Droga benzyna spali naszą gospodarkę i nasze portfele Pięć złotych za litr benzyny już jesienią? To bardzo prawdopodobna prognoza. Jeśli tak się stanie, uszczuplimy - daj Boże, że tylko o kilka procent - swoje portfele nie tylko na stacjach benzynowych, ale także niemal przy wszystkich innych kasach. Na początku roku benzyna kosztowała w Polsce średnio 3,58 zł za litr, w połowie roku - już 4,20 zł, a ostatnio - ponad 4,30 zł. Przez sześć miesięcy zatem podrożała o ponad 17 proc.
I dalej drożeje. Z badań nad zmiennością cen wynika, że każdy procent podwyżki cen paliwa powiększa koszty produkcji i ceny innych wyrobów o 0,15 proc. Już wkrótce więc na rynku zacznie się ujawniać około 2-proc. impuls inflacyjny wynikający z dotychczasowych zmian cen paliwa. Ze względu na sytuację na rynkach światowych, politykę Rosji i nasze błędy można być pewnym, że na tym się nie skończy. Naszą sytuację pogarsza to, że procentowo polska akcyza należy do najwyższych na świecie!
Spekulanci i nałogowcy
W środę 10 sierpnia cena ropy (z dostawą wrześniową) na giełdzie nowojorskiej przekroczyła 65 dolarów za baryłkę. Mało kto jednak wie, że nie jest to rekord. W historii świata ropa najdroższa była przed 140 laty. Kosztowała bowiem wtedy aż 70 dolarów za baryłkę. Taka cena była logiczna, bo maszyn napędzanych paliwami płynnymi było coraz więcej, a wydobycie ropy jeszcze niewielkie. Naftowe eldorado trwało jednak tylko pięć lat. Wysokie zyski nafciarzy sprawiły, że zwiększyły się poszukiwania energodajnego surowca, szybko wzrosło wydobycie i po pięciu latach cena ropy spadła do 15 dolarów.
Niestety, taka czysta podręcznikowa reakcja na wysokie ceny zdarzyła się tylko raz. Następny okres drożyzny, który przypadł na lata 70., był wynikiem kartelowej zmowy dostawców i powstania OPEC. Ta zmowa możliwa była dzięki krótkowzroczności i głupocie wielkich tego świata. Przyzwyczajenie do taniej ropy sprawiło, że nie byli oni zainteresowani technologiami energooszczędnymi i dopiero szok naftowy spowodował, że przestano produkować superkrążowniki szos, zaczęto docieplać domy i wymieniać park maszynowy na mniej energochłonny. Te zmiany wymagały czasu i ich skumulowane efekty pojawiły się mniej więcej po dziesięciu latach. Były jednak bardzo skuteczne. W dziesięcioleciu 1975-1985 świat powiększył wytwarzany produkt o 50 proc., nie zwiększając zużycia energii.W efekcie popyt na ropę przestał rosnąć i monopolistyczna zmowa dostawców - de facto, a nie de iure - rozpadła się.
Niestety, okazało się, że jesteśmy nałogowcami. Oszczędzać nie lubimy, a tania ropa skłania nas do konsumpcji rozrzutnej. Kiedy na początku 1999 r. cena baryłki ropy spadła do 10 dolarów, można było podejrzewać, że producenci ruszą do kontrataku. Za tym, że taki kontratak przyniesie sukces, przemawiały dwa dodatkowe argumenty. Przyspieszenie rozwoju krajów słabo rozwiniętych (zwłaszcza Chin i Indii), które swoją industrializację opierają na "technologiach generycznych" (a więc energochłonnych, czym się specjalnie nie martwią, bowiem wyższe koszty materiałowe rekompensują sobie bardzo niskimi kosztami pracy), oraz powrót do gry Rosji. Putin po dojściu do władzy natychmiast przystąpił do odbudowy państwowego monopolu handlu ropą, likwidując zbijającą cenę konkurencję rosyjsko-rosyjską. Co więcej, bojąc się, że owe działania policyjno-sądowe mogą nie być wystarczająco skuteczne, czyli jak mawiają bracia Rosjanie: na wsiakij pożarnyj słuczaj, wprowadził cła wywozowe na ropę w wysokości 140 dolarów za tonę.
A ponieważ zachodnia Europa, w tym także Polska, zdążyła się uzależnić od rosyjskich dostaw, skutki takich działań są dość oczywiste.
