Klęska grunwaldzka - polemika W najdzikszych snach nie przypuszczałem, że letnia zabawa publicystyczna "Faktu" w porównania obecnej kampanii prezydenckiej ze znanymi bitwami z historii wywoła tak pozbawioną luzu reakcję Tomasza Nałęcza. Profesorski styl, z jakim Tomasz Nałęcz poucza swoich studentów, udzielił się mu przy pisaniu zeszłotygodniowego felietonu ("Klęska grunwaldzka", nr 32). Ze śmiertelną powagą polityk lewicy dał odpór mojemu porównaniu batalii Kaczyński - Cimoszewicz z bitwą pod Grunwaldem i wskazaniu na podobieństwa między układami postkomunistów a strukturą zakonu krzyżackiego.
Szlachetni Krzyżacy
Profesor Nałęcz oskarżył mnie o odgrzewanie czarnego stereotypu Krzyżaka wbrew stanowi wiedzy historycznej. Czego tam nie było?! Oskarżenia o powielanie antyniemieckich stereotypów, zarzuty fałszowania z premedytacją historii i porównania z propagandystami PRL. OK. Wszystko rozumiem. Krzyżacy byli przyjaciółmi Polski i nigdy nie marzyli nawet o kawałku naszej ziemi. W rzezi gdańskiej rzekome ofiary dokonały samookaleczeń, a polskie skargi na zakon do papieży były stekiem kłamstw. Prusowie nie zostali zniemczeni, tylko roztopili się w multikulturowej społeczności Ost Preussen jako prefiguracji dzisiejszej integracji europejskiej. Idąc dalej, wojna Jagiełly była zapewne smutnym zwiastunem bezprawnego wypędzenia Niemców z Prus Wschodnich.
Jak się okazuje, wystarczy sięgnąć po porównanie postkomunistycznego "towarzystwa" z zakonem krzyżackim, by natychmiast wlać w zwolenników Cimoszewicza żar obrony dobrego imienia Krzyżaków. Ciekawe, co by było, gdybym porównał batalię prezydencką z bitwą z Tatarami pod Legnicą. Zapewne wówczas Tomasz Nałęcz głosiłby, że Tatarzy byli aniołami, a hordy Czyngis-chana najechały Europę, aby ją ucywilizować.
Wolty Nałęcza
Przypomnę, że porównując "towarzystwo" z zakonem krzyżackim, wyliczałem zastanawiające zbieżności: żelazną dyscyplinę, ślepe posłuszeństwo i dominującą ponad wszystko zasadę podległości przywódcy. Dziś "towarzystwo" próbuje się odbudować pod sztandarami Cimoszewicza i być może ten rys mojego wakacyjnego tekstu tak zdenerwował Tomasza Nałęcza. Były szef komisji Rywina, po chwilowej rejteradzie z SLD i krótkim poparciu Marka Borowskiego, uznał niedawno, że trzeba znów postawić na najsilniejszego w lewicowym stadzie. Z zastanawiającym konformizmem pan profesor wrócił do szeregów "towarzystwa" i spotyka tam właśnie tych, od których tak głośno się odcinał - swoich starych znajomych z przesłuchań przed komisją w sprawie Rywina - Lecha Nikolskiego i Włodzimierza Czarzastego.
Towarzystwo mało przyjemne, ale zgrupowane wokół kandydata z szansami na zwycięstwo.
Tak samo jak niegdyś pan profesor bez sentymentów opuścił Ryszarda Bugaja i Unię Pracy, by mknąć do wzmocnionego SLD, tak teraz dokonał kolejnej wolty i wystawił do wiatru Marka Borowskiego. W tej sytuacji winien unikać dywagacji o czynieniu z historii "kurtyzany gotowej świadczyć każdą usługę".
Tak się składa, że te efektowne wolty pana profesora skłaniają wielu polityków i publicystów do niezwykle podobnych ocen jego politycznych wyborów. Niech więc pan, panie profesorze, uważniej się wsłucha w komentarze politycznych kuluarów na swój temat, a dopiero potem szafuje tak ryzykownymi dla siebie porównaniami.
Profesor Nałęcz oskarżył mnie o odgrzewanie czarnego stereotypu Krzyżaka wbrew stanowi wiedzy historycznej. Czego tam nie było?! Oskarżenia o powielanie antyniemieckich stereotypów, zarzuty fałszowania z premedytacją historii i porównania z propagandystami PRL. OK. Wszystko rozumiem. Krzyżacy byli przyjaciółmi Polski i nigdy nie marzyli nawet o kawałku naszej ziemi. W rzezi gdańskiej rzekome ofiary dokonały samookaleczeń, a polskie skargi na zakon do papieży były stekiem kłamstw. Prusowie nie zostali zniemczeni, tylko roztopili się w multikulturowej społeczności Ost Preussen jako prefiguracji dzisiejszej integracji europejskiej. Idąc dalej, wojna Jagiełly była zapewne smutnym zwiastunem bezprawnego wypędzenia Niemców z Prus Wschodnich.
Jak się okazuje, wystarczy sięgnąć po porównanie postkomunistycznego "towarzystwa" z zakonem krzyżackim, by natychmiast wlać w zwolenników Cimoszewicza żar obrony dobrego imienia Krzyżaków. Ciekawe, co by było, gdybym porównał batalię prezydencką z bitwą z Tatarami pod Legnicą. Zapewne wówczas Tomasz Nałęcz głosiłby, że Tatarzy byli aniołami, a hordy Czyngis-chana najechały Europę, aby ją ucywilizować.
Wolty Nałęcza
Przypomnę, że porównując "towarzystwo" z zakonem krzyżackim, wyliczałem zastanawiające zbieżności: żelazną dyscyplinę, ślepe posłuszeństwo i dominującą ponad wszystko zasadę podległości przywódcy. Dziś "towarzystwo" próbuje się odbudować pod sztandarami Cimoszewicza i być może ten rys mojego wakacyjnego tekstu tak zdenerwował Tomasza Nałęcza. Były szef komisji Rywina, po chwilowej rejteradzie z SLD i krótkim poparciu Marka Borowskiego, uznał niedawno, że trzeba znów postawić na najsilniejszego w lewicowym stadzie. Z zastanawiającym konformizmem pan profesor wrócił do szeregów "towarzystwa" i spotyka tam właśnie tych, od których tak głośno się odcinał - swoich starych znajomych z przesłuchań przed komisją w sprawie Rywina - Lecha Nikolskiego i Włodzimierza Czarzastego.
Towarzystwo mało przyjemne, ale zgrupowane wokół kandydata z szansami na zwycięstwo.
Tak samo jak niegdyś pan profesor bez sentymentów opuścił Ryszarda Bugaja i Unię Pracy, by mknąć do wzmocnionego SLD, tak teraz dokonał kolejnej wolty i wystawił do wiatru Marka Borowskiego. W tej sytuacji winien unikać dywagacji o czynieniu z historii "kurtyzany gotowej świadczyć każdą usługę".
Tak się składa, że te efektowne wolty pana profesora skłaniają wielu polityków i publicystów do niezwykle podobnych ocen jego politycznych wyborów. Niech więc pan, panie profesorze, uważniej się wsłucha w komentarze politycznych kuluarów na swój temat, a dopiero potem szafuje tak ryzykownymi dla siebie porównaniami.
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.