym Domu, jak i w Bagdadzie jeszcze na początku maja twierdzili, że w ciągu miesiąca zacznie funkcjonować rząd tymczasowy, składający się z siedmiu-dziewięciu osób. To "kolektywne kierownictwo" miało odzwierciedlać podziały religijne i etniczne w kraju. Plany były tak zaawansowane, że już dokładnie wiedziano, kto wejdzie w skład rządu. Nieoficjalnie mówiło się, że premierem będzie Ahmad Szalabi, przywódca działającego na emigracji Irackiego Kongresu Narodowego.
Szybko okazało się jednak, że przeszłość Szalabiego budzi wiele zastrzeżeń (CIA oskarża go o defraudację, sąd w Jordanii skazał go nawet na 22 lata więzienia). W dodatku - co znacznie ważniejsze - nieobecnego w kraju od dziesięcioleci Szalabiego Irakijczycy zupełnie nie znają. Podobnie sprawy się miały z innymi politykami wytypowanymi do rządzenia. Poza dwoma Kurdami: przywódcą Kurdyjskiej Partii Demokratycznej Massudem Barzanim i Dżalalem Talabanim z Patriotycznej Unii Kurdystanu, na nazwiska osób, które miały wejść do rządu, przeciętny Irakijczyk reagował pytaniem: "A kto to taki?".
Festiwal karierowiczów
- Informacje o ludziach mających wejść do rządu Irakijczycy przyjmowali jak festiwal karierowiczów, ściągających do ojczyzny tylko po to, by objąć władzę. Kiedy już wytłumaczyli sobie, że wprawdzie ten nowy rząd będzie się składał w większości z osób nie mających pojęcia o sytuacji w kraju, ale w końcu z Irakijczyków, okazuje się, że żadnego rządu nie będzie, przynajmniej w najbliższym czasie - mówi prof. Azhar al-Shakly. Tymczasowa administracja Iraku wycofała się z tego pomysłu, zapewne świadoma, że pochodzące z emigracji "kolektywne kierownictwo" w żaden sposób nie będzie reprezentować narodu.
Problem wyboru rządu rozwiązałby się sam, gdyby w kraju byli ludzie nadający się na przywódców. Spuścizną dyktatury Saddama Husajna jest brak jakiejkolwiek rodzimej opozycji - Saddam zwalczył ją wyjątkowo skutecznie - wyciął w pień. Ci, którzy próbują dziś organizować ogólnonarodowe partie, nie mają żadnego doświadczenia. Na razie największymi osiągnięciami mogą się poszczycić Partia Komunistyczna, zasypująca stolicę ulotkami, ligi irackich kobiet (w samym Bagdadzie są trzy organizacje o tej nazwie zrzeszające po kilkanaście pań) oraz doskonale zapowiadający się prozachodni, zaledwie 22-letni Moktada Sadr, syn zamordowanego przez reżim popularnego ajatollaha Mohammeda Sadika al-Sadra - problemem jest jednak to, że Moktada niespodziewanie zniknął kilka tygodni temu.
Szefowie międzynarodowej administracji postanowili, że zamiast rządu powstanie "ciało doradcze" (składające się z 25-30 Irakijczyków) nie mające żadnej władzy. Niedoszli ministrowie już zapowiedzieli, że w związku z tym w przyszłym tygodniu... zorganizują wiece protestacyjne.
Agata Jabłońska
Widmo Chomeiniego
Na ulicy, gdzie co piątek odbywa się w Bagdadzie wielki bazar, mury są oblepione kolorowymi zdjęciami przywódcy Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej. Ajatollah Mohammed Bakir al-Hakim w maju wrócił z uchodźstwa w Iranie i z dnia na dzień zdobywa coraz większą popularność wśród szyitów, którzy stanowią ponad 60 proc. mieszkańców Iraku. Al-Hakim, początkowo krytykowany przez innych ajatollahów za "dezercję" i korzystanie z kasy rządu w Teheranie, zdobywa zaufanie Irakijczyków, wyrastając na jednego z najsilniejszych przywódców. Wydaje dwie gazety, a liczba uzbrojonych po zęby bojowników rady przekroczyła 10 tys. Taki rozwój sytuacji nie do końca odpowiada Waszyngtonowi - istnieje spore ryzyko, że al-Hakim będzie dążył do wprowadzenia w Iraku porządków Chomeiniego.