Dolewanie podatku do benzyny
Na to, że ropa na rynkach światowych jest droga, wpływu nie mamy. To wszystko, co w obawie przed obecną sytuacją można było zrobić wcześniej (rozbudowywać sieć alternatywnych dostaw, zawierać długookresowe kontrakty, zwiększać rezerwy państwowe - kupno ropy w 1999 r. i przechowanie jej do dzisiaj dawało zysk w wysokości 45 proc. rocznie!), w większości zaniedbano. W nadzwyczajnie dużym stopniu uzależniono nas za to od jednego dostawcy - spółki J&S. Dzisiaj można zrobić tylko jedno: zaprzestać dolewania do benzyny podatków, ustalonych na jednym z najwyższych na świecie poziomów.
Przypomnieć bowiem trzeba, że w Polsce paliwa płynne obciążone są aż trzema podatkami pośrednimi: akcyzą, która wynosi 1,565 zł od litra benzyny, opłatą paliwową (w istocie dodatkowa akcyza) w wysokości 105 zł za tonę, co daje 8-9 gr za litr paliwa, podatkiem VAT, który przy obecnych cenach hurtowych wynosi ponad 90 gr za litr.
W sumie podatki zawarte w cenie litra benzyny wynoszą ok. 2,65 zł, czyli stanowią dwie trzecie ceny. Największe znaczenie ma tutaj akcyza. Przy jej ustalaniu musimy brać pod uwagę regulacje wspólnotowe, gdyż paliwa należą do tzw. towarów zharmonizowanych. Zgodnie z unijną dyrektywą 2003/96/EC (z 27 X 2003 r.) minimalna akcyza na benzynę wynosi 0,359 euro za litr. Ponieważ w momencie ustalania naszej tegorocznej stawki podatkowej euro kosztowało 4 zł, akcyza, którą musieliśmy nałożyć na benzynę, wynosiła 1,436 zł, czyli mogła być niższa od ustalonej o 13 gr (9 proc.) na litrze. Niestety, nasz fiskus postanowił być bardziej pazerny, niż to unia przewiduje. Najciekawsze jest przy tym to, że na tej pazerności wychodzi jak Zabłocki na mydle lub Cimoszewicz na Orlenie. W ubiegłym roku przy wysokich cenach (choć znacznie niższych niż obecnie) pod naciskiem opinii publicznej zdecydowano się na pięciogroszową obniżkę akcyzy. Dało to typowy efekt Laffera: przy niższych podatkach wpływy okazały się wyższe. Z akcyzy paliwowej uzyskano 16,7 mld zł - 10 proc. więcej, niż planowano, i aż 1,5 mld zł więcej niż w 2003 r. (15,2 mld zł). W tym roku jest jednak znacznie gorzej, bowiem w pierwszym półroczu dochody z akcyzy nie przekroczyły 8 mld zł. Zagadka, jak to się dzieje, że samochodów mamy więcej, a paliwa na stacjach kupujemy mniej, nie jest zbyt trudna do rozwiązania, jeżeli uwzględni się to, że nawet za niemiecką granicą benzyna zaczęła być tańsza.
Podsycanie ognia stopami
Wspomniany efekt inflacyjny (na początek 2 proc., a potem zobaczymy) nie musi wystąpić. Aby ceny wzrosły, w obiegu musi się znaleźć odpowiednio więcej pieniędzy. A podaż pieniądza zależy od wysokości stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej stopy obniża jak szalona. Od 31 marca, czyli przez cztery miesiące, zmniejszała je cztery razy, schodząc z podstawową stopą referencyjną z 6,5 proc. do 4,75 proc. Jeśli obniżkę oprocentowania o 1,75 punktu procentowego w sytuacji tak drogiej ropy można nazwać bardzo ryzykowną, to wypowiedzi niektórych polityków (którzy kiedyś byli ekonomistami), że "istnieje przestrzeń do dalszego zmniejszania stóp", trzeba uznać za czyste wariactwo.
70 dolarów coraz bliżej
Nie ma mądrego, który potrafiłby przewidzieć sytuację na rynku ropy za kilka miesięcy. Zależeć ona będzie od popytu zgłaszanego przez największych odbiorców (życie pokaże, czy chińskie plany studzenia gospodarki się powiodą), od prognoz zimowej pogody (chłodna zima w USA zawsze napędza ceny ropy), trwałości zmowy dostawców oraz zachowań spekulacyjnych (na razie ceny ropy z dostawą w przyszłości są wyższe od cen spotowych, czyli ustalanych przy zakupach nieregularnych, co nie jest dobrym zwiastunem). Wśród analityków przeważa pesymizm. Większość z nich nie wyklucza, że w najbliższym czasie ceny mogą dobić do 70 dolarów za baryłkę. Dla nas oznacza to nie tylko, że za benzynę zapłacimy ponad 5 zł, ale i to, że Rosja w stosunkach z Polską stanie się jeszcze bardziej bezczelna i będzie wysuwać coraz to nowe żądania.