Kilka dni temu na murach, na których wiszą zdjęcia al-Hakima, pojawiły się wielkie napisy: "Bóg, Naród i przywódca Saddam Husajn", "Bush, ty psie, Saddam wróć", "Saddamie, nie pozwolimy ci odejść". - Ten obrazek najlepiej oddaje nastroje Irakijczyków: z jednej strony, poparcie dla fundamentalizmu, z drugiej, dla psychopatycznego mordercy. Ludzie niczego innego nie znają, a dotychczas nie przedstawiono im spójnej wizji demokratycznego rozwoju kraju - mówi prof. Azhar.
Wyzwoliciele okupanci
Jeszcze niedawno ludzie, z którymi rozmawiałam na bazarze, zarzekali się, że chcą rozdziału religii od państwa. Twierdzili, że nie widzą możliwości powrotu reżimu, a z partią Baas, która przez 35 lat terroryzowała ich kraj, definitywnie się rozstali. Irakijczycy wyrażali pretensje o to, że świat przez lata akceptował zbrodnie w ich kraju. Amerykanie - powtarzano - mieli interes, żeby robić u nas wojnę, to fakt, ale dzięki temu jesteśmy wolni. To była transakcja wiązana.
Zdecydowana większość moich rozmówców podkreślała, że państwa, które zdecydowały się na interwencję w Iraku, po wojnie pomogą w odbudowie kraju, a potem szybko się stamtąd wyniosą. Szybko, czyli za rok, najwyżej za dwa lata. Słowo "okupacja" pojawiało się rzadko. Dziś, dwa miesiące po obaleniu reżimu, często słyszy się groźby pod adresem okupantów.
RoŚnie nienawiść
- Ludzka pamięć jest krótka i wybiórcza. O czym się pamięta teraz, gdy strach wyjść na ulicę, bo każdy ma broń, gdy w nieskończoność przeciąga się czekanie, aż włączą na chwilę prąd czy wodę, gdy ceny rosną w oczach? Ludzie zapomnieli o koszmarze dyktatury. Pamiętają za to, że w czasach Saddama mieli wszystko, co niezbędne do przeżycia. Wtedy czuli się bezpieczni - mówi prof. Azhar.
Jej zdaniem, Irakijczycy są głodni demokracji, ale jej nie rozumieją. Szukając przyczyny swych nieszczęść, nienawiść lokują w pierwszych przedstawicielach międzynarodowej administracji. - Ludzie mówią sobie: kiedy przyszli żołnierze, zaczęło się dziać źle. Kiedy odejdą, wszystko wróci do normy - tłumaczy prof. Azhar al-Shakly. Nienawiść do "obcych" i tęsknota za czasami reżimu są szczególnie widoczne wśród sunnitów, którzy dzięki Saddamowi byli iracką elitą. Teraz to oni najmocniej czują, że tracą wygodne życie i uprzywilejowaną pozycję.
Husajn wiecznie żywy
Tikrit, rodzinne miasto Saddama Husajna, jest prawdopodobnie jedynym miejscem w Iraku, gdzie wciąż można znaleźć wielkie portrety dyktatora. Nikt nie waży się ich niszczyć. Nie jest tajemnicą, że były prezydent uchodzi tu za bohatera. - On zbudował potęgę Iraku i nikogo nie skrzywdził - mówił mi mężczyzna, który twierdził, że jest kuzynem byłego prezydenta.
Mieszkańcy Tikritu mówią, że sytuacja w kraju jest zain, czyli dobra, ale na wszelkie pytania odpowiadają cudzoziemcom niechętnie i monosylabami. - Nikt ci nic nie powie. Wszyscy się boją, bo tu za współpracę z okupantem grozi śmierć - tłumaczył mi starszy mężczyzna, profesor uniwersytetu w Tikricie. - Mieszkańcy tego miasta ukrywają swoje problemy. Przyszłość jest tak niepewna, że nikomu nie ufają.
Szalabi? A kto to?