Dlatego rząd Marka Belki nie może udawać, że nic się nie dzieje. Zastosowanie istniejących środków poprawy sytuacji na rynku paliwowym - obniżka akcyzy, upłynnienie części rezerw państwowych (jeżeli jakiekolwiek istnieją), ograniczenie zużycia paliwa w administracji państwowej oraz uszczelnienie granic - jest stosunkowo proste i możliwe natychmiast.
Spekulanci i nałogowcy
W środę 10 sierpnia cena ropy (z dostawą wrześniową) na giełdzie nowojorskiej przekroczyła 65 dolarów za baryłkę. Mało kto jednak wie, że nie jest to rekord. W historii świata ropa najdroższa była przed 140 laty. Kosztowała bowiem wtedy aż 70 dolarów za baryłkę. Taka cena była logiczna, bo maszyn napędzanych paliwami płynnymi było coraz więcej, a wydobycie ropy jeszcze niewielkie. Naftowe eldorado trwało jednak tylko pięć lat. Wysokie zyski nafciarzy sprawiły, że zwiększyły się poszukiwania energodajnego surowca, szybko wzrosło wydobycie i po pięciu latach cena ropy spadła do 15 dolarów.
Niestety, taka czysta podręcznikowa reakcja na wysokie ceny zdarzyła się tylko raz. Następny okres drożyzny, który przypadł na lata 70., był wynikiem kartelowej zmowy dostawców i powstania OPEC. Ta zmowa możliwa była dzięki krótkowzroczności i głupocie wielkich tego świata. Przyzwyczajenie do taniej ropy sprawiło, że nie byli oni zainteresowani technologiami energooszczędnymi i dopiero szok naftowy spowodował, że przestano produkować superkrążowniki szos, zaczęto docieplać domy i wymieniać park maszynowy na mniej energochłonny. Te zmiany wymagały czasu i ich skumulowane efekty pojawiły się mniej więcej po dziesięciu latach. Były jednak bardzo skuteczne. W dziesięcioleciu 1975-1985 świat powiększył wytwarzany produkt o 50 proc., nie zwiększając zużycia energii.W efekcie popyt na ropę przestał rosnąć i monopolistyczna zmowa dostawców - de facto, a nie de iure - rozpadła się.
Niestety, okazało się, że jesteśmy nałogowcami. Oszczędzać nie lubimy, a tania ropa skłania nas do konsumpcji rozrzutnej. Kiedy na początku 1999 r. cena baryłki ropy spadła do 10 dolarów, można było podejrzewać, że producenci ruszą do kontrataku. Za tym, że taki kontratak przyniesie sukces, przemawiały dwa dodatkowe argumenty. Przyspieszenie rozwoju krajów słabo rozwiniętych (zwłaszcza Chin i Indii), które swoją industrializację opierają na "technologiach generycznych" (a więc energochłonnych, czym się specjalnie nie martwią, bowiem wyższe koszty materiałowe rekompensują sobie bardzo niskimi kosztami pracy), oraz powrót do gry Rosji. Putin po dojściu do władzy natychmiast przystąpił do odbudowy państwowego monopolu handlu ropą, likwidując zbijającą cenę konkurencję rosyjsko-rosyjską. Co więcej, bojąc się, że owe działania policyjno-sądowe mogą nie być wystarczająco skuteczne, czyli jak mawiają bracia Rosjanie: na wsiakij pożarnyj słuczaj, wprowadził cła wywozowe na ropę w wysokości 140 dolarów za tonę.
A ponieważ zachodnia Europa, w tym także Polska, zdążyła się uzależnić od rosyjskich dostaw, skutki takich działań są dość oczywiste.
Dolewanie podatku do benzyny
Na to, że ropa na rynkach światowych jest droga, wpływu nie mamy. To wszystko, co w obawie przed obecną sytuacją można było zrobić wcześniej (rozbudowywać sieć alternatywnych dostaw, zawierać długookresowe kontrakty, zwiększać rezerwy państwowe - kupno ropy w 1999 r. i przechowanie jej do dzisiaj dawało zysk w wysokości 45 proc. rocznie!), w większości zaniedbano. W nadzwyczajnie dużym stopniu uzależniono nas za to od jednego dostawcy - spółki J&S. Dzisiaj można zrobić tylko jedno: zaprzestać dolewania do benzyny podatków, ustalonych na jednym z najwyższych na świecie poziomów.
Przypomnieć bowiem trzeba, że w Polsce paliwa płynne obciążone są aż trzema podatkami pośrednimi: akcyzą, która wynosi 1,565 zł od litra benzyny, opłatą paliwową (w istocie dodatkowa akcyza) w wysokości 105 zł za tonę, co daje 8-9 gr za litr paliwa, podatkiem VAT, który przy obecnych cenach hurtowych wynosi ponad 90 gr za litr.
W sumie podatki zawarte w cenie litra benzyny wynoszą ok. 2,65 zł, czyli stanowią dwie trzecie ceny. Największe znaczenie ma tutaj akcyza. Przy jej ustalaniu musimy brać pod uwagę regulacje wspólnotowe, gdyż paliwa należą do tzw. towarów zharmonizowanych. Zgodnie z unijną dyrektywą 2003/96/EC (z 27 X 2003 r.) minimalna akcyza na benzynę wynosi 0,359 euro za litr. Ponieważ w momencie ustalania naszej tegorocznej stawki podatkowej euro kosztowało 4 zł, akcyza, którą musieliśmy nałożyć na benzynę, wynosiła 1,436 zł, czyli mogła być niższa od ustalonej o 13 gr (9 proc.) na litrze. Niestety, nasz fiskus postanowił być bardziej pazerny, niż to unia przewiduje. Najciekawsze jest przy tym to, że na tej pazerności wychodzi jak Zabłocki na mydle lub Cimoszewicz na Orlenie. W ubiegłym roku przy wysokich cenach (choć znacznie niższych niż obecnie) pod naciskiem opinii publicznej zdecydowano się na pięciogroszową obniżkę akcyzy. Dało to typowy efekt Laffera: przy niższych podatkach wpływy okazały się wyższe. Z akcyzy paliwowej uzyskano 16,7 mld zł - 10 proc. więcej, niż planowano, i aż 1,5 mld zł więcej niż w 2003 r. (15,2 mld zł). W tym roku jest jednak znacznie gorzej, bowiem w pierwszym półroczu dochody z akcyzy nie przekroczyły 8 mld zł. Zagadka, jak to się dzieje, że samochodów mamy więcej, a paliwa na stacjach kupujemy mniej, nie jest zbyt trudna do rozwiązania, jeżeli uwzględni się to, że nawet za niemiecką granicą benzyna zaczęła być tańsza.
Podsycanie ognia stopami
Wspomniany efekt inflacyjny (na początek 2 proc., a potem zobaczymy) nie musi wystąpić. Aby ceny wzrosły, w obiegu musi się znaleźć odpowiednio więcej pieniędzy. A podaż pieniądza zależy od wysokości stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej stopy obniża jak szalona. Od 31 marca, czyli przez cztery miesiące, zmniejszała je cztery razy, schodząc z podstawową stopą referencyjną z 6,5 proc. do 4,75 proc. Jeśli obniżkę oprocentowania o 1,75 punktu procentowego w sytuacji tak drogiej ropy można nazwać bardzo ryzykowną, to wypowiedzi niektórych polityków (którzy kiedyś byli ekonomistami), że "istnieje przestrzeń do dalszego zmniejszania stóp", trzeba uznać za czyste wariactwo.
70 dolarów coraz bliżej
Nie ma mądrego, który potrafiłby przewidzieć sytuację na rynku ropy za kilka miesięcy. Zależeć ona będzie od popytu zgłaszanego przez największych odbiorców (życie pokaże, czy chińskie plany studzenia gospodarki się powiodą), od prognoz zimowej pogody (chłodna zima w USA zawsze napędza ceny ropy), trwałości zmowy dostawców oraz zachowań spekulacyjnych (na razie ceny ropy z dostawą w przyszłości są wyższe od cen spotowych, czyli ustalanych przy zakupach nieregularnych, co nie jest dobrym zwiastunem). Wśród analityków przeważa pesymizm. Większość z nich nie wyklucza, że w najbliższym czasie ceny mogą dobić do 70 dolarów za baryłkę. Dla nas oznacza to nie tylko, że za benzynę zapłacimy ponad 5 zł, ale i to, że Rosja w stosunkach z Polską stanie się jeszcze bardziej bezczelna i będzie wysuwać coraz to nowe żądania.
Dlatego rząd Marka Belki nie może udawać, że nic się nie dzieje. Zastosowanie istniejących środków poprawy sytuacji na rynku paliwowym - obniżka akcyzy, upłynnienie części rezerw państwowych (jeżeli jakiekolwiek istnieją), ograniczenie zużycia paliwa w administracji państwowej oraz uszczelnienie granic - jest stosunkowo proste i możliwe natychmiast.
Więcej możesz przeczytać w 33/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.