Najlepszym rozwiązaniem wszystkich problemów - zdaniem Irakijczyków - byłoby oddanie władzy w ich ręce. Wszelkie próby eksperymentowania z demokracją - czy to na szczeblu lokalnym, czy krajowym - na razie kończą się jednak fiaskiem. Basra, drugie pod względem wielkości miasto Iraku, jest tego doskonałym przykładem. Początkowo administrujący tym regionem Brytyjczycy na stanowisko burmistrza mianowali byłego członka partii Baas, który szybko otoczył się kolegami związanymi z reżimem. Wkrótce na ulice wyszło kilka tysięcy ludzi, domagając się powołania nowych władz. Gdy okazało się, że w mieście nie sposób znaleźć osoby o odpowiednich kwalifikacjach, nie związanej z byłym dyktatorem, Brytyjczycy postanowili, że szefem administracji ich strefy zostanie cudzoziemiec - Ole Woehler Olsen, weteran duńskiej dyplomacji na Bliskim Wschodzie. Od kilku dni ulicami Basry niemal codziennie maszerują mieszkańcy protestujący przeciw "duńskiej okupacji"...
Podobnie wygląda zarządzanie całym krajem. Wszelkie scenarisze tworzone przed rozpoczęciem wojny zakładały jak najszybsze oddanie władzy Irakijczykom. Przedstawiciele USA zarówno w Białym Domu, jak i w Bagdadzie jeszcze na początku maja twierdzili, że w ciągu miesiąca zacznie funkcjonować rząd tymczasowy, składający się z siedmiu-dziewięciu osób. To "kolektywne kierownictwo" miało odzwierciedlać podziały religijne i etniczne w kraju. Plany były tak zaawansowane, że już dokładnie wiedziano, kto wejdzie w skład rządu. Nieoficjalnie mówiło się, że premierem będzie Ahmad Szalabi, przywódca działającego na emigracji Irackiego Kongresu Narodowego.
Szybko okazało się jednak, że przeszłość Szalabiego budzi wiele zastrzeżeń (CIA oskarża go o defraudację, sąd w Jordanii skazał go nawet na 22 lata więzienia). W dodatku - co znacznie ważniejsze - nieobecnego w kraju od dziesięcioleci Szalabiego Irakijczycy zupełnie nie znają. Podobnie sprawy się miały z innymi politykami wytypowanymi do rządzenia. Poza dwoma Kurdami: przywódcą Kurdyjskiej Partii Demokratycznej Massudem Barzanim i Dżalalem Talabanim z Patriotycznej Unii Kurdystanu, na nazwiska osób, które miały wejść do rządu, przeciętny Irakijczyk reagował pytaniem: "A kto to taki?".
Festiwal karierowiczów
- Informacje o ludziach mających wejść do rządu Irakijczycy przyjmowali jak festiwal karierowiczów, ściągających do ojczyzny tylko po to, by objąć władzę. Kiedy już wytłumaczyli sobie, że wprawdzie ten nowy rząd będzie się składał w większości z osób nie mających pojęcia o sytuacji w kraju, ale w końcu z Irakijczyków, okazuje się, że żadnego rządu nie będzie, przynajmniej w najbliższym czasie - mówi prof. Azhar al-Shakly. Tymczasowa administracja Iraku wycofała się z tego pomysłu, zapewne świadoma, że pochodzące z emigracji "kolektywne kierownictwo" w żaden sposób nie będzie reprezentować narodu.
Problem wyboru rządu rozwiązałby się sam, gdyby w kraju byli ludzie nadający się na przywódców. Spuścizną dyktatury Saddama Husajna jest brak jakiejkolwiek rodzimej opozycji - Saddam zwalczył ją wyjątkowo skutecznie - wyciął w pień. Ci, którzy próbują dziś organizować ogólnonarodowe partie, nie mają żadnego doświadczenia. Na razie największymi osiągnięciami mogą się poszczycić Partia Komunistyczna, zasypująca stolicę ulotkami, ligi irackich kobiet (w samym Bagdadzie są trzy organizacje o tej nazwie zrzeszające po kilkanaście pań) oraz doskonale zapowiadający się prozachodni, zaledwie 22-letni Moktada Sadr, syn zamordowanego przez reżim popularnego ajatollaha Mohammeda Sadika al-Sadra - problemem jest jednak to, że Moktada niespodziewanie zniknął kilka tygodni temu.
Szefowie międzynarodowej administracji postanowili, że zamiast rządu powstanie "ciało doradcze" (składające się z 25-30 Irakijczyków) nie mające żadnej władzy. Niedoszli ministrowie już zapowiedzieli, że w związku z tym w przyszłym tygodniu... zorganizują wiece protestacyjne.
Agata Jabłońska
Kto po Saddamie |
---|
SZYICI
SUNNICI
KURDOWIE
|
Więcej możesz przeczytać w 24/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.